poniedziałek, 31 grudnia 2012

Dzień siedemdziesiąty - Tragedia

To miał być spokojny - ostatni dzień tego porąbanego roku.
Okazał się "kropka nad i".

Zdrowy, młody kotek - nasz kotek - zdechł bo serce stanęło mu z przerażenia od huku porannych petard.

Nic więc nie napiszę więcej. Zostawię Was z wczorajszym jego zdjęciem...

I nadzieją na lepszy 2013 Nowy ROK!


niedziela, 30 grudnia 2012

Dzień sześćdziesiąty dziewiąty - Niedokończone

No i koniec roku sie zbliża - jeszcze tylko dwa dni - uffff....
Jednak nie lubię kończyć roku z nieskończonymi sprawami.

A niestety takich spraw trochę mam nieskończonych.
Niestety nie mam żadnych możliwości na ich poukładanie w te dwa dni. Może jeszcze kwestie związane z praca zawodową - jeden dokument strategiczny, zarys nowego projektu dałabym radę - gdyby nie to, że ciagle podpieram się nosem.
A właściwie uchem. Boli.

Sprawy finansowe - muszą poczekać - a właściwie nastawić się muszę na to, że od 2 stycznia szukam kolejnych fuch. Zapomniałam na śmierć, że zaraz trzeba będzie zapłacić na zaliczkę za juniorowy wakacyjny obóz. No i wkrótce 2 tygodnie ferii. Ostatnie zimowe spędziliśmy w domu. Nie mogę mu tego zrobić w tym roku. Choć 3 dni w górach powinniśmy odpocząć. Inne sprawy - to norma.

No i życie płynie - nie może nadal płynąć w złym kierunku. Pora sobie wszystko poukładać. Ale co z tego jak wszystko kręci się wokół pieniądza...

A może czasem można być ryzykantem?
Może - ale nie w sytuacji, gdy naraża się jeszcze bardziej swoje dziecko na niedolę. Juz i tak narażone przez mamy decyzje i fakt, że postanowiła rozwijać swój biznes.

A może trzeba podkulić ogona i jednym półdupkiem siedzieć w korporacji? Ale jedna półdupkiem się nie da...

No ale to kwestie na postanowienia noworoczne - a do nich mam jeszcze dwa dni :)

Musze wydobrzeć. To mój cel na najbliższe dni!

P.S. pamiętajcie o wyrzuceniu śmieci, wymyciu garów i wypraniu wszystkich rzeczy - żeby żadne brudy w domu na Nowy Rok nie pozostały :)))))

Kolacja - Krem z zielonego groszku

sobota, 29 grudnia 2012

Dzień sześćdziesiąty ósmy - Ostrzał

W nocy była pełnia.
Kiepsko mi się spało.
Obudziłam się koło 7:oo i poszłam podsypiać dalej.
A że wolny dzień postanowiłam nie włączać budzika. I tak junior mnie obudzi.
Wydawało mi się, że zaczęła mi się śnić jakaś wojna i nagle ktoś zaczął do mnie strzelać.
Obudziłam się ale ostrzał trwał dalej. Trochę byłam wystraszona.
Niepotrzebnie.To jakiś kretyn o 9:oo wystrzeliwał - może robił próbę generalną - jakieś sztuczne ognie. A fakt, że robił to na "studnię" wokół której stoją bloki - efekt był mocniejszy...

To jest kolejna część celebrowania Nowego Roku, ktorej nie lubię. Strzałów nieustających nie lubię. Efekt sztucznych ogni mi się podoba, mogę gapić się na ten blask bez końca.

Wyobrażam sobie ludzi, starszych - którym może kojarzyć się to ostrzeliwanie jeszcze z wojną.
Widzę jak zachowują się psy na ulicy. A opowieści o tym, co muszą robić moi znajomi, żeby swoje zwierzęta uspokoić słyszę co roku. A i to jak wygląda często mieszkanie jak te stworzenia zostawiają w domu - widziałam na zdjęciach.
Myślę, że zwierzę domowe mniej jest przerażone niż dzikie zwierzęta - które także mieszkają w centrum stolicy - np. w Lasku Bielańskim czy na Łosiowych Błotach - na Bemowie.
Pamiętam też jak moje dziecko jako niemowlę czy jeszcze małe dziecko budziło się w trakcie spokojnego snu z przerażeniem.
Jest też wielu autystów - którzy z powodu nagłych dźwięków mogą po prostu zrobić sobie krzywdę - poprzez autoagresje.

Ale wiem. To tylko jeden dzien w roku. I wszystko jest dla ludzi. Ale ludzie powinni myśleć - i jeśli sprawia im to tak wielka przyjemność - że sami muszą sobie postrzelać - a nie oglądać zorganizowane fajerwerki - to niech sobie strzelają.

Ale błagam - przez te 15 - 20 min. o północy w Sylwestra a nie przez cały okres międzyświąteczny.

Obiad - Ragout z wołowiną, marchewką, zieloną papryką
i chilli - podane z makaronem i sałatka szwedzką

Kolacja - Pieczeń rzymska z suszoną śliwką z papryką i groszkiem konserwowym



piątek, 28 grudnia 2012

Dzień sześćdziesiąty siódmy - To coś pomiędzy

Chyba w przeciągu roku najbardziej nie lubie tego okresu pomiędzy świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem.

Takie stanie w miejscu. Takie zawieszenie. Takie oczekiwanie. Ale przecież sam Nowy Rok nic nagle nie zmieni.

Ani nie ma gdzie pójść specjalnie. A jak się już ruszysz np. na basen to napotykasz dzikie tłumy.
Pogoda nie zachęca zresztą do wyjścia. Co roku. Bo albo mróz albo takie szarości jesienne jeszcze. No i jeszcze ten sezon grupowo - grypowy.

Jak chcesz pogapić się w TV - to lecą jakieś odgrzewane kotlety.
Jak chcesz coś załatwić - to sezon urlopowy.
Dziś przejeżdżałam obok Arkadii - a tam korek - chyba jeszcze większe zgromadzenie ludu niż przed świętami. Może wyprzedaże.

Co jakiś czas jakiemuś oszołomowi myli się dzień i strzela już petardami.
W pracy pamiętam tez zwykle o tej porze była plaża - bo wszystko co ważne i tak załatwione - rozliczone było już przed świętami.  Gadki szmatki przy kawie i koszmarnie ciągnący się czas.

Najchętniej zawinęłabym się w koc, zasnęła i zapomniała o tych paru dniach...

A tak naprawdę to niech się już skończy ten 2012 rok - bo nie był fajny...

Śniadanie - Kanapeczka z serkiem ziołowym, rzodkiewką, ogórkiem i szczypiorkiem

Obiad - Sola pieczona w ziołach z sosem cytrynowym
z kuskusem i surówką z kapusty włoskiej, marchwi i jabłka





czwartek, 27 grudnia 2012

Dzień sześćdziesiąty szósty - Z dietą i bez diety

Święta, święta i po świętach.
Nareszcie powrót do normalności.
No prawie - bo w sumie do 2 stycznia - jakby święta - z powodu obecności juniora w domu.
Oznacza to, że sprawy zawodowe poszły w kąt i trzeba się dzieciakiem zajmować.

Ale na chwilę jeszcze wrócę do Świąt.
W Wigilie przyjechały do mnie dwie paczki z dietą - wigilijna i na pierwszy dzień świąt.
Wigilijna - była rzeczywiście wigilijna - i na kolacje wigilijna przy rodzinnym stole zjadłam barszczyk z uszkami i rybę.  Połączyłam dwa zestawy (kolacje i obiad). Ale myślę, że nie miało to wpływu na nic.

Za to wczoraj musiałam sama sobie przygotować jedzenie. Taka przygrywka do tego, jak będę musiała przestać korzystać z wygodnadieta.pl.

Niby po tych dwóch miesiącach mniej więcej wiem jak powinien wyglądać posiłek - chyba najlepiej mi to nie wyszło...

Na śniadanie zjadłam 100 g pasztetu (bardzo chudy - własnej roboty) i 200 g pomidorków koktailowych oraz pieczywo chrupkie.  No i wyszło, że już w trakcie śniadania zjadłam 300 kcal.

Na drugie śniadanie zjadłam 195 g pitnej aktivii malina i poziomka oraz 30 g granoli nut do tego - no i wyszło 270 kcal.

Na obiad zjadłam kapustę wigilijna i kawałek karpia - trudno mi powiedziec ile to gram - bo jadłam u mamy bez wagi - ale myślę, że kapusty było z 200 g i karpia pewnie jakieś 150 g - wychodzi jakieś 250 kcal

Na kolacje - widząc już co się dzieje, zjadłam serek waniliowy (danio light)  z przetartym kawałkiem jabłka. Wyszło 174 kcal.

Do wyliczeń korzystałam z tabelki kalorii online - Polecam! http://www.tabele-kalorii.pl/

Podsumowując powyższe - bez podwieczorka wyszło mi 994 kcal.

Nie jestem zachwycona wynikiem. No ale pierwsze koty za płoty...

Obiad - Karp i kapusta wigilijna


II Śniadanie - Activia z granolą

Śniadanie - Pasztet mieszany chudy z pomidorkami i pieczywem

niedziela, 23 grudnia 2012

Dni świąteczne

Drodzy Czytelnicy,

Dieta dietą, a święta są od świętowania...

W te dni człowiek nie powinien być sam - nawet gdy towarzyszą mu wspomnienia. Dlatego przede wszystkim życzę Wam tego abyście mieli z kim podzielić się opłatkiem. Jeśli łza zakręci Wam sie w oku - niech będzie to łza szczęścia. I niekoniecznie życzę Wam tysiąca rzeczy pod choinką - bo żyje się nie dla rzeczy lecz dla innych ludzi. A większą wartością jest dawanie niż branie. Ale nie dawanie materialnych dóbr tego świata - lecz dzielenie się własnym sercem, emocjami, myślami - swoją osobą...

Spokojnych Świąt!


sobota, 22 grudnia 2012

Dzień sześćdziesiąty pierwszy - Jest lepiej

Dziś też nie będzie o diecie.

Ale dzień spdzony w nagrzanej kuchni poprawił mi samopoczucie.
Piekarnik i kuchenka na pełnych obrotach.
Do tego nigdzie nie wychodziłam - nawet wyrzucić śmieci - choć ledwo coś się da upchnąć.
Tropiki - a nie polska zima w domu.
Poprawiło mi się - nie kaszlę od kilku godzin.
Mam nadzieje, że w nocy tez tak pozostanie.

Wrzucam zdjęcia ze swoich dzisiejszych zmagań... Jeszcze pasztet czeka do zrobienia...
Dobrego wieczoru :)

Bigos mało wigilijny :)

Makowiec - uratowany

Makowiec - nim wszedł - juz wyszedł

Ciasteczka z masła orzechowego - dodatkowo były jeszcze ciastka cynamonowe - mało wyjściowe kształty :)

Śledzie w miodzie i musztardzie francuskiej z pieczona cebulą

piątek, 21 grudnia 2012

Dzień sześćdziesiąty - Zdjęć nie będzie :)

Umierałam - strasząc ludzi w sklepie...
Więc wieczorowa pora dotarłam do zdziercy -lekarza.
No dobra - madrego lekarza.

Płuca - czyste
Oskrzela - czyste
Gardło - czyste
Krtań zaczerwieniona - od kasłania.
Objawy sugerują problemy z zatokami - norma.
Albo uczulenie.
Albo psyche.

Zero leków.
Na łeb ciepła czapka i inhalacje zatok.
Jak w 3 dni nie pomoże - prześwietlenie, wymaz z nosa albo psychoterapia :)
raczej psychoterapia bo ani węzły nie powiększone ani gorączki nie ma...

Dieta - nie ma znaczenia.

Ważne, że płuca i oskrzela czyste.
Z nadzieją na uśniecie - dobrej nocy :)

P.S. Zdzierać 200 zeta przed świętami to przesada :)))

czwartek, 20 grudnia 2012

Dzień pięćdziesiąty ósmy i dziewiąty - Przepraszam

Całe dwa dni minęły bez mojej pisaniny.
Ale dzieje się wiele - śpię a raczej nie śpię na siedząco - więc podpieram się w ciągu dnia nosem.
Zobaczymy co będzie jutro - ale dziś zaaplikowałam sobie nagrzanie moich zatok lampą z podczerwienią. Wydaje mi się jakby było lepiej.

Poza tym myślę o Świętach a także kończę zaległe sprawy.
Na dodatek jutro Wigilia w szkole juniora, więc to tez podgrzewa atmosferę. Nie mogę zrozumieć dlaczego jeśli opłaciłam obiad za dzień jutrzejszy - a go nie będzie - to dlaczego muszę kupować słodycze i owoce i wydawać kolejne dziesiąt złotych (przecież właśnie zapłaciłam 55 zeta za choinkę dla klasy!)

Nie pominę też faktu, że przecież jutrzejszy dzień jest normalnym dniem w szkole - a dowiedziałam się, że mam odebrać syna ze szkoły ok. godz. 11 bo świetlica będzie zamknięta.
Skończyło się to awanturą dziś rano.  I straszeniem kuratorium. Może zrobiłam źle, bo panie będą się mnie czepiać - albo mojego syna - ale przepraszam bardzo - się pracuje! No i będą pracować.

Oczywiście myślę tez o tym co ugotować i upiec na święta - wiem, będę na diecie - ale i lubie te zapachy a i pozwoli mi to spędzić czas na zabawie gotowaniem z dzieciakiem. A on - chudzielec z niedowagą - będzie się opychał.

Zdjęć nawet mi się nie chciało robić przez to zdechnięcie - więc przepraszam.
Mam nadzieje, że jutro wrócę do normy...
Dobrego wieczoru :))))

ŻYCZCIE MI SPOKOJNEJ I PRZESPANEJ NOCY - BARDZO PROSZĘ!

wtorek, 18 grudnia 2012

Dzień pięćdziesiąty siódmy - Empatia

Miałam sobie odpuścić dziś pisanie, bo naprawdę nie mam ochoty na nic - i potrzebuje czasu i spokoju, żeby mieć siłę na codzienność.
Ale dziś oświeciło mnie, że Polacy wyhodowali w swoich umysłach dziwną definicję empatii - współczucia.

Należę do osób, które na pytanie jak się czujesz - odpowiadam zgodnie z prawdą. Na pytanie jak się masz, jak życie? Również.  I może z ostatnich wpisów to nie wynika, ale staram się zawsze szukać tej dobrej strony, tej lśniącej, tej pozytywnej strony życia.

Musi mnie nieźle połamać, żeby komuś powiedzieć - "zdycham", "nie mam siły", "boli mnie", "nie zniosę więcej".
I dziś zadzwoniła do mnie znajoma - w sprawach biznesowych - i mówię do niej: "Wiesz co, jeśli możemy, przełóżmy rozmowę na jutro, bo podle się czuje a kaszel nie pozwoli nam spokojnie rozmawiać". I nie tam, ze oczekiwałam tego, żeby mi dziecko rano podrzuciła do szkoły, czy zrobiła zakupy, czy wyrzuciła śmieci. Nie, wystarczyło, żeby powiedziało, trzymaj się, zdrowia Ci życzę. Jutro zadzwonię.

A co ja usłyszałam - historie, że ona tez się podle czuje, że coś tam z kręgosłupem, a w ogóle to czy słyszałam, że tam ktoś ma raka.
Kurde - komu to miało pomóc. Kto miał się lepiej poczuć - ona czy ja? bo nie wiem. I w sumie nie wiem czy zauważyliście, że tak się ciągle zdarza w życiu.
Jak ktoś komuś powie, że coś nie tak - to ten drugi - mimo, że to nie jest prawda tez zaczyna biadolić nad swoim życiem. To jest empatia?
Pierdzielę! Przestaję rozmawiać z ludźmi.

Polecam tez Wam artykuł z tego tygodniowego Newsweeka jak zachowywać się wśród śmiertelnie chorych np. w święta.
Współczucie nie oznacza tego, że należy piep***** głupoty i kłamać prosto w oczy. Jak ktoś umiera - jak nie ma szansy na to, żeby było dobrze - to nie mówi się, że będzie dobrze i nie życzy się zdrowia tylko sił na te ciężkie chwile... (streszczając artykuł - jednak bardzo polecam).

Tak jak i empatia - nie oznacza tego, że Ty masz udawać uczucia, zachowywać się i oczekiwać współczucia jak ten ktoś naprawdę dotknięty.
Ty powinieneś spróbować zrozumieć i przyjąć jej sposób myślenia i umieć spojrzeć z jej perspektywy na rzeczywistość.
Amen.

Obiad - Duszony kotlecik ze schabu z czosnkiem
i sosem imbirowo balsamicznym podany z kasza pęczak
i gotowanymi na parze brokułami

Śniadanie - Pasta z czarnych oliwek, pomidorków
concase i kaparów z zapiekanymi trójkącikami z tosta pełnoziarnistego




poniedziałek, 17 grudnia 2012

Dzien pięćdziesiąty szósty - Ogłoszenia parafialne

Właściwie nic ciekawego nie mam do powiedzenia - bo nic - poza tym, że mi kolejne spodnie z tyłka spadają w zasadzie nic super sie nie zdarzyło.
Nie ćwiczę - bo jak pisałam - po ciężkich pracach domowych - raczej nie miałam siły na nic i czułam się głodna. Ten moment nadejdzie, jak zwiększę ilość kalorii.

Z innych ogłoszeń parafialnych to nadal zdycham. Zafundowałam sobie kurację bombową - do diety dorzucam całą główkę czosnku. Dodatkowo rutinoscorbiny po 10 o każdej porze dnia, do tego aspiryna, sinupret i na wieczór syrop uspakajający. Niestety uspokojenie nic nie daje - dłuzej niż godzinę nie prześpię. Budzi mnie atak kaszlu. Przerwa i znów próbuje spać. Czuję sie wykończona.
Daje sobie jeszcze 3 dni. A dlaczego tak zwlekam - no bo przeciez nie jestem ubezpieczona i za wszystko musze płacić...

No a płacić - tu jest kolejny powód frustracji...
W ramach moich ulubionych fuch - zrobiłam dość dużą rzecz w przeciągu ostatniego miesiąca. na zamówienie zacnej instytucji. Fucha miała mi dac przetrwać ze spokojem kolejny miesiąc.
Ale mnie wyrolowała.
Najpierw ciągle poganiali. Jak dostali to co chcieli - i wiem skądinąd, że byli zachwyceni. Tak zamilkli.
A, że ledwo żywa jestem - nie mam w tej chwili siły walczyć.
Żeby już wszystko wróciło do normy. Byle do Świąt.

Podwieczorek - Ciastka z płatkami owsianymi i bakaliami
Obiad - Pieczona pierś z kurczaka w glazurze
z ryżem jaśminowym i surówką z białej kapusty

niedziela, 16 grudnia 2012

Dzień pięćdziesiąty piąty - Niebieski miś

Dzis byłam u mamy - jak co tydzień.
I sobie rozmawiałyśmy o tym, czy jako dzieci - ja z bratem - bardzo czegoś pragnęliśmy pod choinkę dostać.
W trakcie tej rozmowy przypomniałam sobie jedno Boże Narodzenie.
Z moja mamą mamy dwie różne wersje tego zdarzenia. Ale jako mały smyk to przeżyłam i mogło w mojej głowie to się inaczej poukładać. Może dlatego, że dla mnie malucha to było wielkie przeżycie.

Otóz pamietam, że dostałam od Mikołaja takiego niebieskiego misia. Misia w jasnych spodenkach na szelkach. Misia z pięknymi oczami. Byłam zachwycona. Był oryginalny. Inne dzieci nie miały takich misiów.
Ja go do dziś widzę!
Nie pamiętam czy jeszcze coś dostałam - ale myślę, że to były ciężkie czasy - więc niekoniecznie.
I tu się zaczyna rozbieznośc w wersji mojej i mojej mamy.
Mama mówi, że była już wiosna.
Ja upieram się, że to była jeszcze Wigilia. Ze spadł śnieg. I dlatego nasi rodzice zgodzili się, abyśmy wyszli na dwór. Nam - mi i mojemu ciotecznemu rodzeństwu.
I posadziłam misia pod drzewem. Żeby grzecznie siedział. A my bawilismy się jak szaleni.
Wróciłam do domu i zorientowalam się, że nie ma ze mną misia. Tata poszedł po niego - niestety miś zniknął.
Do dziś jak mijam to drzewo - przypomina mi się ta historia.

P.S. I jeszcze u mamy obie uznałyśmy, że tegoroczny Mikołaj chyba się walnął z jedna rozmiarówką - trudno - najwyżej będzie podmieniał prezent po świętach - bo teraz się już nie wyrobi :(


Obiad - Polędwiczki wieprzowe faszerowane suszona
śliwką podane z białym sosem, ziołowym spaghetti i marchewka z groszkiem

Podwieczorek - Naleśnik z płatków owsianych z kremem z ricotty

sobota, 15 grudnia 2012

Dzień pięćdziesiąty czwarty - Gra ze śmiercią

No i zamiast Mikołaja tuz przed Wigilia przyszła Śmierć z kosą.
A raczej przyszedł - bo to był on.
Powiedział, że z powodu wieczoru wigilijnego nie zabierze mnie ot tak z biegu - tylko zagramy w kości. Nie w takie kości ludzkie - tylko takie zwykłe do gry kości.
Gdy wyrzucę "6" zabierze mnie ze sobą, gdy "1" zostawi mnie tu i teraz.
Każda inna liczba - to ilość jednoczesnych dolegliwości, które po jego wizycie mi pozostaną - a czy on powróci w związku z nimi, tego nie wie nikt.
Wyrzuciłam "5".
Obudziłam się dziś cała obolała...

Kolacja - Pasztet sojowy z pieczywem pełnoziarnistym i cząstkami ogórka i papryki

Obiad - Pierś z indyka w curry ze świeżym imbirem
podana z puree z zielonej soczewicy i gotowanymi warzywami

Śniadanie - Sałatka z pieczonym schabem, mieszanką sałat,
warzywami i vinegrette balsamicznym


piątek, 14 grudnia 2012

Dzień pięćdziesiaty trzeci - Choinki

Kolejna atrakcją w tym wariackim czasie jest nabycie choinki.
Lubie choinki.
Nie lubię choinki u siebie w domu.
Bo jest tak jakbym jej nie miała.
Kojarzy mi się z dzieciństwa wielka choinka - pachnąca - ubierana w Wigilie - gdy miesza się jej zapach z zapachem pierogów i sałatki warzywnej.
A później ten czas kiedy człowiek wyleguje się w dużym pokoju na kanapie w blasku jej świec.
Tak ciepło... Ale to było.

U mnie nie ma takiego miejsca jak w domu rodzinnym.
Choinka zazwyczaj stoi w pokoju dziecka - a i z jakiegoś powodu od lat - nie była ubierana - no  poza światełkami.

Ale jakoś mi się tęskni.

Więc tak sobie myślę, że może w tym roku taka malusia postawię na oknie w kuchni?
Więc muszę kupić trzy choinki.

Jedna do szkoły - szlag mnie trafia - co ja sponsor jestem? Ale jak dzieci nie maja mieć choinki w klasie????
Jedna do pokoju juniora.
I taka jedną tycią - co tylko żaróweczki da się na niej przywiesić w kuchni.
To się nadźwigam cholercia. Wszystkie muszą być w donicach - a ważyłam w zeszłym roku jedną - tak ca 18 kg :((((
Ale nie ważne...
Choinka...

Jakoś tak mi się sentymentalnie zrobiło - dobranoc...

Śniadanie - Pieczone racuszki otrębowe z waniliowym serkiem homogenizowanym

Obiad - Tortilla ze szpinakiem i warzywami podana z surówką z rzodkiewki i kalarepy


czwartek, 13 grudnia 2012

Dzień pięćdziesiąty drugi - Ćwiczenia a 1000 kcal

Narobiłam się dziś nieźle.
Fizycznie się narobiłam.

Otóż przeszkadzał mi w kuchni wielki baniak jabłkowej jeszcze-nie-nalewki. Taki 20 litrowy.
Stał na podłodze przy lodówce. Wiadomo - do lodówki podchodzi się dość często.
A w okresie przedświątecznym jeszcze częściej.
Ja tylko sprawdzam jak wielka wichura hula w mojej lodówce. Im większa - tym lepiej. Nie ciągnie mnie do skosztowania kawałeczka czegoś tam.
Zajęta jest tylko jedna półka z jedzeniem dla juniora. Do świąt.

Jednak butla mi przeszkadza - niezależnie od wyposażenia w produkty lodówki.
Postanowiłam ją przelać po 6 tygodniach stania - i zostawić już bez owoców.
W tym przypadku nalewka była na 5 kg jabłek - podziabanych na nieregularne kawałki.
Przelanie to pikuś - ale wydobycie jabłek z gąsiora z wąskim gardłem było nie lada wyczynem.
2 godziny szarpałam się z tym problemem. Trząsałam butlą, wyciągałam widelczykiem do ciasta te jabłka... Później jeszcze przecierałam blenderem i przeciskałam przez sito - aby wycisnąć ostatnie soki..
Ręce mnie bolą jak diabli. Siłownia za darmo! Siłownia w domu!

Ale to, że mięśnie czuje to super... gorzej, że czuję się głodna i boli mnie lekko głowa.
Spaliłam pewnie niezła ilość kalorii...
No to jak tak się czuje po pracach domowych - to jak mam ćwiczyć?

Kolacja - Krokieciki pieczarkowe z kiełkami słonecznika

środa, 12 grudnia 2012

Dzien pięćdziesiąty pierwszy - Zaczęło sie wariatkowo

Od ładnych paru miesięcy o podobnej porze bywam w Arkadii na kawie. Przerwa w pracy.
Oczywiste jest, że na kawie nawet z komputerem na kolanach to spode łba się zerka.
Lubie obserwować ludzi - choć te obserwacje są dość pobieżne.
I widzę, że wiele jest osób, które o podobnej porze tez dość często tu bywają - lub przechodzą tylko obok.
Tacy obcy znajomi - i czasami już jakoś tak masz ochotę im powiedzieć dzień dobry.
Przecież dla nich tez już jestem obca znajomą.

I z dnia na dzień - wszystko się zmieniło.
Moi znajomi zniknęli w tłumie. W potopie ludzi. W szaleństwie zakupów.
Nie ma mojego ulubionego miejsca na kawę.
Nie ma mojego ulubionego miejsca na parkowanie.
Nie ma nic normalnego. Nie ma nic spokojnego.
Jest obłęd. Jest pogoń. Jest komercja.

jest wariatkowo
niech już będzie 2013 rok :)

Obiad - Tagliatelle z sosem serowym z cukinią
podane z surówką z kapusty pekińskiej z groszkiem





wtorek, 11 grudnia 2012

Dzień pięćdziesiąty - Kaszel

Nie wiem dlaczego, ale w moim życiu kaszel pełni ważna rolę :)

Jest zmorą ale też wybawcą :)

Wybawca - kaszel pojawia się zazwyczaj gdy jestem w wielgachnym stresie.
I to nie jest kompletnie zależne od mojej woli.
Pojawia się albo nie.
Dusi mnie albo nie.
Wielokrotnie atak kaszlu uratował mnie z opresji - szczególnie w szkole.
Jednak zdarzało mi się też uwolnić od jakiś niechcianych prezentacji w pracy.
Prezentacje robiłam - ale musiał mnie zastępować z litości prezes - ba! nawet nie musiałam go o to prosić... nie mógł słuchać mojego kaszlu - wyrzucał mnie za drzwi :))))

Moja zmora za to - wylazła chyba z moich obojga rodziców i przylazła do mnie.
Odkąd pamiętam - w okresach jesienno - zimowo - wiosennych Rodzice urządzali koncerty na dwa instrumenty głosowe.
No i przelazło na mnie. Kończy się przeziębienie - zaczyna się kaszel.
Ani spać nie mogę, ani domownicy spać nie mogą. Nie mogę leżeć - bo wtedy mnie zmora trzyma. Wielokrotnie w takie dni po prostu spałam na krześle.
Nie mogę zmieniać temperatury pomieszczenia - bo gwarantowane, że nadejdzie atak.
Pamiętam, że kiedyś byłam na koncercie Bajora. Niestety siedziałam pośrodku sali. Kiedy poczułam wiatr z klimatyzacji na twarzy wiedziałam, że zaraz się zacznie. Co ja przeżyłam. Cukierek za cukierkiem. Łzy mi leciały po policzkach. Hipnotyzowałam sama siebie. Udało mi się jakoś zamienić szczekający kaszel w bekające ostatnie podrygi topielca. Po wyjściu dostałam takich torsji - jak nigdy w życiu.
Kolejna wtopę spowodowaną kaszlem miałam z brata ślubem. W tym przypadku już nie dusiłam swoich odruchów, lecz wychodziłam wielokrotnie z kościoła podczas uroczystości.
Jedynie kodeina ratuje sytuacje. Dotychczas ratowała.
Od dziś proszę Państwa będą stosować gorzka czekoladę.
Bo tacy sprytni naukowcy stwierdzili, że czekolada jest nawet lepsza niż kodeina:
To nie są kity - to jest prawda!
Szkoda tylko, że gorzka a nie mleczna :)



Śniadanie - Jajecznica ze szczypiorkiem, wiórkami rzodkiewki i ciabatką paprykową

Kolacja - Sałatką marokańska z kuskusem,
rodzynkami, pomarańczą, papryka i ogórkiem

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Dzień czterdziesty dziewiąty - Kolejne podsumowanie

No to kolejny tydzień za mną.
Dość trudny - bo i psychicznie i fizycznie czuję się wykończona.
Choroba dała mi w kość. Ale też chałtury dały mi w kość. I znów brak czasu na swoje sprawy.
Mówiąc szczerze trochę jestem wszystkim podłamana - ale dziś nie chce mi się smęcić.

Minęło 7 tygodni. Z ćwiczeniami jak jest wiadomo - teraz pokonała mnie choroba. Może jednak uda mi się zmobilizować na poważnie.
Spodnie: 7 tygodni wcześniej i spodnie z dzisiaj

Spodnie: 7 tygodni wcześniej i spodnie z dzisiaj
Teraz już po ubraniach widać różnicę, i dlatego zamiast pisaniny wrzuciłam dwa dość niewyraźne zdjęcia - bo mam słabe oświetlenie na tego typu fotografowanie. Na wierzchu spodnie, które dziś już noszę, pod nimi spodnie, które nosiłam te 7 tygodni temu. Dziś bez paska - zjeżdżają mi na kolana. Nie da się przejść parę kroków :)


Miło? Pewnie, że miło :)

Kolacja: Placki z tuńczyka

Podwieczorek: Twarożek z ananasami i orzechami


niedziela, 9 grudnia 2012

Dzień czterdziesty ósmy - Kocie żarcie

Zaczynam być nudna z opowieściami śmietnikowymi.
Ale tak się jakoś składa.
I dziś rano również się złożyło.

Jestem jeszcze zakatarzona. Węch też mam lekko niefunkcjonujący przez lata popalania fajek.
 Ale rano w moim własnym mieszkaniu obudził mnie straszny smród.

Człowiek w półśnie nie bardzo wie o co chodzi. Umysł jeszcze tworzy projekcje. Więc ja sobie pomyślałam, że zamknęłam gdzieś kota i ten pewnie zdechł. Było to bezsensowne myślenie - bo ja nie mam za bardzo gdzie kota zamknąć. A poza tym ciągle plącze mi się pod nogami i wiem, że jest. A jak znika mi na dłuższy czas - to zawsze to zauważam.

Zerwałam się jednak nagle z łóżka. No i oczywiście wpadłam na kota.

Myślę sobie - już lekko wybudzona - że kuwetę kot ma sprzątaną na bieżąco - ale może przez chorobę zapomniałam a może coś mu się przytrafiło. Jednak nie! Poszłam do śmieci. Wciągnęłam powietrze i nic. To nie stąd "wali" na całe mieszkanie zdechłym zwierzęciem. Popsutym mięsem.
No i mój wzrok zatrzymał się na misce kota. Dziwnie nie ruszonej. Codziennie kot rano dostaje do miski mokre jedzenie i do końca dnia nic tam już nie ma.

Wzięłam do rąk miskę - i myślałam, że wyzionę ducha! Whiskas z torebki taki śmierdzący - taki popsuty! Kota chcieli mi otruć!
Niewiele myśląc - wrzuciłam żarcie do śmieci...
A śmieci w kuchni. I nie załatwiło to problemu. Dlaczego nie wpadłam na to, żeby to spuścić z biegiem Wisły?

Ech. Założyłam kurtkę na koszulę nocną, wciągnęłam buty na gołe nogi i przespacerowałam się w ten mróz do śmietnika.

Była ca 5:30 :)

P.S. Mam problem dziś z wrzuceniem zdjęć. Nie chce mi się walczyć.


sobota, 8 grudnia 2012

Dzień czterdziesty siódmy - Zamówienie na aplikacje

Ja tych wszystkich moich kolegów informatyków bardzo proszę o pomoc.
Marzy mi się taki sofcik na kompa, na komórkę, na tablecik - no TV na razie zostawmy w spokoju.
Taki sofcik, co będzie robił cenzurę.
I będzie zamazywał słowa wybrane przez użytkownika w przeglądarkach, w aplikacjach.
A może nawet nie słowa - bo z kontekstu można się domyśleć o co chodzi. Ale całych artykułów, postów, opinii, notek, komentarzy itd. - z zawartymi tymi słowami - nie będzie użytkownikowi wyświetlał. Jeśli można ochraniać dzieci przed treściami pornograficznymi to myślę, że to tez da się drodzy koledzy zrobić. I myślę, że się da zarobić.
Ja za spokój i niewiedzę o pewnych sprawach chętnie zapłacę. No nie przesadzajmy - cena nie może być zbyt duża - ale podejrzewam, że popyt zapewne będzie duży...

Mam takich słów i nazwisk sporo na liście. Ale się nimi nie podzielę - bo google mi je zaindeksuje i osoby zainteresowane np. Smoleńskiem nagle mi się pojawia na blogu :) I będzie kicha :)))) Bo ja przecież nie o tym chciałam pisać :)

Kolacja - Sałatka z selerem marynowanym,
szynką, ananasem, kukurydzą i jabłkiem

piątek, 7 grudnia 2012

Dzień czterdziesty szósty - Mikołajkowo

Wczoraj były Mikołajki, więc przypomniała mi się historia mojej przyjaciółki sprzed lat.

Otóż moja utalentowana plastycznie przyjaciółka wprowadziła się pewnej jesieni do nowiutkiego mieszkania na nowiutkim osiedlu. Bloki niewielkie - 3 piętrowe. Dwa mieszkania na piętrze.
Czyli 8 mieszkań na jednej klatce.
Czuła się dość obco - bo jakoś nie mogła zapoznać się z sąsiadami. Ludźmi przyjezdnymi do Warszawy tak jak ona. Tak się złożyło, że byli to reprezentanci singli. Mówiła, że raczej w jej wieku. Nie podobało jej się, że jak czasami była w potrzebie - to spode łba patrzyli i tyłkiem nie ruszyli.
Ale nie poddawała się. Po jakiś 2 miesiącach od jej przeprowadzki do wymarzonego mieszkania  nadeszły Mikołajki.
Postanowiła sobie, że każdemu z panów na klatce zrobi gifcik - ale też z podtekstem.
Zrobiła z patyczków rózgi. Obsypała je brokatem. Przyczepiła wstążeczki. Do nich przypięła po malutkim Mikołaju z czekolady i mini bombeczce. Cacko zapewne jej wyszło - bo jak pisałam wyżej - dziewczyna talent posiadała.
Sobie taki gift tez zrobiła. Nocą przywiązała gifciki do klamek sąsiadów. I poszła spać.
Rano zadowolona - ale tez ciekawa reakcji kolegów z klatki - otworzyła drzwi, żeby zgarnąć swój gifcik. Niestety na swojej wycieraczce znalazła zniszczone 4 rózgi i kartkę z napisem
"proszę nie śmiecić na klatce".

Cóż mam więcej pisać...?
II Śniadanie - Babeczki z pastą bazyliową i paprykową

Kolacja - Zapiekanka z cukinii z fetą

Śniadanie - Prowansalska tapenada z kolorowymi oliwkami
i kukurydzą, świeżymi warzywami i ciabatką paprykową


czwartek, 6 grudnia 2012

Dzień czterdziesty piąty - Zdjęć nie będzie

No i kolejny dzień z życia z moja chorobową zmorą.
Dziś dopadła mnie gorączka - całe 39,5 stopni -  więc liczę na to, że mój organizm wziął się do dzieła.
Nie mam siły - choć cały dzień przepracowałam - i może to tez błąd. Powinnam leżeć i kwiczeć.
Więc idę kwiczeć. A raczej nie idę tylko człapię.

P.S.
Dziś dieta była Mikołajkowa - przyniosła gift w postaci śliczniutkiego kalendarza - bardzo to miłe...

środa, 5 grudnia 2012

Dzień czterdziesty czwarty - W kąciku

No trzyma mnie ta podła cholera i nie puszcza.
Słabo, słabo...
Jak do jutra nie będzie lepiej - niestety będę musiała zawiesić sprawę na kołku i trochę dodać sobie kalorii aby mieć siłę do walki z robactwem czy innym szajsem.

Wredne coś rzuciło mi się na wszystko. Mam doła i emocjonalnego i fizycznego i finansowego i przedświątecznego i sylwestrowego i samochodowego i ubezpieczeniowego i towarzyskiego i domowego i dietetycznego i każdego innego, ktorego można sobie wymyslić...

Dlatego oddalę się do kącika i tam postaram się wejść troszeczkę wyżej - żeby dołek nie zatrzymał mnie na zawsze :)

Obiad - Filet z indyka zapiekany z ananasem i mozarella podany
z makaronem pełnoziarnistym oraz sałatką
z kalarepką i prażonymi pestkami słonecznika

Kolacja - Kotleciki brokułowo - szpinakowe z sałatą

wtorek, 4 grudnia 2012

Dzień czterdziesty trzeci - Pakuneczki

Śniadanie - Ziołowa ricotta podana z sałatą, świeżym ogórkiem i mini grahamką
Mikołaj jest zaopatrzony we wszystkie gifty pod choinkę.

Drobiazgi, drobniaczki -  niestety takie będą święta.
Taki los, takie moje decyzje, takie konsekwencje.
Wściekła tylko nadal jestem na siebie, że nie stoję na nogach tak jak planowałam na koniec roku. Ale spokojnie, jeszcze trochę.

Ale wracając do prezentów.
Zdycham więc nie mam siły na żadna umysłową pracę. Katar siedzi mi też w mózgu. A, że pojutrze Mikołajki i gift dla syna musi być zapakowany - wzięłam sie za pakowanie.
Chce tą najtrudniejszą część świątecznej przyjemności mieć za sobą. Przyjemności bo lubię być Mikołajem.  Niestety mam naprawdę dwie lewe ręce do pakowania.
Nie sądze, żeby ktoś chciał mnie w roli pakowacza widzieć.
Wszędzie walają się papierki. Wszędzie można się przykleić do taśmy przezroczystej. A jeden prezent jest pakowany po sto razy :)
Ile się napocę przy tym - tylko ja wiem... Ale też jakoś mniej czuje szalejącą we mnie grypową rewolucję. E... Nie - jednak się dziś poddam... Dobrej nocy...

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Dzień czterdziesty drugi - Za jednym złem przyszło drugie zło

Miał być dzień podsumowań.
Ale nie będzie.
Za złem zimowym przyszło drugie zło - grypa.
Zaatakowała znienacka.
To juz drugi raz coś mnie dopadło w czasie diety.
Może to wynika z tego, że dostarczam sobie mało energii?
Być może - bo czuję sie dziś głodna.
Zjadłabym kawałek chleba z masłem i dużą ilościa czosnku.
Ale jednak pojadę na lekach... gripexy sripexy i inne dragi...

Może przejdzie szybko...
Może - bo nie mam w ogóle siły - szczególnie na prace - a nawet na zdjęcia...

Obiad - Pieczony schab z sosem żurawinowo - miodowym
podany z ryżem oraz surówką z białej rzodkwi z kiszonym ogórkiem

niedziela, 2 grudnia 2012

Dzień czterdziesty pierwszy - Nadeszło zło

Wczoraj wracając do domu zanotowałam na termometrze samochodowym całe minus cztery stopnie.
Drepczac po trawie w pantofelkach - coś mi skrzypiało.
Okno w samochodzie zaszło szadzią mroźną.
Płyn do spryskiwacza tylko pogarsza widoczność.
Lisy w centrum Warszawy biegały trzymając kaczki w pyskach.
Okna w domu przed pójściem spać pozamykałam - a powietrza w śnie potrzebuje!
Kot zakopał się w szafie.
Woda w kranach mniej gorąca.
Człowiekowi się chce pić. Dziecku chce się ciągle jeść.
Dżinsowa kurteczka już jest passe.
Jest mi ciągle zimno - choć nosa na dwór dziś nie wystawiłam.

Przyszło zło. I będzie siedzieć. Nie lubię.

Śniadanie - Różyczki z wędzonego łososia z koperkiem i cytryną z cząstkami ogórka

II Śniadanie - Placuszki śniadaniowe z otrębami

sobota, 1 grudnia 2012

Dzień czterdziesty pierwszy - Imprezowanie i dieta

Była dzis impreza u mamy.
Padam juz na twarz, wiec krótko.
Myślałam, że ten ogrom jedzenia - pysznego jedzenia - sprawi, że nie wytrzymam i sie złamię.
Zapachy wierciły mi się w nosie.
Ale bardzo dziwne, bo jestem ta dieta tak najedzona, że czułam, że jak uszczkne kawałeczek - to sie przejem.
Czyżby żołądek sie skurczył?
A może jednak przywykłam do tego częstego jedzenia i nic więcej nie potrzebuje? Czuje sytość. A mój organizm ma dostarczone wszystkie witaminy i mikrolelementy...
To był pewnego rodzaju test przed świętami.
Jest dobrze. Będzie dobrze.

Aaaaaaa.... myślę, że syn jadł i jadł i jadł za mamę. On może - bo z niedowagą :)

Dobranoc.

Obiad - Indyk w sosie pieczarkowym z francuska
musztardą podany z kluseczkami śląskimi i gotowanymi na parze brokułami.

Podwieczorek - Czekoladowe biszkoptowe ciasto z nadzieniem kremowym