wtorek, 31 grudnia 2013

Dzień czterysta trzydziesty pierwszy - Życzeniowo

Życzę Wam, żebyście dobrze wykorzystali dany Wam czas w 2014 roku, abyście odnaleźli nieznalezione talenty. A jeśli je znajdziecie albo już je macie - to mądrego ich wykorzystania Wam życzę.

I szeroko otwartych oczu aby nie deptać innych w drodze do swojego celu ale też nie nie dać się z niej zepchnąć przez fałszywych życzliwych. Dobra w sercu, w ludziach, w dniach...


poniedziałek, 30 grudnia 2013

Dzień czterysta trzydziesty - Modem

No i miałam sen. Bo wczoraj w nocy mi net nie działał. A i mózg zmęczony po 30 godz. niespania syna.

Otóż w sytuacji, gdy net nie działa - należny wyjąc modem przenośny, który wygląda jak mini stojak do mikrofonu z kulką na górze. Trzeba wkroplić (?) w niego płynny uran. Następnie nacisnąć przycisk. Najpierw po prawej stronie wystrzeli światło - dający obraz na ścianie jak z camera obscura grzyba atomowego. Następnie stanie się to samo i po drugiej stronie. Oczywiście nie należy stać na drodze promienia. Jak obie strony dadzą obraz wówczas oznacza to, że modem działa. I odbiór i wysyłanie danych następuje z prędk. 666 MB na sek.

Idę się leczyć :))))))

Dzień czterysta trzydziesty - Jutro Sylwester!

PRZYPOMINAM jak co roku!

Żyją wśród nas nie tylko zwierzaki - ale ludzie - niewidomi, autyści i inni niepełnosprawni....

Dla nich nagłe wystrzały są kompletnie niezrozumiałe - jak i dla zwierzaków.

Dla mnie Sylwester i Nowy Rok to dwa dni, kiedy trzymam dziecko w łazience albo trzymam non - stop w słuchawkach - inaczej wpada w zachowania autoagresywne - które są zagrożeniem dla jego życia.

Pół godziny szaleństw wytrzymalibyśmy. Sama lubię popatrzeć!

Jednocześnie przypomnę, że nasz kot Oskar - padł na zawał serca - rano - w dzień Sylwestra rok temu  - przez nagły atak petard.

POMYŚLCIE nim wystrzelicie!

niedziela, 29 grudnia 2013

Dzień czterysta dwudziesty dziewiąty - Historie wigilijne - part 2

Historie wigilijne, które poznaję jak pisałam wcześniej są wesołe ale tez te smutne, tragiczne.

Dziś będzie ta smutna - choć nie miała być - ale jakoś tak w związku z śmiercią wrażliwego Kilara a trochę też z wydarzeniami w Wołgogradzie.
Dlaczego? Dlatego, że wrażliwych ludzi często zauważa się po ich śmierci. I dlatego, że cały czas zastanawiam się jakim desperatem trzeba być żeby popełnić samobójstwo.

Ona i on. Ona na rozstaju dróg. Skrzywdzona w poprzednim związku. On pojawia się nagle. Jak wybawiciel.
Ona nie chce żadnego związku. On mówi jej, że nie pozwoli nigdy jej skrzywdzić. Zaklina się na swój honor i przysięga na swoja zmarłą mamę. Że zabije jak ten poprzedni jeszcze raz ja skrzywdzi.
Mówi, że jest dla niej wszystkim. Że zaopiekuje się nią. Że nie będzie musiała nawet pracować - bo ma kasy jak lodu. Ona mu ufa. Ona się zakochuje. I oddaje się cała. Ale jemu to nie wystarcza.

Ale pojawiają się problemy. Bo on ma remont mieszkania i problemy chwilowe finansowe. Które zresztą trwają ponad rok. Ona go utrzymuje, daje kasę, kupuje ubrania, codziennie chodzi na obiady i to nie do baru mlecznego (przecież on shitu nie będzie jadł), zabiera go ze sobą jeśli gdzieś wyjeżdża, pożycza sprzęt elektroniczny - bo coś mu się zepsuło, czasami gotuje, a i daje mu dach nad głową. On kocha. Przeprasza. Mówi, że to chwilowe. Ale ona mu nadal wierzy. I brnie dalej. Nie widzi, że jest całkowicie pod jego wpływem. A on - coraz częściej ją rani, coraz bardziej nią manipuluje - bo gdy się chwilę spóźnia - robi  jej awantury, jak zagada się z koleżanką - to ją rzuca - bo ona go nie szanuje. Rollercoaster. Ale ona nadal mu wierzy, że ją kocha. Nabiera się na drobne kłamstwa. Choć mówiła mu, że najważniejsze dla niej to mówienie prawdy. Bo ten poprzedni ja okłamywał.

A i jeszcze - mówi jej, że za mało spędza z nią czas, że w pracy jej nie szanują, że powinna to rzucić w cholerę. No i robi to. Ale jak znajomi ja urządzają huczne pożegnanie, to nawet nie może tam być - bo nie odbierała setek telefonów w tym czasie od niego - i on przyjdzie i zrobi jej publicznie awanturę.
I kiedy nie ma za co on i ona żyć - to znika z jej życia. Nie ma odzewu na maile, sms, telefony - błagania o litość o znak życia, o powiedzenie prawdy...

Dziewczyna z długami nie do przejścia, zaraz bez dachu nad głową, bez zasiłku - bo niestety dłużna jest jakiś podatek vs US. Wpadła w spiralę finansową. Bo chwilówki. Pętla się zaciska. A gdy ktoś pyta o ten sprzęt, co mu pożyczyła - i którego sprzedaż pokryłby chociaż czynsz za mieszkanie - to tłumaczy, że pewnie mu jest bardzo potrzebny - do kontaktu ze światem. Z nią. A sama już nawet nie może do nikogo zadzwonić. Bo rachunki niepłacone.

Do tego jeszcze bliska jej osoba wymaga eksperymentalnej terapii rakowej - a ona nie ma jak pomóc. Czyż nie on będzie miał życie ludzkie na sumieniu?

Nikt nie może jej pomóc. Nikt. Poza nim.

I w wigilie - przepłakała cały dzień siedząc nad kuchenka gazową. Szukała winy w sobie. Widzi ją tylko w sobie. Nie w nim.

Nie wierząc w słowa ludzi. Że on po prostu ja wykorzystał. Że dała się nabrać. Że to drań i pewnie dziś uczestniczy w kolejnej podobnej historii - z inną kobietą. Wierząc, że on nadal ją kocha. Licząc, że się obudzi i powie jej przepraszam. Że się pojawi i wyjaśni jej dlaczego ta się stało. Czy może jej pomóc. Czy ja kochał chociaż przez chwilę. I dlaczego ona ta cierpi. Najbardziej w swoim życiu.

W wigilie zakręciła ten kurek. Dała sobie czas do Sylwestra. Mam nadzieje, że da sobie więcej czasu. I mam nadzieje, że historia dobrze się kończy.

Kochani ludzie. Patrzcie szeroko otwartymi oczami na swoje i innych życie i na miłość... bo pod wpływem emocji człowiek ślepnie... i często jest później trudno wyplatać się, odwrócić sytuacje i odbudować swoje życie.



piątek, 27 grudnia 2013

Dzień czterysta dwudziesty siódmy - Pytajniki

Nie jest mi dziś do śmiechu. Cała noc i dzień bez snu. Atak za atakiem dziecka. Ani leki, ani uspokajanie, ani nawet podwójne dawki leków uspokajających nie dawały rady. Mama w zasięgu reki - to drapanie, szczypanie, gryzienie, wyrywanie włosów. Brak mamy - to wrzask, walenie głową w ścianę, w kaloryfer... Pewnie i sąsiedzi przez to nie spali...

Do tego jeszcze usłyszałam dziś potok niemiłych słów.

Ile mam jeszcze wytrzymać? Co ja zrobiłam złego?

Synku - co ja Ci zrobiłam złego... Jak ja mam Ci pomóc? Jak Ci ulżyć? Jak dać Ci spokój?
Nie umiem. I wiem, że tego wszystkiego nie robisz specjalnie - nie zależy to od Ciebie. Jak Ci zrobić milszym ten świat?

I dlaczego mnie otaczają do tego dranie, chamy, kłamcy, oszuści i złodzieje, którzy obciążają moje myśli i moje działania tak mocno, że czuje się zagubiona....i tyle we mnie nerwów, smutków, niepokoi, które przekładają się synu na Twój stan...

Co ja Ci robię....?

Wzięłam sama leki na uspokojenie. I może po tych wariackich 24 h dzieciak wreszcie padnie....

I znów zapytam...

No i Panie Boże - gdzie Ty jesteś?

czwartek, 26 grudnia 2013

Dzień czterysta dwudziesty szósty - Historie wigilijne - part 1

Zbieram przez te dni od znajomych - cudowne - weselsze i te tragiczne - smutne historie wigilijne, świąteczne, noworoczne...

To jedna z weselszych:

"Znałam jakąś rodzinną historię - nie pamiętam szczegółów. W każdym razie wujek z Legnicy, szwagier babci, a raczej jego zwłoki, były odwożone w tajemnicy z W-wy do jego domu. Z jakichś powodów typowo prl-owskich nie mógł nagle zejść poza miejscem zameldowania. Wujki, ciotki czy pradziadki, jakiś tłum w każdym razie, zapakowali się do samochodu i ruszyli w trasę. Gdzieś pod Legnicą wujek nagle ożył"


wtorek, 24 grudnia 2013

Dzień czterysta dwudziesty czwarty - Święta, święta, święta...

Niech ten kto odszedł - będzie.... Niech ten kto skłócony - uściśnie Wam rękę i popatrzy w oczy.
To co zgubione - niech się odnajdzie. To co beznadziejne - stanie się rzeczywistością. To co bez miłości - goreje... Niech się dobrze dzieje...

Cudów moi Drodzy Wam życzę, cudów... w te magiczne dni...


sobota, 21 grudnia 2013

Dzień czterysta dwudziesty pierwszy - Dzieło sztuki


Takie cudo z pomocą pani (i wyciętymi elementami przez pana) zrobił mój syn dla mnie w prezencie - skleił, malował  (buzia namalowana oczywiście z pomocą - bo syn nie widzi), przewlekł sznurek. 

I co z tego, ze to trwało 3 tygodnie! 

Można?

Bardzo jestem wzruszona....
To będzie jedyny element świąteczny w moim domu! Dzięki synkowi!

czwartek, 19 grudnia 2013

Dzień czterysta dziewiętnasty - Świąteczni męczennicy

Zaraz zawisnę na suchej gałęzi - ale tak sobie przeglądam to co moi znajomi piszą na FB i mam wrażenie, że okres przedświąteczny to czas samych - no prawie samych - męczenników :)))
Cel: zajechać się - i przy stole wigilijnym mieć oczy na zapałki i umierać ze zmęczenia.

Mnie to już sam poziom stresu w powietrzu wokół ludzi przeraża - oddychać się nie da... Żywi ludzie zamieniają się w zaprogramowane androidy (trzeba to, trzeba tamto, muszę kupić, muszę zrobić aaaaaaaaa) A ja myślałam, że święta są dla ludzi...

Wracając z Krzeska wstąpiłam do L. tylko po papier toaletowy i owoce dla syna...
Cała podróż i konsultacje tak mnie nie zmęczyły - jak rozmowy ludzi w kolejce, jak rozpychanie się łokciami, jak rozmowy przez tel, gdy matka wrzeszczy na córkę, że jeszcze nie wytrzepała dywanów...
A jeszcze tekst - no to cioci kupmy te rajstopy ciepłe i ten portfel - tani jest - bo ona i tak nam nic atrakcyjnego nie przyniesie... Boszzzzzz....

Dla tych androidów brak karpia na stole - to koniec świata...

A brak w nich też empatii - bo bez znaczenia jest to ich gadanie o mieć, chcieć, kupić, brać... a tyle osób obok nich nie może ani mieć, ani kupić, ani dać a nawet zjeść...

Nie lubię Świąt... w świecie androidów i męczenników.


wtorek, 17 grudnia 2013

Dzień czterysta siedemnasty - Dotacje

Wiadomo, jestem na rynku - gdzie instytucje składają projekty o dofinansowanie - blado jeszcze zielona...

Ale słowo daje, że nie mogę zrozumieć, dlaczego człowiek musi codziennie spędzać czas na skanowaniu sieci bo coś może przeoczyć (no dobra - rozumiem intencje - bo lepiej, żeby mniej instytucji składało wnioski niż więcej).

Nie rozumiem tez dlaczego raz wystarczy złożenie wniosku przez e-biuro-podawcze, drugi raz trzeba jeszcze wysłać wersje papierową do tego wniosku elektronicznego (bo nagle podpisy sa ważne a i tak papierologie przy podpisywaniu wniosku trzeba będzie złożyć i umowę podpisać) za trzecim i czwartym razem jest również inaczej -a do tego raz ma być BP w kwotach brutto a raz w kwotach netto - albo raz z "symbolami identyfikującymi produkt - nazwa nr serii i takie tam) a w innym miejscu bez symboli - tylko np. komputer stacjonarny. A co ja w ogóle marudzę - przecież ludzie muszą z siebie wypluwać tony regulaminów, tabelek, zasad - żeby nie 100 pracowników ale 1000 miało pracę.

I cały czas się zastanawiam, co stanie się z tymi ludźmi - jak źródełko unijne wyschnie... (pośrednimi dawcami i bezpośrednimi biorcami).

Bleeeeee.....

A dla uśmiechu - czy podoba Wam się ten kocurek?


niedziela, 15 grudnia 2013

Dzień czterysta piętnasty - Inteligencja kota

Kładę syna do łóżka. W ogóle nie spal dzis w nocy - więc nadzieja matka głupich... Może padnie.

Niestety ostatnio nie chce spać pod żadna kołdra - tylko nie wiadomo dlaczego - pod śpiworem (dzieci ZA tak miewają). I wściekam się, bo śpiwór zniknął z materaca (ktoś musi być winny - no chyba nie duchy).

I co się okazuje, że to kot Bazyl - jak tylko zorientował się, że ma szansę wejścia do pokoju mojego syna  i wiedząc, że zamkną mu przed nosem drzwi - przeciągnął śpiwór - jak pies do garderoby i się na nim położył.

 I jeszcze go oznaczył. Coraz bardziej mnie zwierzak zachwyca :))))
Na szczęście dla syna - mam jeszcze jeden śpiwór w chałupie.

piątek, 13 grudnia 2013

Dzień czterysta trzynasty - Przekręt stulecia

Obiecałam, że napiszę co tam się dzieję w kwestiach kasy, która potrzebuje odzyskać...
Dziś napiszę, bo cały dzień ryczę - cała noc nieprzespana przez syna, jestem znów pogryziona a do tego już nie mam siły walczyć o życie. A ktoś ma moja kasę!

Otóż po pisaniu tu na blogu, po poszukiwaniach osobistych... kiedy już zgasła nadzieja na to, ze jakikolwiek apel pomoże (zero odpowiedzi na e-maile, na smsy, na prośbę spotkania) - postanowiłam napisać pismo do szefa tej osoby. No i szef tej osoby odesłał mnie do zupełnie innego nazwijmy to departamentu do innego szefa. Pani nic mi nie odpisała, lecz do mnie zadzwoniła, mówiąc, że ta osoba tu nie pracuje. No niestety jednak, swoimi kanałami sprawdziłam, że ta osoba wisi na stanie osobowym. Ale pani jednak odesłała mnie do innego departamentu. I znów szef tego departamentu napisał, że i owszem, ten pan realizował projekt w latach 2010-2011 ale był wynajęty z innego departamentu. Dostałam to na piśmie i z kopią do wreszcie tego prawdziwego szefa. Ten prawdziwy szef z kolei - chyba przez swoja asist - wysłał do mnie pismo, że nie może mnie poinformować, czy ta osoba pracuje czy nie :)))))) (bez żadnej pieczątki i podpisu). Powołując się na ustawę o danych osobowych. Co ciekawe - w takich sytuacjach jest możliwość udzielenia informacji - jakoś ten pan nie zauważył. A jakoś inni mogli napisać :))) To ta sama firma - tylko inne oddziały.
No więc znów odpisałam - tym razem wracając do wszystkich poprzednich szefów departamentów z info, że sprawę przekaże do prasy, bo nie mam już siły... bawić się z nimi w ciuciubabkę. Poza tym mnie nie interesuje czy ktoś pracuje czy nie - tylko o oddanie mojej własności. I to panowie szefowie powinni się tym zająć.

Jestem w kontakcie z opiniotwórczą prasą - nie żadnymi szmatławcami. Czekają tylko na mnie.

Ja cały czas liczę na to, że się odezwie, ja mu naprawdę wybaczyłam, ale jest mi ciężko i powinien się odezwać, powiedzieć słowo, a jak nie ma, to kiedy będzie miał kasę...

Tak się nie robi... nie chodzi o mnie - ja mogę jeść kaszę jaglaną i popijać wodą! :))))))))
I jeszcze raz podkreślę, że nie chodzi to o obca osobę, tylko mi znaną - która jak widać nawet w sprawie tego gdzie konkretnie pracuje nie była w stanie mnie poinformować zgodnie z prawdą. No a ja naiwnie pomogłam, ufając mu bezgranicznie.

Jestem i czekam na kontakt. A panom szefom - daję czas do poniedziałku.

czwartek, 12 grudnia 2013

Dzień czterysta dwunasty - Co to za śmieci?

Znów obsuwy mam w pisaniu. Niestety taki czas. I właśnie w związku z tym świątecznym czasem dziś prawie nie pękłam ze śmiechu.

Otóż jadąc rano w Siedlcach i mijając jedno rondo zauważyłam na jego środku kupę śmieci.
Pomyślałam sobie, że to pewnie jakiś protest w sprawie segregacji albo nie wiem co...
Wielka kupa. Ale jakoś nie zaprzątało to zbyt mojej głowy. Choć jak wiadomo z tego bloga segregacja śmieci jest w kręgu moich zainteresowań. A może raczej kpin.

Wracając już z oddali zobaczyłam, że ta kupa śmieci się świeci. I ta śmieciowa góra przyjęła kształ choinki. Aż zatrzymałam się na przystanku i musiałam się przyjrzeć.
Kupa śmieci składała się z kostek śmieci, poustawianych jedna na drugiej. Na czubie gwiazda. A na dole reklama firmy śmieciowej.

No cóż, pomyślałam, ładnie to nie wygląda, ale pewnie Gmina Siedlce cierpi na niedobór kasy i pewnie ta firma musiała słono zapłacić za reklamę na głównym rondzie.

Gdy przyjechałam do domu – wrzuciłam fotkę na FB z komentarzem.
Ale się zdziwiłam, kiedy w odpowiedzi na ten komentarz otrzymałam informacje od koleżanki z Siedlec, że to nie śmieciarze zapłacili za to brzydactwo lecz miasto zapłaciło śmieciarzom za ta choinkę dokładnie 20 tysięcy złotych.

Nie wiedziałam, że Gmina, gdzie w woj. maz. jest chyba największy wskaźnik bezrobocia – ma kasę na płacenie za śmieci... za których wywóz wcześniej i tak zapłaciła...

Brawo!

P.S. No i noga jak bolała tak boli (choć nie ma śladu już spuchnięcia) – niestety nie mogę sobie pozwolić na leżenie i jej nieruszanie... Zresztą jak chodzę tylko – to jest ok. Za to jazda samochodem mnie wykańcza.  Ech...

niedziela, 8 grudnia 2013

Dzień czterysta ósmy - Przyłapany :)



Objechałam wczoraj i dziś syna, że specjalnie zrzuca pudełko z mozaika na podłogę, żebym miała robotę.

Dziś popołudniem przyłapałam winnego. Otóż Bazyl nosem spycha pudełko ze stołu. Pudełko spada, otwiera się i pinezki się rozsypują. On sobie wybiera tą, która mu się podoba i gania za nią po mieszkaniu.

Ktoś mówił coś o inteligencji kotów???


piątek, 6 grudnia 2013

Dzień czterysta szósty - Czas, którego nie lubię

No i zaczął się ten najgorszy okres, którego nie lubię.
W tym roku szczególnie nie lubię. Nie lubie bo komercha. Ale nie lubię tez, bo już nie wierzę w to, że kiedyś mój syn będzie czekał tak jak inne dzieci z mlekiem i ciastem na przyjście Mikołaja. To, że Mikołajem dla mnie będzie - tez nie wierzę. Po prostu jest mi strasznie przykro. Pomijając to, że ja naprawde nie mam pomysłu na niespodzianki dla niego. A jak coś widzę, to akurat w tym roku jest to poza moim zasięgiem. A już dziś naprawdę poryczałam się po wyjściu ze szkoły dzieciaka... bo te wszystkie prezenty - a czuje jakby mój syn dostał guzik z pętelką...

Do tego wszystkiego przez to wietrzysko noc była ciężka. Cięższa niż poprzednie. Bo jak już trochę zaczynam akceptować fakt, że od momentu, kiedy jest śpiący - muszę przy nim być - a każde moja próba wyjścia z łóżka - nawet do kibla - kończy się natychmiastową syna pobudką i waleniem w ścianę głową. Inna sprawa, że bardzo krótko śpi. Ale z tym jakoś sobie radzę. Psychicznie sobie nie radzę, że musze spać z dużym chłopcem, i że de facto jestem od 21 do 7 rano jego niewolnicą.

Dziś o tyle było gorzej, gdy zerwał się orkan, zerwał się tez mój syn i zaczął mnie gryźć... i atakować. Nie da się uciec. Az do krwi.
Och, chyba mi się blogi pomyliły, bo miałam tu o moim synu - autyście nie pisać... Ale te noce to chyba konsekwencja tego, że odszedł Kazik. Bo od tego czasu trwa ten koszmar...

A orkan? Poczułam się dziś w pewnym momencie dnia jak w grze komputerowej. Poranny wypad do Centrum Onkologii - ładne 30 km drogi obwodnicą - był spokojny i uśpił moja czujność.. Lecz koło 14 rozpoczął sie atak konarów z drzew, oślepiającego śniegu w pysk i ślizgawka... Więc musiałam unikać przeszkód - tak jak w grze :) - a to konar - a to kierowca bombowca, który najwyraźniej nie zmienił jeszcze opon. W sumie to trochę adrenaliny. I pozytywnej, bo wysmarowałam kolejnego maila w sprawie osoby, która mnie skrzywdziła... A szczególnie dziś mnie to dotykało rano. Ale o tym może jutro...

Ale szczęśliwie dotarłam do domu, choć przez te zabawy w test drive 3 niestety znów zaczęła mnie bolec noga. No tak - przy takiej pogodzie - to częściej się naciska sprzęgło... sama jestem sobie winna...

Och, niech dziś będzie spokojniej, niech chociaż dzieciak prześpi noc...

wtorek, 3 grudnia 2013

Dzien czterysta trzeci - Refleksja

Taka refleksja (bo nie chcę brzydko napisać) z dnia dzisiejszego. Jeśli ktokolwiek w rodzinie będzie miał przypadek nowotworowy - to ZAPAMIĘTAJCIE RAZ NA ZAWSZE - termin pierwszego naświetlania (brachyterapia) ma znaczenie (bo inaczej nie ma sensu) i trzeba się zmieścić w określonym czasie. NALEŻY o to pytać. Bo oczywiście nikt o tym sam z siebie nie informuje (przynajmniej w naszym wypadku żaden z 3 lekarzy konsultantów się nie zająknął).

P.S. Kurka wodna - jestem autykiem (tak ostatnio sie modnie określa autystów) i mnie kosz w całości wypełniony doprowadza do szału. Więc kwadrans temu rzuciłam się ku niemu w moich wysokich butach - w celu wywalenia na zbity psyk. Usłyszałam w oddali głos, że mogłabym raz wyjśc w butach jak normalny człowiek wiec pod słowna presja ducha założyłam pod nogami stojace syna crocsy- ten sam rozmiar (chlop rosnie) i co--- i na ostatnim schodku z śmieciami się zwaliłam... smieci stoja na parterze a mnie kostka boli - nie puchnie! Wniosek -= nie słuchac szeptów! ała!


poniedziałek, 2 grudnia 2013

Dzień czterysta pierwszy - Ukraina

Jestem pod wrażeniem zajść na Ukrainie.
A właściwie to nawet nie tyle co pod wrażeniem, ale przerażona.
Sama nie jestem entuzjastka UE. Choć prawda jest taka, że liczę na unijną kasę, aby zrealizować plany fundacyjne. Jednak rozumiem, że Ukraińcy liczą na to, że powód wejścia do UE może spowodować u nich zmiany przez nich oczekiwane – chyba przede wszystkim dotyczy to korupcji wszechobecnej. Moja znajoma Ukrainka opowiadała mi historię, że mama zapisała jej w spadku -w testamencie dom. Ale niestety do sądu jej jakaś siostra cioteczna złozyła pozew, że to jej się ten dom należy. Oczywiście nie miała podstaw. Przed sprawą wezwał obie panie sędzia i powiedział wprost, że ta która przyniesie mu kasę, ta wygra sprawę. I moja znajoma zebrała w Polsce jakieś 4000$ a niestety siostra jej 7000$. No i wiadomo, kto wygrał.

Druga historia to taka, że mój znajomy otowrzył firmę na Ukrainie. I ona nawet sobie ładnie działała. No ale kiedy już się tak ładnie rozbujała, to przyszła jakaś decyzja, że musi ja zamknąć i majatek firmowy zostawić i wrócić do Polski. Facet jeszcze walczy, ale wszystko znów zależy od okoliczności przyrody, bo dowiedział się, że np. warunkiem będzie to, że znajomych jakiegos sędziego by musiał zatrudnic – którzy ani się na tej branzy nie znają a również za takie opieniadze, których w zyciu na tych stanowiskach by im nie płacił w normalnej sytuacji.\

Czy to się zmieni? Czy mentalność można człowieka zmienić? Złodziej zostanie złodziejem... Bo tak się przyzwyczaił. Bo tak łatwiej. Więc pewnie po prostu przypudruja troche przepisy a - hulaj dusza - będzie tak jak dawniej. A unijna kasa będzie i tak przekładana z rączki do raczki pod stołem.

Nie bardzo rozumiem, dlaczego nam w PL powinno zależeć na wejściu Ukrainy do Polski. Ale mam za małą na ten temat wiedzy i muszę trochę przeczytać.

Dziwię się tez Polakom, którzy zieją jadem w stosunku do JarKacza. Że schizofrenia, bo nie był proeuropejski. On ZAWSZE był proeuropejski – namawiał do udziału w Referendum. On się tylko czepia, że Polska jest zbyt słaba w UE – a on chce silnej Polski (tia....)

Ale sceny z Majdana mnie przerażają. Ciekawe czy byłoby tak samo u nas, gdyby nie było referendum i podjeto taka decyzję jak na Ukrainie?
Straszne... a z drugiej strony przeciez przed kilkoma tygodniami – prowokatorzy – bojówki z zakrytymi twarzami próbowali dowalic policji. Podobne narody... bardzo podobne. Ale patrząc jak adrenalina milicji uderza...i jak biegnąć prawie każdy z milicjantów pałuje biednego leżącego człowieka... nie wyglądającego na bojówkarza - to wyc mi się chce. I wierzę, że jednak w naszym kraju brat bratu nie będzie takim wilkiem.. Niech już sobie dowalają słowem.

Niech nigdy takie czasy do PL nie wrócą...


p.S. I jeszcze słowo o ambasadorze Ukrainy w PL. Zaimponował mi, że z widocznym strachem w oczach miał odwage cywilną skrytykowac wydarzenia w swoim kraju. Mam nadzieje, że nie poniesie żadnych konsekwencji. Hero.

sobota, 30 listopada 2013

Dzień trzysta dziewięćdziesiaty dziewiąty - Projekty unijne

Tak - znów zniknęłam. Musiałam trochę opłakać odejście Kazika.
Taka walka. Tyle kasy. Tyle dni. I odszedł. a raczej ja mu pozwoliłam odejść, bo już cierpiał. Mało tego próba była ratowania go w klinice łódzkiej tego ostatniego dnia. Ale już nie było sensu.

Ten czas tez trudny jest dla mojego syna. Żadna noc od tamtego czasu nie jest przespana. Jak śpi, to nie można na krok od niego odejść bo natychmiast się budzi. Rano - gdy szykuje śniadanie - to wali głowa w ścianę. Jest źle.

Ale trzeba walczyć dalej... o siebie... o nas. Ale jak?

Bo życie nadal mi dowala. Tym razem otrzymałam negatywna odpowiedź w sprawie projektu, który składałam do UE.
To mnie dziwi... że w przypadku projektu Obywatele dla demokracji tylko dwóch! tylko dwóch recenzentów było tego projektu zgłoszonego... I nawet nie mam zielonego pojęcia kto to. I wściekło mnie to, że nowe organizacje nie maja szans - bo w rubryce musisz podać to co zrobiłeś a jeśli jesteś nowa organizacja to i napisać tez o swoich kompetencjach w tej samej rubryce... nie da się zmieścić w znakach... czyli nie piszesz prawdy... o swoich kompetencjach...wiec odpadasz... nie lubię..

A jeszcze jeden błąd - gdy wiedziałam już, że nie zmieszczę się w rubryczce to podałam link do naszych CV - ale nie wiedziałam , że nie wlezą na ten link. I tak niewiele było do przejścia do następnego etapu...

No i człek się całe życie uczy... ale mam doła w stosunku do czekających podopiecznych... ale tez radość - bo znów czegoś się nauczyłam.

A jak sie nauczyłam, to właśnie znalazłam kolejny projekt. Znalazłam - bo jest tak, że człowiek musi grzebac w necie, żeby cokolwiek znaleźć. Nie ma łatwo. Nie ma jednego miejsca, gdzie sa wylistowane wszystkie projekty. No bo po co? Za dużo osób by składało. No ale w tym przypadku termin złożenia jest dziś do północy... Może się uda.

Planowałam jeszcze zgłoszenie sie po lokal w ramach kulturalnej Woli. ale dzis sobie odpuściłam ostatecznie. Bo wymagają planu zagospodarowania i kosztorys remontu podpisany przez rzeczoznawcę.
Juz raz ktoś mi zrobił taki plan charytatywnie. Nie mam kasy na to, żeby teraz ktoś mi zrobił za 4 tysie...

Nie chce juz o tym myśleć. Bo znów wracam do tego, że ktos mi przewrócił świat do góry nogami i nie potrafi sie zachować i oddać to co nie jego...i dac mi i mojemu dziecku nadzieje.

Więc już kończę - wracając do pisania projektu - który będzie napisany od niechcenia - bo mam za mało czasu...

Dobrego weekendu...

sobota, 16 listopada 2013

Dzień trzysta osiemdziesiaty trzeci - Walka

Milczę, bo walka o kota nadal trwa...
Wczoraj było lepiej, dziś znów krok do tyłu.
Nie mam już siły...

Milczę, bo jak się ma sypać, to wszystko się sypie... A wychodzi na to, że ja ostatnio tylko o smutkach piszę.

Dobrej soboty...


wtorek, 12 listopada 2013

Dzień trzysta osiemdziesiąty - Szpitalne paranoje

Zdjęcie: Ja pierdziele... Polska służba zdrowia!

Oto proszę Państwa przykład traktowania pacjentów przez Centrum Onkologii.
Ludzie przyjeżdżają - nie tylko z Warszawy - ale z całej Polski. I mimo wcześniejszego zapisania się na wizytę stoją w kolejce bez końca. ten numerek dotyczy tylko tych osób, które już są pod opieka CO. Druga kolejka dotyczy osób zapisanych na pierwszą wizytę.

Sytuacja na dodatek jest taka, że karty giną - w takim sensie - ze nie wiadomo gdzie są. Koleżanka na potwierdzenie tego co sama widziałam, słyszałam: " Pamiętam... kolejki i wieczne oczekiwanie na kartę na nogach i pielęgniarki biegające od gabinetu do gabinetu, a potem na oddział. Po kilka godzin".
I druga: "kiedyś zapisały do złego gabinetu a wcześniej podały błędną informację telefoniczną i tak oto spędziłam w CO 6h po to żeby się dowiedzieć od lekarza w gabinecie, że z tarczycą to nie do nich tylko do gab. 9 ale w dniu dzisiejszym oni nie przyjmują więc muszę w czwartek przyjechać.... 
Biorąc pod uwagę fakt że tam przyjeżdżają ludzie z całej Polski to jest szczyt szczytów w takim miejscu."

Własnie, oprócz tego burdelu z zapisywaniem, rejestracja - ludzie na nogach stoją godzinami w oczekiwaniu na przyjęcie do gabinetu. W tłumie. Narażeni na tysiące zarazków. Chorzy. Zmarnowani. Często już nie maja czasu na życie - a do tego mają mieć czas na stanie w kolejkach...

Dziś bylo tak, że w okienkach przyjmowały tylko dwie panie - a mogły spokojnie cztery.

Nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do dyrektora CO. Do rzecznika praw pacjentów przy szpitalu. I nei omieszkałam wysłać zdjęcie tego numerka do TVN Warszawa.
A jeszcze biegałam do administratora baz danych chorych - żeby wydobyć z podziemi kartę (czemu pani dyrektor w wywiadzie dla TVNWarszawa zaprzeczyła). Zdenerwował mnie ten wywiad, gdyż z rozmów i tego co ludzie piszą wynika, że ten burdel jest cały czas...

Zgroza... Ale jak ktoś narzeka to słyszy, ze może przecież leczyć się prywatnie (!!!!) albo nie leczyć w ogóle...

Dobranoc...

Link do wywiadu, którego byłam przyczyną :): Awaria paralizuje CO

niedziela, 10 listopada 2013

Dzień trzysta siedemdziesiąty ósmy - W oczekiwaniu

Przyrzekłam sobie wczoraj, że dziś przerwę już leczenie Kazika.
Jednak jak patrzyłam na kociaka, który pod siebie się załatwia - nie wytrzymałam.
Pojechałam jeszcze po wspomaganie.
Zmusiłam weterynarza jeszcze na pobranie krwi do badania.
Jeśli to wszystkie podane jednostki krwi nie zwiększyły leukocytów - to będę musiała się poddać.
I tak już muszę się poddać, bo nie mam kolejnych 300 zeta na krew.
Ale chce wiedzieć. Po prostu chce wiedzieć.

Boże, niech się jakiś cud zdarzy. Bo ja tego nie przeżyje. To jest już za dużo dla mnie. Juz więcej nie zniosę.
Mój syn na dodatek wali po moim powrocie głowa w ścianę. Dlaczego on ma to przeżywać? No dlaczego? Co on komu zrobił złego?


sobota, 9 listopada 2013

Dzień trzysta siedemdziesiąty siódmy - Weekend

Nie mogłam dziś spać. Przez koty głównie.
A właściwie Bazyla. Kazik cały czas chory, wiec jedyne co mogę robić to go dokarmiać na siłę. Cała jestem podrapana przez to.
Za to Bazyl zwariował. Po pierwsze chodzi ciągle głodny, co doprowadza do takich akcji, ze otworzenie lodówki to jest wielkie miauczenie kota. Zjada wszystko co się tylko pojawi na stole. Kradnie nawet kanapki mojego syna, zjada kasze jaglaną, nawet zlizuje rozlana herbatę.
Nie da się z nim wytrzymać. Musze w trakcie karmienia Kazika zamykać drzwi przed nim, bo normalnie mnie atakuje.
Na dodatek ten wirus chyba jeszcze jednak w nim siedzi (wpływa on na funkcjonowanie mózgu), bo oprócz tego, że wymyślił sobie, że najlepszym miejscem do spania jest mikrofalówka, to już wcisnął się za lodówkę, czy wciska się w każda najmniejsza dziurę. A później wyjść nie może i ujada.
A żeby było jeszcze tego mało - kuweta przestała mu się podobać - i sika - mimo mojego bezustannego sprzątania - tuż przed nią.

Tak więc Kazik waży teraz zaledwie 3 kg a Bazyl, 4,6 kg.

Niestety od weta przyniesliśmy pchły, no ale nie mam mozlwosci kupienia środków p.pchelnych, bo oczywiście znowu jedna firma mi nie zapłaciła za robotę - niby zapłaci... no ale zostałam z niczym na weekend (nei zapominajac dodatkowo o długu :( )

Ale nie będę o tym teraz myśleć, dzieciak w niezbyt dobrym humorze - muszę go jakoś rozweselić...

P.S. Napisałam do szefa tego człowieka, co jest mi coś winien i nawet był odzew... Jest cały czas szansa, żeby spokojnie się dogadać, ale ja wszystkie możliwości kontaktu wyczerpałam. Wszystko zależy od niego a ja w każdej chwili mogę się spotkać... ale ani nie dzwoni ani maila nie pisze... Smutne to bardzo. A tylko wystarczyłoby, żeby wyciągnął rękę... Nie rozumiem tego... bardzo mi smutno...

piątek, 8 listopada 2013

Dzień trzysta siedemdziesiąty pierwszy - Empatia

Taka scena

Miejsce: Centrum Onkologii w Warszawie.
Pacjent udaje się po operacji usunięcia śmiecia na dalszą diagnostykę w celu ustalenia dalszej terapii. Miejsce straszne. Atmosfera śmiertelna. Ale i prawie jak w warsztacie samochodowym. lekarz prawie bez słowa - bo z przedmiotem przecież się nie rozmawia - robi USG i wysyła na markery.

Pielęgniarka - wypisująca jakieś papiery prosi pacjenta o przekazanie xero dokumentacji medycznej. jeden kwit jednak oddaje i mówi, że ten kwit się przyda do operacji? Do jakiej operacji? - pyta pacjent. Pielęgniarka nie odpowiada. Psia kość! Kurde! Do cholery!

Pacjent będzie czekał prawie tydzień na kolejna wizytę. Po cholerę mu stres!

Ja nie wiem kto tam pracuje? Szczególnie w takim miejscu takie zachowanie? Nie rozumie głupia baba, ze można szybciutko wpaść po takim tekście w deprechę? Pacjent przyszedł po informacje, że śmieć jest wydziabany i jak go dobić, a nie usłyszeć, że czeka go jeszcze coś. A jeśli tak jest to do diabła to lekarz ma prawo powiedzieć a nie jakaś piguła! Nie wie, że często może ludziom świat się zawalić w takim momencie!
I po cholerę ten stres, wszak ludzie z tym śmieciuchem potrzebują przede wszystkim spokoju! Kim ta baba jest w ogóle???????

TO absolutny skandal jest.
Świetny szpital, świetny... Świetny personel, świetny...

Niech już będzie styczeń i możliwość leczenia się np. w Niemczech...

środa, 6 listopada 2013

Dzień trzysta sześćdziesiąty dziewiaty - Wspomnienia

Nie pisałam, bo walka nadal o koty...
Ale chyba kryzys za nami.
Zaczęły same jeść, więc mam nadzieje, że to co złe juz minęło...
Wczoraj juz sie z nimi żegnałam, ale przez dzień w szpitalu postawił je na nogi.
A koszt leczenia jest porównywalny z kosztem leczenia człowieka... (prywatnie). 250 ml krwi 100 zeta, kroplówka 40 zeta, no dobra 8 zastrzyków 40 zeta, badanie krwi 70 zeta, test białaczkowy 50 zeta... Pobyt dzienny w szpitalu 50 zeta. I tak nie liczą sobie za wizyty... Boszzzz... Dlaczego nie poszłam na weterynarię? A tu kolejki jak w NFZ na dodatek. Tonę w długach. Ale pan wete cierpliwy jest...

No i miało być o wspomnieniach. A zaczęłam pisac o kotach, ale nie przeżyłabym ich śmierci...

A wspomnienie - dokładnie 2 lata temu byłam w Kazimierzu Dolnym. Uwielbiam Kazimierz. Po sezonie.
Pusto. Cicho. Pięknie. Nastrojowo. Nostalgicznie. A jak do tego jeszcze dodać pogodę zupełnie odmienną niz ta co dzisiaj nas zaatakowała - słońce, kolory polskiej jesieni. A i dobre dusze obok. To obraz jest najpiękniejszym obrazem na świecie.

Pamietam tamte dwa dni, bo dokładnie wiem co czułam patrząc na Wisłę... Miałam świat u stóp. Wierzyłam w to, że w moim życiu juz tylko będzie dobrze. Uśmiechałam się w swoim sercu ogromnie. Czułam się najszczęśliwsza osobą pod słońcem... Wszystko wydawało się takie do ułożenia. Takie przede mną...

A jak sie pomyliłam. Nigdy nie sądziłam, że dwa lata poniej - będę niby robic to co chcę i pomagać innym, ale nie wiedziałam, że będe w takim miejscu w zyciu - że oprócz radości z tego co robię i miłości mojego syna  będzie tak źle, tak tragicznie, tak beznadziejnie smutno, tak cięzko. Tak jakby za bardzo się zachłysnęłam życiem, byłam na szczycie, było za dobrze - i przyszło mi płacić - tak to jest?

Oj Aniele - gdzie ty sobie odleciałeś? Albo co Ci podcięło skrzydła, że przy mnie nie jesteś?
Ale - dziś chyba znalazłam lokal... może przynajmniej w tych sprawach zacznie byc normalniej?




niedziela, 3 listopada 2013

Dzień trzysta sześdziesiąty szósty - ...

Krzyż brzozowy - i jeden z wielkich tego świata prawie o północy kłania się skromności życia... ale tez wielkości... Ulotna chwila... i taka rodzinna... syn... bez ceremoniałów...

Pękna chwila - choc dla ś.w. pamięci Tadeusza nei ma znaczenia... może dla tych co jeszcze żyja... dla tych co widzą... piękna...

sobota, 2 listopada 2013

Dzień trzysta sześćdziesiąty czwarty - Marność

U kota bez zmian. Wydawało mi się, że jest lepiej, bo zaczął więcej się poruszać po mieszkaniu.
Ale wete mnie nie pocieszył, bo zażółcone ma białka - co oznacza, że kiepsko jest z wątroba.
Mam mu dawać co 15 min po ziarenku mięsa - ale jak na razie pluje... Nie umiem sobie poradzić...

Można byłoby kota umiescić w szpitalu... ale...

No własnie to ale od wczoraj - dobita jestem...
Nie rozumiem ludzi. Nie rozumiem dlaczego ludzie, którym się pomagało - tak się odpłacają.
Jak będą się czuli, kiedy będą mieli innych na sumieniu... No jak...?
Nadzieja moja umiera... a nie chciałam do tego dopuszczać... Wierze w dobro w innych... Ale...

Idę zając się kotem. W domu żałoba.

Marność nad marnościami...



czwartek, 31 października 2013

Dzien trzysta sześćdziesiąty drugi - Dla mamy

No i tak... Kazik ma białaczkę wirusową.
Mial przetoczona krew.
Nic wiecej nie mozna poradzić.
O 12:00 mial przetoczona krew.
Nic juz nie da sie zrobić.
Miał 0.6 leukocytów - na standard 5-20 leukocytów.
Nic nie poradzimy tylko trzeba czekać... Niech te przeciwciała zaczna działać.
Nic nie widze, żadnej zmiany...
Boje się...

Ale żeby na chwile zapomnieć... to mamie dedykuje poniższe zdjęcie :)
Bo wypisz, wymaluj - to cała moja mama jutro....





środa, 30 października 2013

Dzien trzysta sześćdziesiąty pierwszy - Pan kotek znowu jest chory

Nie jest mi dane martwić się tym, czym powinnam się martwić. Wczoraj kop. Dziś kolejny.

Gdy przyjechałam do domu mój kotek ledwo żył. Leżał sobie w siuśkach i wymiocinach z zakrytymi oczami trzecia powieką.

Trzęsąc się cała natychmiast - bez pakowania go w cokolwiek - zawiozłam go do weterynarza.
Nie wiedział wete co kotkowi jest. Podejrzewał, że może coś zjadł trującego dla kota.
Kroplówki, zastrzyki. Założył mu wenflon. Pobrał krew. Prześwietlił (na szczęście nic w brzuchu nie widać).
Na szczęście kotek nie miał gorączki.

Przywiozłam go do domu. Leży przy misce z wodą. Ale chyba trochę jest lepiej bo zeszła 3 powieka.
Jutro ma być wynik badania krwi. Co on zeżarł.

U pana wete jestem na kredycie. To tak przy okazji - mojego pytania czy powinnam zawalczyć o swoje pieniądze. Nie mam juz dziś na nic siły. Mam nadzieje, że kotek przeżyje noc...

poniedziałek, 28 października 2013

Dzień trzysta pięćdziesiąty dziewiąty - Dumna jestem

Och, dziś krótko, bo padam. Znów noc nieprzespana - a rano znów w pędzie do Siedlec i wieczorny aż 3 godzinny powrót. mam nadzieje, że dziś mi się uda usnąć, bo jutro abarot to samo...

Ale dumna jestem, bo dziś podopieczne były pełne radości po udanym pierwszym weselu, które zorganizowały.
Ponadto, przygotowały pierwsze testowe produkty regionalne do testów - które będą testować smakosze kuchni regionalnej w najbliższą środę. Trochę na chybcika z pomocą mojego brata zrobiliśmy im naklejki na słoiczki i wyglądają całkiem, całkiem :)

A do tego wszystkiego przyniosły próbki swojego rękodzieła :) - bardzo udane próbki.

Wierzą dziewczyny - nareszcie - wierzą w swoje możliwości. Bedzie dobrze. Dziś tez zaczęliśmy już pracować nad ich stroną www i sklepem - a w następnym tygodniu już się rejestrować będą w KRS :)

Fajna grupa :) - Spółdzielnia Socjalna Zbuczynianki <3








niedziela, 27 października 2013

Dzień trzysta pięćdziesiąty ósmy - Wojna?

Myślę sobie, że pora na mocniejszą grę...
Ile mam błagać kogoś o oddanie mi kasy?
Maile, poszukiwania, smsy, informacje, że nie pracuje - tzw. pierdolenie o szopenie...
Ile mam czekać? Grzeczna, cicha, spokojna, błagająca, cierpliwa byłam...
Nie chciałam nikogo skrzywdzić - tylko odzyskać to co utraciłam...
Łącznie z tym, że wybaczyłam - ba! nawet chodziło mi o to, żeby oczyścić co złe... i zapomnieć o tym co złe.

Chodzi o życie... Jakim prawem mam na to, komuś pozwalać? Nie chodzi o mnie. O syna.
Jak mogę tak dalej tkwić i całować stopy a nie postawić na swoim? Jakim prawem ten ktoś może mi to robić?

Wszak mogę wykorzystać narzędzie, które mam... Media...

W tym FB. Taki obrazek z opisem i z prośbą o udostępnianie znajomych i ich znajomych - pójdzie w świat i nikt go nie zatrzyma - choćby chciał...

Jak ma coś mi zrobić, to za późno, bo jak nie daj Boże coś mi się wydarzy (wyobraźnia moja jest wielka) - nawet jak moje serce tego nie wytrzyma, to już jest za późno....

Jestem załamana, bo złamałabym wszystkie moje moralne zasady... Ale czy ludzie nie walczą o swoje i swoich bliskich życie...

Mam czas na myślenie do środy rano - i wreszcie coś muszę zdecydować...

A dziś i byłam w pracy i rzygam jak kot i każda żyła mnie już tak boli, że żadne środki nie pomagają...
Jutro muszę jednak się zawziąć i pojechać do Siedlec...











sobota, 26 października 2013

Dzień trzysta pięćdziesiąty siódmy - Errata do tematu wczorajszego

Powtórzę w kwestii edukacji słowa, które na jednej z grup dzis napisałam...

"JA dziś wbijam jedynie szpile za szpilą w krnąbrne osóbki. Nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Jednak wracając do wielu wczorajszych dyskusji o edukacji - dotarło do mnie, że w tych szkołach (osoby te są po szkołach wyższych) dziś to chyba niczego nie uczą - skoro ludzie nie potrafią czytać ze zrozumieniem, nie potrafią pytać - wolą ściemniać i kłamać. Ortograf za ortografem (np. "nie które", "sztók").

Excela głupiego nawet nie potrafią w podstawowym zakresie obsługiwać. A do tego wszystkiego mają postawę roszczeniową - skończyłem studia - to mi się należy, to nie będę tego i tamtego robić. Świat schodzi na psy."

Może czepiam się niepotrzebnie edukacji (bo jednak co rodzice to rodzice), jednak mam wrażenie, że ucząc się w przepełnionej klasie, z kluczem na szyi, a później w czerwonym liceum - to jednak moje podejście do zadań, ludzi, szacunku do czasu innych i znajomość świata - tylko w sumie z atlasów, encyklopedii, książek z biblioteki i z jednak prl-owskich dzienników - była większa niż wiedza - ta niezbędna - wikipedyczna tego pokolenia np. moich podopiecznych.

W zeszłym tygodniu wpadłam do Siedlec po referendum - i co? i nie było o czym gadać... (to może nie jest wiedza niezbędna) - ale bardzo mnie to martwi.

Bo jak będę starsza, to to pokolenie będzie rządzić naszym krajem...

piątek, 25 października 2013

Dzień trzysta pięćdziesiąty szósty - Parę słów o edukacji 6 latków...

Słuchałam dyskusji o sprawie 6 -latków w Sejmie.
I znów to samo... jak w sprawach aborcyjnych. Pełnomocnik - Elbanowski - zamiast uzasadniać wniosek - argumenty merytoryczne - bawi się w politykę... I to mnie ma zachęcić do referendum?

Słuchając tego pana mam wrażenie, że uzasadnia raczej, że powinno się jednak zaczynać wcześniej edukację. Pan może umiałby przekazać główną tezę i ja uzasadnić. Flaki z olejem, chaos myślowy, słyszę tylko o kosztach utrzymania rodziny, podatkach, kupowaniu dywanów, hałasie, brakiem wykorzystania plac zabaw, zabawa piaskiem i patyczkami... Wyobrażacie sobie te małe paluszki przesypujące ziemię? Matko święta - co to jest?

Porwali tłumy - super - milion osób - super - jednak oni muszą namówić przeciwników. I jak nie są dobrymi mówcami, zapewne ktoś lepszym od nich jest, który popiera te idee.

Zacytuję kolegę: "Po pierwsze - słyszę o mamuśkach, które rozdzierającym szlochem skandują, żeby "nie odbierać dzieciom dzieciństwa", a potem zapisują je na balety, trzy języki, basen, lodowisko, karate i skrzypce...
Po drugie - słyszę, że w polskich szkołach nie ma ciepłej wody, a toalety przypominają czarne dziury za stodołą... cholera, jak tak, to natychmiast trzeba ewakuować stamtąd wszystkie dzieciaki, nauczycieli i obsługę... albo wybrać radnego w swojej gminie, który - dla powszechnej korzyści - te szkoły pozamyka. Po trzecie - politycy coraz bardziej ocipieli - jak ich zapytasz, co sądzą o byle jakim problemie, muszą się najpierw dowiedzieć, co sądzi wroga im partia, żeby potem porozdzierać szaty, jak to oni sę oczywiście przeciw! Zróbmy referendum, czy przestawiać zegarki na czas zimowy i letni, a zobaczycie, że PiS będzie przeciwko PO, PSL będzie chciał jakieś stanowisko, żeby być za, a Palikotowe Ruchy przyłączą się najgłośniej do tych, co wcześniej najgłośniej krzyczeli na ulicy... Oj, głupi ten kraj i z toku na rok, coraz głupszy."

I wszystko to co napisał jest prawdą - bo uważnie słuchałam tego pana i mam dokładnie takie same wnioski. "Widać kogo interesują sprawy edukacji dzieci" "Nie ma pana premiera" "W szkole krzyczy sie do dzieci poprzez tubę" (btw hałas jest szkodliwy dla wszystkich) "Pani Szumilas nie wie co się w szkołach dzieje" "W gminach nie ma chodników na poboczach" "Szkoły gimnazjalne przygotowują analfabetów" (?)"Skoro posłowie krzyczą z ław poselskich a nie podnoszą ręki prosząc o głos - to widać, że edukacja jest w PL na niskim poziomie". Cyrk. Nie prezentacja argumentów. Kolejna hucpa.

Nie powinnam może się wypowiadać na ten temat, i takie argumenty tez słyszę. Jeśli to bezpośrednio mnie nie dotyczy, bo ja już dzieci mieć nie będę, ale mam np. chrześniaka, którego to bezpośrednio dotyczy (a rodzina dla mnie ważna) - a również za parędziesiąt lat te maluchy dzisiejsze - będą nami rządzić - więc pośrednio też mnie ten temat interesuje Ale moje dzisiejsze wypowiedzi na moim wallu nie dotyczą tego czy jestem za czy przeciw. Nie podoba mi się to, że jest upolitycznienie, że nie słyszę konkretnych argumentów tylko opowiadanie o tym, że pani Szumilas nie wie co się dzieje w szkołach. A ja jako obywatelka chce znać argumenty za i przeciw, abym mogła dokonać wyboru. Nie chcę - jesli dojdzie do referendum znów stawać po stronie jakiejś partii tylko po stronie dobra dzieci. TO jest to - co mnie dziś wkurza... :))))))))

środa, 23 października 2013

Dzień trzysta pięćdziesiąty czwarty - Pan kotek jest chory

Miałam nie komentować snów - jednak, życie mi je samo komentuje.
Małe dziecko śnić - to kłopoty.

Wczoraj rano nie podobał mi się kot - Kazik. Nie poderwał się jak zwykle do miski. Zwymiotował. Ale kotki moje czasami wymiotują po to, żeby oczyścić swój przewód pokarmowy z kłaków.
Ale jakoś to mnie tak bardzo nie zaniepokoiło.

Wieczorem nadal nie podrywał się do dzwoniącej miski. Leżał w kącie. Nie bawił się z drugim kotkiem.
Czułam, że coś się dzieje.
Kiedy zaczęłam go głaskać - zaczął na mnie syczeć.
Brzuch go bolał.

Niestety nie miała możliwości wyjścia z domu, w związku z tym dopiero o 1:30 w nocy pojechałam z nim do lecznicy całodobowej.

Po dobiciu sie do pana wete musieliśmy swoje odczekać - jakieś 15 minut. nie mam pojęcia dlaczego. Pan wete mi się kompletnie nie spodobał. Jakby niezadowolony z tego, że ma pacjenta.
łaskawie po tych 15 minutach obejrzał kotka i stwierdził zapalenie okrężnicy. Co to oznacza, otóż to, że zalega kał w przewodzie. Niestety trzeba było wykonać jakiś zabieg. Kotek został poddany narkozie. Wszystko trwało i trwało. Kotek został ogolony na brzuszku, coś tam wete zrobił, kroplówka, zastrzyk z antybiotykiem, zastrzyk z witaminami. Na dodatek ochrzanił mnie za pokarm, który daje kotkowi - że mu się osad nie ściera z zębów. Właściwie nie wiem czy ochrzanił. Bo mruk taki, że tysiąc razy pytałam go o rożne rzeczy. Trwało to ponad godzinę wszystko. Wypisywał strasznie długo skierowanie na kolejne zastrzyki...i dawał do zrozumienia, że to pewnie ja jakimś syfem nakarmiłam kota (choć karma preferowana przez hodowcę).

No i doszło do płacenia. No i pojawił sie brak autoryzacji. Wiem dlaczego. Bo kwota horrendalna. Musiałam lecieć do bankomatu i wyciągnąć tyle ile mogłam. I po powrocie błagałam wete, żeby przyjął tę kwotę, która mam... bo i tak więcej nie mam. Jeśli KTOŚ chciał mnie upokorzyć to MU sie to udało. Nie wiem dlaczego mi to robi, jaki jest cel, jaki jest powód i ile muszę jeszcze znieść.

Jednak najważniejsze, że kotek uratowany. O 18 muszę podjechać do wete i podać mu antybiotyk - no ale nie wiem czy się uda, ale ponieważ pani jutro terapeutki nie będzie to cash zamiast na transport - na zastrzyk sie znalazł - a chodzi teraz bardziej o to, czy pani terapeutka zostanie chwile dłużej i pozwoli mi zawieźć kota na  zastrzyk.

No i do tego wszystkiego - dziś miałam być na spotkaniu z Noblistą w Ministerstwie Gospodarki. Bardzo sie cieszyłam... i znów zycie nauczyło mnie pokory.

Ale kotek zyje :) To najważniejsze!





poniedziałek, 21 października 2013

Dzień trzysta pięćdziesiąty drugi - Złe sny

Miało być o śnie. Będzie o śnie.

Właściwie sen ten to pewnego rodzaju tym razem odpowiedź na to o czym ostatnio myślę. O tym jak chce pokonać problemy w moim życiu. O założeniu Spółdzielni socjalnej osób niepełnosprawnych – bo może to przyspieszy plan uruchomienia ośrodka. O moje wieczne zmartwienia na temat terapii syna – a właściwie tego, że mnie na nią nie stać – na to, że ciuchy trzeba mu kupić – że mi w szkole już zwrócili uwagę na buty zbyt lekkie – na to, ze kompletnie mu nic nie kupuje i czuje się znudzony. Zła matka. Na to, że czuje się po prostu pozostawiona samej sobie, że tkwię w tym w czym tkwię.  I że, pozwalam na to, że ufam ludziom, a tym którym zaufałam bez tzw. mydła potrafią mnie wyrolować – nawet znając moją sytuacje – a wcześniej zapierając się, że pomogą, że nie zawiodą...
A i do tego wszystkiego jeszcze zamartwiam się swoim miejscem na ziemi, do którego nie moge pojechać i zamknąć sezon – i zamartwiam się ogromnie, że przyjdzie mróz i wywali rury – i szlag trafi to wszystko – ten remont – to dbanie o to miejsce... co do tej pory zrobiłam.

Nie będę wchodzić w szczegóły snu, bo to moje i tylko moje. Śnił się m. in mój tata – który mi się może raz – dwa razy w życiu śnił. Śnił mi się właśnie na mojej wsi. I mnie opieprzał za to tkwienie tu gdzie jestem, za to, że nie założyłam jeszcze spółdzielni, że... właściwie za wszystko co napisałam powyżej i na dodatek trzymał na ręku moje dziecko będące jeszcze niemowlakiem, które w wieku niemowlaka mówiło do mnie jak stary, że jestem niedobrą mamą i, że powinnam go komuś innemu oddać.
Na koniec tata powiedział mi, że już jest dla mnie za późno i przynajmniej powinnam napisać testament, żeby rodzina wiedziała, kto ma się zając moim dzieckiem.

Wstrząsnęło mną.  Nie będę komentować. Może jutro do tego wrócę.


niedziela, 20 października 2013

Dzień trzysta piećdziesiąty pierwszy - Z euforii do wściekłości

Miałam wczoraj napisać, ale po przyjeździe z Siedlec padłam na pysk.
To był ciężki dzień, bo rano musiałam dzieciaka wyciągnąć z domu (po trzech nieprzespanych spokojnie nocach okołopełniowych) - a później przebijając się przez ciężka mgłę dojechać na czas i bezpiecznie do Siedlec. No i popracować.

I tak mi się nie chciało... trzeci raz w tygodniu ta sama droga do Siedlec...
No i jeszcze miałam świadomość, że klątwa siedlecka czuwa i jeszcze po powrocie trzeba coś tam napisać (nanieść poprawki do biznes planu i wysłać dziewczynom).
Ale kurka wodna... mimo, ze nie jest łatwo z nimi pracować - to po raz setny powiem... warto wspierać ludzi... i tym razem nie chodzi o nich - tylko o mnie - bo mi się gęba śmieje - bo im się zachciało, bo się zaangażowali, bo widza światełko w tunelu, bo byli odważni (wywalili kogoś z grupy, bo nic mu się nie chciało), bo przestali do mnie mówić per pani, bo kombinują - bo maja za duże koszty, bo przestają myśleć w kategoriach - mam skończone studia to nie będę sprzątać w naszej toalecie i zaczynają sami się cieszyć... No i mi się buziak cieszy... Bo widzę zmiany... Wreszcie... I <3 ekonomia społeczna :)))

No ale ten buziak śmiał mi się do czasu. Po powrocie ucieszona, że szczęśliwie się ten dzień w sumie skończył - popatrzyłam na swoje buty. I zobaczyłam w obu butach odklejona podeszwę. Tak w obu! No i szlag by to wszystko trafił! Skąd ja mam wziąć cash na nowe buty? No skąd?

I cała zła i bezsilna poszłam spać... I niestety sen mnie przebudził w nocy... Zaniepokoił... I znów zarwałam noc. A niestety nie mogę sobie poleżeć, powylegiwac się w łóżku jak normalny człowiek.
Szlag mnie trafia w takich chwilach... Jak to do cholery jest? Dosyć, że cały świat na mojej głowie, że dobijaja mnie problemy, że ciagle coś i nawet odpocząć los mi nie pozwoli...  Aniele mój gdzie Ty jesteś?

A sen, o śnie jutro... bo spróbuje teraz dzieciaka zmusić do spania...
Dobrej nocy!



czwartek, 17 października 2013

Dzień trzysta czterdziesty ósmy - Tajemnicze Siedlce



Byłam dziś w Siedlcach. Jak i byłam w nich w poniedziałek - jaki i będę w sobotę.
Siedlce - to tajemnicze miejsce. Za każdym razem jak w nich jestem, cos się musi wydarzyć.
W poniedziałek na przykład zaczął nam świecić rzutnik na czerwono.
Dziś tylko weszłam w psie shit i spaskudziłam samochód - ale poważniejszych nieszczęść nie było. Może w to shit wdepnęłam na szczęście?

Ale tajemniczo mi było, gdy dziś jadąc w kierunku Siedlec - tuz przed nimi opadły mgły i oczom moim ukazał się jednocześnie i księżyc i słońce... Ciary mnie przeszły...

Ale może te ciary to znak, że znów będę chora - bo właśnie po przyjeździe do domu poczułam znów, że mnie cos zaczyna łapać. No ale znów całą noc nie spałam, bo pełnia już wali po oczach.
A i na dodatek oczywiście nie pomyslałam, nie posłuchałam, nie dotarło do mnie, że dzis ma byc zimno.
I w samej cienkiej bluzeczce rano nalewałam na stacji paliwo do samochodu.
Madry Polak po szkodzie...

Szkoda, bo jutro planowałam zobaczyc dwie propozycje lokali dla Fundacji a i liczyłam, że przed pracowita sobota sobie zrobie pół dnia przerwy i może przejdę sie na jakiś spacer. A czuję, że nie będzie fajnie i znów gdzieś sie ulokuje aby pracować na excellu...

Głupota... Mam nadzieje, że w sobotę bede zdrowa... bo muszę koniecznie jechac do Siedlec. Podopieczni czekają!

p.S. Księżyc i słońce na zdjęciu poniżej:


środa, 16 października 2013

Dzień trzysta czterdziesty siódmy - Duch

Spotkałam dziś ducha. 
Duch się nie spodziewał, że się na mnie napatoczy. To był przypadek. Albo i nie, bo czułam, że sie pojawi. 
Duch, bo szukałam go od lutego... bo sie martwiłam... i moja rodzina też.
Ale chyba nie spodziewał się, bo zrobiłam coś, czego zwykle nie robię, bo  tna piechotę sobie po odwiezieniu dzieciaka do szkoły poszłam na bazarek.

Jak go zobaczyłam ręce mi się tak trzęsły, że nie byłam w stanie zadzwonić do brata. 


I wiecie co - jak mnie zobaczył, to udał, że mnie nie widzi. 


Zastanawiam się czemu się boi? Jakby mnie nie znał :)


A może rzeczywiście to był duch albo przewidzenie? 


Bo ten duch, o którym myślę to taki odważny, prawdomówny, honorowy, dobry, opiekuńczy powinien być... i nie zachowałby się tak...

Ech...


a jutro Siedlce... znowu...


Zmęczona jestem...

wtorek, 15 października 2013

Dzień trzysta czterdziesty szósty - Dwie osiedlowe awantury

Miał to być spokojny dzień. Nie zaplanowałam nic. Muszę odpocząć.
Wczoraj byłam w Siedlcach i do późna pisałam wniosek o dofinansowanie UE.
Padnięta byłam niemiłosiernie - ale do tego wszystkiego syn mi nie spał w nocy, bo mama jak w nerwach to dziecko jak kalka odbiera... i tez się uspokoić nie może.

Przemęczyliśmy się chyba do 4 i zaspałam. Obudziłam się punktualnie o 9.oo - zamiast o 7.oo.
Wysłałam tylko sms do szkoły i w szale zaczęłam przygotowywać śniadanie. Ubrałam na śpiocha syna i wparowałam do garażu, żeby ruszyć w drogę. Idąc już po schodach myślałam o tym, że przecież przyjechałam na rezerwie i mogę nie dojechać do szkoły. Ale szybko o tym zapomniałam gdy w garażu zobaczyłam dwóch kłócących się panów o plamę oleju. Pomijam fakt, że dzieciak mi się zdenerwował - do tego ta scena rozgrywała się tak, że wyjechać swobodnie nie mogłam.

Chodziło o to, że jeden pan coś robił w samochodzie i wylała mu się plama - nie na środek garażu ale na jego stanowisko. I drugi pan wrzeszczał, że to niebezpieczne. Że trzeba przysypać piachem. A pierwszy pan, że pan chyba oszalał...  Na szczęście zauważyli moje próby wyjechania i usunęli się z drogi.
Po powrocie do szkoły plama oleju była ładnie przysypana piaskiem :))))

Usiadłam sobie przy kawie - licząc na chwile spokoju, jednak nie było mi dane...
Nagle usłyszałam krzyk: Panie, panie! - który dobiegał z podwórka - po drugiej stronie mojego mieszkania...
Niech pan przestanie tak napier****** przez ten telefon całymi dniami! Litości pan nie ma? Już od dawna wszyscy wiemy jaki pan biznes prowadzi!
O mamo! Nie słyszałam tego co odpowiedział pan biznesmen, ale faktem jest, że jakoś tak robi (może ma słaby zasięg), że całe osiedle go słyszy. Ja w sumie do tego się już przyzwyczaiłam, tak jak do samolotów, które latają mi nad głową... ale może pan sąsiad nowy?

Tak więc zamiast spokoju od rana same wrzaski i krzyki.

Aaaaaa US się ode mnie odczepił :) :) :)

No dobra - idę sobie w spokoju pospacerować i ustalić plan na dni kolejne...



niedziela, 13 października 2013

Dzień trzysta czterdziesty czwarty - Ciszzzzzzzzaaaaa

No i nie lubię tej ciszy. A już w przypadku referendum szczególnie. Wolałabym niemieckie prawo. Poza tym akurat dziś mam wiele do powiedzenia :))))

Ale skoro kazali zamilknąć, to przynajmniej trochę polityki w moim śnie będzie :)

Otóż moje koleżanki z realu, od kilku tygodniu zbierają się i weekendowo spacerują po laskach i parkach. Jedne z kijkami, drugie nie. I chyba pod wpływem tego spacerowania przyśnił mi sie PeDeT - czyli Szanowny Pan Premier.
Szłyśmy z koleżankami z kijkami przez Łazienki. Plotkując. Omawiając problemy życiowe. Bardziej narzekając niż śmiejąc się.  A tu naraz z naprzeciwka wyskoczył PDT z ochroną - uprawiając jogging. 
Jak Pana Premiera zauważyłyśmy, to nic nie konsultując ze sobą rzuciłyśmy się z kijkami na ochronę, żeby stanąć twarzą w twarz z nim - a nie z przeszkadzającą ochroną. To chyba jasne :)
Ochrona szybciutko zorientowała się, ze z banda matek Polek sie nie wygra i w oddaleniu niewielkim obserwowała co się dzieje. Zdyszanego PDT zaciągnęłyśmy na lody i kawę. Ba! na dodatek on nam je postawił. Ale efektem tego wszystkiego było to, że parę dni później zostało uchylone rozporządzenie ministra pracy i polityki socjalnej, które mi zadrą w sercu siedzi. Tak, tak, wystarczyło, żeby PDT posłuchał ludzi... a nie swoich doradców i całej świty...

No to zobaczymy jak dziś będzie... ale nic nie piszę więcej, bo to przecież cisza przed burzą :)
Dobrego wieczoru sondażowego :)


piątek, 11 października 2013

Dzień trzysta czterdziesty drugi - Życie - nie ma na to rady

Masakryczny ten tydzień.
Poza zjedzeniem telefonu dziecko mi urwało kabel od prysznica. Lokal przeleciał koło nosa. A jeszcze zapomniałam dodać, że w zeszłym tygodniu dostałam mandacik za niedopłatę za parking.
Same straty. Do tego planowany na dziś wyjazd do Siedlec został odwołany - a wiadomo - takie odwołanie to dla mnie mniejszy zarobek.

Wczoraj był 10-ty czyli płacenie rachunków. Wczoraj też po raz kolejny zrozumiałam, że nie mam co liczyć na zrozumienie ludzi albo wsparcie tych od których jego powinnam wymagać. A słów, które mnie ranią przez ostatni tydzień usłyszałam tyle, że zastanawiam się czy do cholery ja naprawdę nie widzę wszystkiego inaczej niż inni. I to jest straszne, że zaczynam w taki sposób patrzeć, zamiast przeciwdziałać tym słowom.

 I tak sobie dziś rano popatrzyłam na tą kupę kubków do umycia po kawie z fusami - nie moich, na stos brudnych ubrań - nie moich, na kupę kota, bo zrobił ze złości pod drzwiami, na ten kabel, na zepsutą zmywarkę, a urwaną klapę do kibla, na urwane drzwi od szafki i po prostu się z bezsilności rozpłakałam.

I nawet już się nie wściekam. Po prostu nie mam siły już nawet na złość. To bezsilność.

Więc zamiast do Siedlec jechać, poszłam na spacer. Na spacer, żeby pogadać ze swoim aniołem o to, żeby dał mi tylko chwilę wytchnienia. Bo coraz bardziej mnie paraliżuje strach. Bo w takim psychicznym stanie nie będę mogła skoczyć choćby projektu, który mam do wtorku złożyć - choć już mi życzliwi ludzie zasugerowali, że nie mam żadnych szans.

Nie, nie będę ich słuchać. Lokale już kolejne dwa mam do obejrzenia. Dziś napiszę dwie umowy, odpiszę jednemu panu na temat warsztatów, napiszę pismo do US, zrobię tabelkę dla księgowości, no i rzucę okiem na rachunki, żeby wiedzieć co mnie czeka :(((( Jutro skończę projekt.
Plan jest. Nikomu nie pozwolę go zniszczyć.

Dobrego weekendu :))))))




środa, 9 października 2013

Dzień trzysta czterdziesty - Referedum

Łeb mnie boli przez to referendum. Człowiek czuje się jak w psychiatryku - co by nie zrobił to i tak nie ma ruchu i odbije się o ścianę. Więc po to te wszystkie gadki: nie lubisz HGW i pójdziesz - to możesz wybrać gorzej (ja tam pomnika smoleńskiego nie chce! gadki o biletach mnie rozśmieszają, bo budżet miasto musi realizować - jak tu przytnie to będzie np. mniej ścieżek rowerowych, samoloty nad Ursynowem to jest , nie chcesz jej zmienić - to jak nie pójdziesz a inni pójdą - to ja odwołają, ale możesz też iśc, ale niestety wtedy referendum może być ważne a zmobilizowani mogą ja odwołać, i takie tam inne scenariusze...

A na dodatek i tak się nic nie zmieni - i nawet nie chodzi o ruch Tuska... Bo albo będzie HGW albo będzie komisarz, który sparaliżuje W-we na rok... albo i nie, bo przecież i tak budżet i decyzje inwest. uchwalają radni... a ich większość to PO. No to po co ta mobilizacja PIS i Guziała (biedny on teraz...)i Twojego Ruchu i innych im podobnym... jak i tak to nic nie zmieni... Chcą utrzeć noska Tuskowi? Na złość babci odmrożę sobie uszy? A! czyli nie chodzi o W-wę?

Boli mnie głowa od tego beznadziejnego hałasu o nic... Jestem w psychiatryku????????? Dlaczego???????

P.S. Jak pech to pech... Dziecko mi zjadło telefon. Nie ma ze mną kontaktu :(

poniedziałek, 7 października 2013

Dzień trzysta trzydziesty ósmy - Pech - mój druch

No to mój pech nadal mnie prześladuje.
Niestety lokal, którego pełną dokumentacje architektoniczno-budowlano-remontową zrobił mi pro bono świetny architekt przeleciał mi koło nosa. Poszło o 2 zł na m2 czynszu. Niestety komercja bije o łeb działaność społeczną. Cała polityka miasta pro społeczna miasta jest świetna – dopóki nie pojawi się jakiś delikwent z kasą. No tym razem pojawiło się jakieś Towarzystwo Szkolne i najwyraźniej będzie sobie robić szkołę prywatną. No cóż – moi podopieczni nie są w stanie wydac złotówki – więc co ja tu chcę walczyć z twardym pieniądzem, który przyniosą Urzędowi Dzielnicy. Urzad ma przecież wyśrubowany budżet i priorytetem jest jego realizacja.

Bardzo mi jest przykro. Było wszystko na wyciagnięcie ręki. Było. Była nadzieja, że jestem bliżej niż dalej...

I co teraz? Nic się nie zmienia. Składam papiery po kasę do UE (mam 9 dni na przygotowanie papierów). Muszę zapomnieć chwilowo o pieniądzach z PFRON na warsztaty terapii zajęciowej. Wprowadzam w życie plan B. Nie będę do czasu złożenia papierów szukac miejsca. Podejdę z tego powodu, że już nie kasa z PFRON, w taki sposób, że zaczniemy od mniejszej grupy podopiecznych. Trudno. Złożę a później będę szukać. Założę po prostu jakąś komercyjną kwotę czynszu.

No ale nie mogę się wycofać. Licza na mnie ludzie. Opiekunowie i ich dzieci. Nie mogę, chyba, że zejdę z tego świata, bo czuje się wykończona.

Musi się udać... Musi...

sobota, 5 października 2013

Dzień trzysta trzydziesty szósty - Dlaczego?

Chyba dobrze policzyłam... to dzień trzysta trzydziesty szósty... :)

Ale dziś w skrócie podsumowuje to co było... i to dlaczego nie pisałam.
Był to ciężki okres dla mnie - i na dodatek chyba się nie skończył.

Otóż w weekendy prowadziłam szkolenia, do których musiałam się przygotować.
W ciągu tygodnia a to jeździłam poza Warszawę do pracy, a to pisałam dokumentację po to aby przyznano mi lokal i fundusze ( a własnie przyszedł polecony z Urzędu Miasta i zobaczymy w poniedziałek jaki jest efekt). A to uczestniczyłam w seminarium jako gość. A to miałam problemy z dzieciakiem w szkole. A to pomagałam swoim podopiecznym pisać biznes plany.  A to Fundacja wystawiała pierwsze przedstawienie i było dość nerwowo. A także postanowiłam nie odpuszczać tym co mi są winni kasę, bo nie ja jestem temu winna i dość już tego, że odpuszczam, bo robię krzywdę swojemu dziecku - rezygnując z części terapii.
A to znowu były historie szpitalne, które jeszcze trwają. I znowu zdycham.

No ale kiedy już widziałam światełko w tunelu - że to się wszystko jakoś wyprostuje przyszło zawiadomienie z US, że muszę złożyć dokumentację - tą samą, którą składałam w kwietniu i, o której Wam pisałam. Nie rozumiem dlaczego? Czy oni mogą tak mnie trzepać jeszcze raz? W kwietniu uznali papiery za wystarczające i wypłacili mi zwrot podatku. To co teraz? Mam dość. Naprawdę.

Jak to jest, że człowiek stara się żyć dobrze, pomagać innym, nie myśleć o swoim tyłku a ciągle jakieś gówno musi się przyczepiać. Dlaczego?


wtorek, 17 września 2013

Nastąpi przerwa

Drodzy czytelnicy,

Z przyczyn niezależnych ode mnie - ale bardzo ważnych, które maja wpływ na moje codzienne życie (przede wszystkich rodzinnych, zdrowotnych i obowiązków zawodowych - związanych z egzystencją :)) muszę przerwać nadawanie informacji z życia najpóźniej do 30 września. Może znajdę chwilę w tym czasie, jednak obecnie nie mam czasu na nic - łącznie z tym, że nie mogę powiesić prania, umyć garnków, iść do sklepu - a mimo wszystko muszę chwile dziennie poświecić dziecku.

Nie spodziewałam się takiego rozwoju sytuacji. Ale mam nadzieje, że gdy wrócę, los się trochę uspokoi...

ściskam Was gorąco...

piątek, 13 września 2013

Dzień trzysta piętnasty - Cat show

I ot tak rozpoczęliśmy życie wystawowe :)
Jeden kot wystawiony.
Bazyl... drugi excellent w swojej kociej klasie maluchów :)))


środa, 11 września 2013

Dzień trzysta trzynasty - WF

Odwożąc dziś syna do szkoły słuchałam audycji o wf-ie w szkołach. Na początku się roześmiałam gdy usłyszałam jak wyglądała promocja wf-ów w szkołach, że gdzieś tam w obecności Pani Ministry odbywało się jakieś skakanie i robienie gwiazd. Wielka mi zachęta dla dzieci i rodziców.

Jechałam do szkoły w trakcie pierwszej lekcji – o to mi się właśnie nie podoba w tym roku, że nie codziennie mój syn chodzi na 8 do szkoły! No ale trzeba się jakoś zorganizować. Choć przez to wybijają mi dzieciaka i mnie z rytmu. No ale jadąc w tym czasie miałam okazje zwrócić uwagę na to co się dzieje na mijanych przeze mnie boiskach szkolnych.

Na jednym parę osób biegało w kółko i wymachiwało rękoma – za to tłum rosłych chłopaków siedział na ławkach. Prawdę mówiąc to śmiesznie wyglądało, bo było rano dość chłodno i wszyscy tacy zakapturzeni siedzieli – jak stado wron na żerdziach :) Ciekawa jestem jakie to wymówki Ci koledzy mieli. Wszyscy kontuzjowani?

A drugie boisko (warto wspomnieć, że te oba to już takie nowoczesne boiska – nie jak kiedyś trawa i piach) w szkole prywatnej.  Tu dwie grupki. Chłopaki i dziewczyny. I nie wydaje mi się, żeby było widac jakiś leserów. Dziewczyny robiły jakieś pajacyki, a chłopaki biegali dookoła.

Czy to oznacza, że dwa typy szkoły i inne w nich podejście młodych ludzi do wf-u? A może ich rodziców?
W prywatnej się docenia to za co rodzice płacą? Czy co?

No i przypomniałam sobie wf-y w mojej podstawówce. Jak ja nie znosiłam tego wf-u. Nie, że byłam tłuściochem, bo taka to się zrobiłam po urodzeniu dziecka. To było nudne. To było głupie – bo rywalizowaliśmy między sobą w rzutach piłkami, skokami, biegami...Jak ja nie znosiłam tych jakiś podchodów pod piłkę ręczną. Nie pamiętam wf z początku podstawówki, ale ten koniec to jakaś masakra. Pamiętam, że jak kazali nam biegać na czas – to potrafiłam przejść spacerkiem te okrążenia. Z jakiej paki myśmy otrzymywali oceny za te wysiłki. Przecież nie ma możliwości, żebyśmy mieli równe szanse w każdej z dyscyplin. Bez sensu.

W LO to już było inaczej, poza rozgrzewka mieliśmy do wyboru to czym się zajmowaliśmy w przeciągu 90 min. A te obowiązkowe testy przechodziliśmy wszyscy na 4 – jak komuś nie zależało  - albo na 5 jak ktoś miał ochotę powalczyć bez względu na wynik. Efekt był taki, że chłopaki grali w piłę nożną lub w kosza a dziewczyny w siatkówkę. I to były fajne chwile. Poza tym jak ktoś miał ciśnienie jakieś – bo przed klasówką albo czegoś nie zrobił – nie było problemu, żeby wyłączyc się z zająć. Było normalnie. Bez przymusu i wycisku – co nie powodowało zniechęcenia.
Tak jak mi zostało zniechęcenie do biegania po podstawówce...

A mój syn? No mija 2 tydzień szkoły – a wf-u ani jednego jeszcze nie miał... A dlaczego? Bo wfistą jest dyrektor – a ten na początku roku jest zajęty innymi sprawami... a zaraz będzie zimno i dzieciaki nie będą korzystać z ruchu na świeżym powietrzu... ech...

poniedziałek, 9 września 2013

Dzień trzysta jedenasty - Znów złodziej?

Biegam dziś od rana po mieście. Ostatnie 5 dni na nanoszenie poprawek do biznes planu, ale tez ostatnie negocjacje w sprawie lokalu z dzielnicą.

No i tak biegam jak kot z pęcherzem a tu nagle telefon od pani, która została z moim synem, że chyba złodziej próbował się dostać do mojego mieszkania.

Bo ktoś zadzwonił do drzwi (nie do klatki!) i wmawiał, że mam coś popsutego z domofonem. I że, przyszedł naprawić bo dostał zgłoszenie!!!!! No ale nie mam nic popsutego! Czasami się tam coś piep**** ale w życiu nic nikomu nie zgłaszałam!!!! Poprosiła pana o jakaś legitymacje lub przedstawienie dowodu do wizjera.
No ale pan powiedział, że nie ma...

Fajnie? Wcale mi się to nie podoba...
Oczywiście już do administracji się nie dodzwonię, bo tylko do 15:30 otwarta... Lecę do domu...

sobota, 7 września 2013

Dzień trzysta dziewiąty - Pożar w kuchni

Słowo daje, że powinnam zafundować sobie gaśnicę.
Nie lubię się z ogniem.
Jakas klątwa. Zaczęło się wszystko od tego, jak kiedyś machnęłam kucykiem nad grobem dziadka i włosy zajęły się ogniem od świeczki stojącej na grobie.
I co jakiś czas coś się dzieje.

Dziś byłam w Siedlcach. Po powrocie zmęczona położyłam pokrowiec od kompa bezładnie obok kuchenki gazowej. Coś robiłam i na to rzuciłam szmatkę kuchenną. Tak, że pokryła cześć palnika. Zajęłam się przygotowywaniem jedzenia dla dziecka i bez zastanawiania włączyłam palnik. Ale nie ten, którego chciałam włączyć, tylko ten na którym leżała szmatka. Takie rzeczy robi se automatycznie. Odwróciłam się po garnek z wodą i miałam zamiar postawić go na ogniu. Tylko, że zamiast ognia - miałam już ognisko.
Od szmatki zajął się tez pokrowiec. W nim były jakieś kartki. Na szczęście mało ważne.

Udało mi się szybko opanować ta sytuację i poza szmatką pokrowcem i papierami w nim - nie zanotowałam innych strat. Ale mogło być groźniej. Mógł być choćby komp w tym pokrowcu.

Nie lubię takich sytuacji. I wiem, że kiedy jestem zmęczona nie powinnam nic robić. No ale dziecko było głodne....



czwartek, 5 września 2013

Dzień trzysta siódmy - Kołowrotek

To nie jest kraj dla ludzi niepełnosprawnych.

Jak już pisałam, od dłuższego czasu pracuje nad koncepcja założenia dla osób niepełnosprawnych warsztatów terapii zajęciowej.

Dlaczego warsztaty? Dlatego bo niepełnosprawni poprzez pracę się rozwijają i przygotowują, aby być zatrudnionym np. jakiejś firmie. Są takie WTZ, że jest duza rotacja. I to  pozytywnym znaczeniu. Ale też kiedy nie ma szans na to, aby niepełnosprawny poszedł dalej taki wtz pozwala mu pod swoja opieka wykonywać jakąś pracę, która tez daje mu niewielkie ale zawsze jakieś zarobki. 
Dodatkowo taki wtz może wspierać rehabilitacje swoich podopiecznych. Wtz są przeznaczone dla osób o umiarkowanym i ciężkim stopniu niepełnosprawności.

Działania takiego wtz reguluje rozporządzenie ministra pracy i pomocy społecznej.
Wg tego rozporządzenia, dofinansuje działalność takiego ośrodka PFRON - ale to nie jest tak hop siup, że każdy może spełnić warunki tego finansowania.

Podstawowym warunkiem jest własność prawna do lokalu na 10 lat. Najlepiej z promesą, że gmina nie będzie chciała dostawać ani złotówki za wynajem. To jednak udało się jakoś ominąć. Po prostu zastrzegłam, że koszty wynajęcia lokalu będą finansowane z innego źródła. No ale wynająć na 10 lat gmina nie chce. I nie może. Bo w całej Warszawie podjęto uchwały, że wynajmuje się lokale użytkowe TYLKO na 3 lata.

Czyli takimi decyzjami spowodowano, że niniejsze rozporządzenie jest martwe. Dziś już definitywnie usłyszałam, że tych 10 lat w żaden sposób sie nie przeskoczy...

Dodatkowo, choć znam stawki dofinansowania PFRON na miejsce  takim wtz od dawna i prawdę mówiąc szyłam na miarę biznes plan - więc szansa była - to jednak dziś dowiedziałam się, że nawet jeśli uzyskamy dofinansowanie, to i tak prawdopodobnie za rok PFRON zostanie zlikwidowany i nikt nie wie co będzie z finansowaniem, kto będzie finansował i czy...

No to po cholerę im te 10 lat?????  Nie mogę w związku z tym z dwóch powodów sięgnąć po ta kasę do PFRON. I szlag mnie trafia patrząc na ta sytuację. Nawet jak ten martwy przepis by się ożywił to duża szansa, że tylko przez rok dalibyśmy opiekę niepełnosprawnym i później zostawili ich bez niczego. A tak nie wolno robić. Oczywiście zaraz napisze oficjalne pismo  tej sprawie do Ministra - z prośba o wyjaśnienie.

Ale czułam, że się tak może wydarzyć - i mam dwa backupowe rozwiązania. Czekam tylko na ostateczną wycenę remontu i wyposażenia lokalu i lecę  poniedziałek do wojewody mazowieckiego składać jednocześnie dwa wnioski. Ale muszę dostosować się do kolejnych dwóch rozporządzeń ministra - a już tego czytania ze zrozumieniem mam dość. W sumie nic się nie zmienia... nawet terminy chyba nic... poza tym, że w Urzędzie Miasta bardzo mi pomagają a w Urzędzie Wojewódzkim muszę przetrzeć ścieżki... No i w tym całym nowym bałaganie bardzo mi zależy na powołaniu spółdzielni socjalnej osób niepełnosprawnych - bo to mi ładnie zepnie biznesplan... ale z tym to jeszcze chwila... i o tych nowych koncepcjach.

Nie, nie, ja się nie poddam...






wtorek, 3 września 2013

Dzień trzysta piąty - Jestem ale jakby mnie nie było

Rok szkolny się zaczął - kolejne zmartwienia... znów finansowe...
Ale o tym pisać będę - o szkole, jednak do czwartku muszę dużo spraw pozałatwiać...
Zdycham nadal. Ale jakby trochę jest lepiej. Ale nie mam czasu na zdychanie.

Dziś dzień spędziłam na mierzeniu lokalu, siedzeniu w wielu katalogach meblowych, sprzętu medycznego, wykładzin... Niby fajne. Ale ja nie znoszę robić zakupów. A do tego szukanie czegoś po jak najniższych cenach ale bezpiecznego dla podopiecznych, negocjowanie rabatów mnie dobiło. A i u księgowej siedziałam. Bo to nie takie hop siup. Muszę mieć sto pieczątek na moim biznes planie.

Lokal to mnie dziś dobił. Musze całkowicie zmienić koncepcję rozmieszczenia pomieszczeń dla przyszłych moich podopiecznych a i wylazło sporo spraw, o których wcześniej nie myślałam...

Jak się uda to czeka mnie remont. Jako smaczek wrzucę poniżej kilka zdjęć, żebyście się nie nudzili (hahahaha) jak mnie nie ma...

Trzymajcie kciuki! Proszę... Niech się uda...











sobota, 31 sierpnia 2013

Dzień trzysta drugi - Proszenie

Och, ciągle uczę się pokory... Bardzo trudno jest prosić. I to nawet nie w swoim imieniu, tylko innych... Chociaż w sumie w swoim, bo żeby osiągnąć swój cel np. w Fundacji to muszę nauczyć się pokornie prosić o pomoc... (w moich sprawach to brak mi już słów - zresztą nikt mi nie pomoże - już o tym wielokrotnie pisałam - ani prawo ani ludzie).
Myślę teraz o Fundacji. I zwlekam z takimi prośbami, co nie działa na korzyść. Szczególnie gdy proszę o to, żeby ktoś coś zrobił za darmo co na rynku dużo kosztuje.

A własnie - nie pamiętam czy to już napisałam - wiec może się powtórzę - czy wiecie, że księgowość Fundacji jest usługą droższą niż zwykłej działalności gospodarczej? Na usługi pro bono nie ma co liczyć niestety - nawet duże firmy podatkowo - księgowe nie chcą działać pro  bono.

Nie wiedziałam, że będę musiała z sobą sama walczyć. I po co ta lekcja? Może po to, żebym już nigdy nie zapytała nikogo naprawdę potrzebującego (bo tym co niekoniecznie potrzebujący najwyraźniej łatwo przychodzi): Masz problem? to dlaczego tak długo nie poprosiłeś o pomoc?

Ech...

czwartek, 29 sierpnia 2013

Dzień trzy setny - Nienawidzę szpitali

Przez swoje ostatnie lata życia zbyt dużo miałam do czynienia ze szpitalami.
Miałam nadzieje, że już swój przydział wykorzystałam. Niestety los nie jest łaskawy.

Te poprzednie razy kończyły się nie tak jak każdy chciałby, żeby się skończyły. A 4 miesiące z dzieckiem w szpitalu ciągiem to było zbyt dużo. Teraz będzie inaczej. Jednak uraz pozostał. Zresztą nawet po sądach się z jednym ze szpitali ciągałam...

Teoretycznie wcale mnie szpital nie przeraża, jestem spokojna, nie denerwuje się - ale mój organizm szaleje.
Wchodzę do szpitala normalnie. Nie odrzuca mnie zapach, bo dziś już szpitale tak nie śmierdzą jak kiedyś.

Ale - nie chce nikogo urazić - jak widzę to co się tam dzieje, to zaczyna mi się w głowie kręcić. I choć miałam dziś nadzieje, że lata płyną i że wszystko musi się przecież zmieniać na dobre - wszak choćby w serialach tak pięknie wszystko wygląda... to nie jest prawda... nic się nie zmienia...
Normalnie fabryka. Ale taka, w której przedmiot produkowany może być lekko wybrakowany a i jak spadnie z taśmy produkcyjnej, to nie ma się czym przejmować...

Przed operacją - ktoś ma wysokie ciśnienie - i naturalnie, że przed narkoza nie powinno się takiego mieć - lekarz zleca zmierzenie przed - ale jakoś pielęgniarka o tym kompletnie zapomina...

Sala operacyjna - gdzie przez dziurkę od klucza - taką jak kiedyś były w drzwiach - właściwie wszystko można obejrzeć...

Stażyści - którzy tłumnie pakują się w trakcie usypiania pacjenta - i nikt nie spyta, czy mogą w trakcie przygotowywania pacjenta być na sali - przecież to intymne bardzo chwile. Przecież ludzie raczej się zgodzą - ale nie podoba mi się taki stosunek do pacjenta...

Pacjent wyjeżdża z operacji i jak nie ma przy nim nikogo bliskiego, to nikt nie zadba, że z gołą pupą może wyjechać z tej sali... a ludzie siedzą, bo żeby była jasność, akurat w tym miejscu ludzie siedzą tuz przy sali operacyjnej...

No i śmichy chichy, które słychać z tej sali operacyjnej... w trakcie prowadzonych zabiegów - to nie jest fajne...

Czepiam się, no pewnie trochę tak, ale to własnie nie fabryka, tu są ludzie... i nie chodzi mi o śmiertelną minę - ale o trochę empatii dla przerażonych ludzi...

Fatalnie się czuje... Psychika poszła w tango z moim zdrowiem fizycznym. Jutro będzie lepiej.

P.S. Ale, ale - jedynym szpitalem w PL (bo tez znam z własnego doświadczenia szpitale w DE) gdzie czułam się inaczej, choć niejedno tam przeżyłam - ale stosunek personelu do zagubionego i chorego  człowieka jest inny - ludzki to Centrum Zdrowia Dziecka...