niedziela, 30 czerwca 2013

Dzień dwieście czterdziesty - Nie chce mi się pisać

Mam kupę roboty. Muszę się ogarnąć i pisać. Ale nie mam siły.
Nawet mi się tu nic nie chce pisać.
Może mi się jutro uda.
No to macie znów kotki - mi poprawiają humor :)))))

Buszujący w trawie

Kotek na uwięzi

TVmaniak

Kot stołowy

sobota, 29 czerwca 2013

Dzień dwieście trzydziesty dziewiąty - Zmęczenie materiału

Chyba mnie dopadło zmęczenie materiału. Dzieciak potopy uskutecznia w brodziku (a niech się leje! przecież sąsiadów nie zaleje). A jak nie w brodziku to mi w kółko puszcza jakieś granie na keybordzie. 

Niech już będzie pogoda. 


Albo niech los mi przyśle jakiegoś posłańca, co zdejmie ze mnie ciężar na chwilę myślenia - i pozwoli w spokoju cieszyc sie wsią, wyczyscić basen, podlewać rosliny, umyć okna, zmienić pościel, poczytac ksiązkę o i popracować... o i wina bym się napiła (nie pamiętam jak smakuje)


I niech milczy... bo gadac mi się nie chcę :) A i niech usnie z dzieckiem i dziecka kopanie w wątrobę niech weźmie na siebie... (bo to nie jest tak hop siup - syn choc zna miejsce - przez pierwsze noce sam nie będzie spał).


 No jeszcze mógłby z nim pojsc na spacer z extra gryzieniem - bo pies zaszczeka w oddali... 


I godzinę z nim spędzi przy zupie... 


Nie, nie jestem zła matką, która ma dość dziecka - tylko sobie przez chwilę pomarzę, że jest normalnie i, że 14 latek może sobie sam zrobić coś do zjedzenia...i sam może sobie pobiegać za piłką... o! :) Chyba mi wolno... a może nie? :)))))


Jutro wstanę i nie będę marzycielka - mam kupę roboty do zrobienia. I wstane nim on wstanie. Tak będzie najlepiej.


P.S. Dzis zadnych disasterów nie było :)


piątek, 28 czerwca 2013

Dzień dwieście trzydziesty ósmy - Ucieczka

Kosmicznie źle mi było.
Dlatego nie wiele myśląc i nie myśląc o przyszłości - zapakowałam dziecko i koty i uciekłam.

Mam co robić - w Warszawie ani fuch nie będę miała w następnym tygodniu a do zrobienia kupę rzeczy mam na kompie. Pogoda ma być przyzwoita, więc niech dziecko tez cos ma z życia.

Jednak los nie pozwala mi się nudzić.
Pierwsze co się stało to uszczelka przy kraniku do węża ogrodowego szlag trafił. Wcześniej sobie powiedziałam, że nigdzie się nie ruszę samochodem. Dlatego tez wykombinowałam, że wytnę kawałki z folii z torby na śmieci... i zakręciłam nimi gwint. Udało się... Woda przestała sikać.


Następnie - ponieważ, woda mi do basenu potrzebna była, kiedy już zaczęła lecieć - podłączyłam sprzęt do basenu... no i okazało się, że filtru nie ma (byłam pewna, że jest). No i musiałam się złamać. Musiałam udać się na wycieczkę do Gniezna. Wściekła byłam jak cholera. Na szczęście udało się kupić.

Kolejna czynnością było podłączenie prądu. No niestety - kabel przy wtyczce sie niestety przetarł... ale usłużny sąsiad mi pomógł.

Kiedy tak biegałam z domku na ogród - pod nogami - a raczej pod drzwiami mi się koty plątały. Dość. Zrobiłam im z dwóch sznurków dwie smycze po 10 m.
Jeden kot chętnie wylazł. Drugi za to szalał. No i tak szalał, że aż się wyplatał z uwięzi.
No i było tak. Poszłam zrobić dziecku kolację. Bazyl miał dość i wrócił do domu. Kazik został na podwórku. Robiąc kolację rzucałam na niego okiem. I kiedy weszłam na taras - zniknął. Wyplątał się z szelek. Sąsiad słysząc moje spanikowane okrzyki powiedział tylko, że pani to strachliwa, z Oskarem było przecież podobnie. jednocześnie syn zaczął krzyczeć. Więc pomyślałam sobie - dam mu jeść i idę szukać kota (trudno - zostawię syna samego). Jadł na tarasie a ja gapiłam się na wszystkie strony. Trzęsłam się strasznie. Minęło może 20 minut (choć dla mnie to z godzinę trwało) a tu sobie kotek dostojnie wszedł na taras i poszedł do swojej miski... Ufff... ale teraz próbuje ściągnąć szelki... poznał co to wolność...



Postanowiłam jeszcze zacząć ogarniać chałupę po zimie. Chciałam uprać pościel. Coś mnie tknęło i poszłam do takiej drewutni - gdzie trzymam suszarkę. I tam nagle zobaczyłam to!



Nogi się pode mną ugięły. Najpierw zaczęłam kombinować. Może zamknę okna. Psiknę syfem na owady latające. Ucieknę. A jutro poprawię. Ale nie - chyba już nie mam siły. Może straż pożarną wezwę. One to sobie zrobiły przez miesiąc. Gnidy!

A ja stanowczo mam już dziś dość sensacji... a to fontanna, a to gniazdo os, a to ucieczka kota, a to mi dziecko pół litra soku wylało na kanapę (na dodatek!), a to nie koniec dnia... Nie jest dane mi się nudzić. A co dopiero usiać do kompa i popracować...

czwartek, 27 czerwca 2013

Dzień dwieście trzydziesty siódmy - Koty i pakowanie

Zapominam ciągle o tym, żeby pokazać Wam jak to jest jak wyjeżdżam na delegacje.
Kto się pakuje - czy ja czy koty?

Miałam pietra - czy przypadkiem nie wykorzystają mojej walizki jako kuwety...
Tak jak kiedyś zrobił to kot Oskar...

Jednak te koty uznają walizkę raczej jako miejsce do spania...

Więc ja idę tez już spać :) bo nadal jestem koniem po westernie :)





środa, 26 czerwca 2013

Dzień dwieście trzydziesty szósty - Tonący brzytwy się chwyta :)

Oj Hanka, Hanka... skąd Ty masz tych swoich doradców.
A podobno masz ich więcej niż inne duże miasta w Polsce...

Wysypały mi się dziś ze skrzynki list do "Szanowni Państwo - Mieszkańcy Warszawy" i jakaś ulotka dotycząca cen za śmieci i co tam i kto powinien zrobić. Nawet patrzeć mi się na to nie chce - deklaracje złożyłam i mam gdzieś co dalej... Niech sobie moja Spółdzielnia radzi. Gorzej maja mieszkańcy domków jednorodzinnych... więc ulotka bez czytania została wyrzucona do śmieci.
Btw jeśli ulotka jest taka ważna to chyba powinna była być pismem urzędowym...

No ale śmieć wylądował w śmieciach i z ciekawością zajrzałam do koperty...

A tam przeprosiny HGW za akcje śmieciowa i jakieś tłumaczenia, że to UE winna....
Ja czuje się obrażona, bo znów mnie ktoś potraktował jako idiotkę - bezrozumnego stwora - nie chodzi o UE tylko burdel organizacyjny w Warszawie. I takie przeprosimy można sobie wsadzić gdzieś. I nie interesuje mnie kto i kiedy co postanowił - żeby ratować sytuację. Wizji Pani nie osiągnęła. To mnie to już nie interesuje...

No ale jak ktoś popłynął na tunelu, jeziorze żoliborskim, pękających domach przy budowie metra, no i tych śmieciach - to brzytwy się chwyta...

I szum robi w około siebie - bo teraz trzeba wyjść do ludzi... jak się olewało ten lud przez dłuższy czas...

A mnie tylko bardzo to ciekawi, ile kasy poszło na tą obsługę korespondencji. Bo obawiam się, że to tez dobry powód do popłynięcia...

Ale mi jej nadal żal... bo to złe dla niej czasy... i obawiam się, że mimo teraz dobrych chęci - jest po ptakach... A Ci doradcy - ale jestem ciekawa kto to...






wtorek, 25 czerwca 2013

Dzień dwieście trzydziesty piaty - Usługi hotelowo - gastronomiczne

Zrypana jestem jak koń po westernie. Mam wrażenie, że szkolenia dla managerów jest mi dużo łatwiej prowadzić. Może chodzi o to, że sama się bardziej angażuje, bo chciałabym, żeby ludziom w potrzebie się udało. pewnie o to chodzi.

Ale nie o szkoleniach chciałam napisać, tylko o usługach hotelarsko - gastronomicznych w Siedlcach.

Bardzo mnie rozbawił widok hotelu, w którym mieszkałam. Choć najpierw mnie rozbawiła sama nazwa hotelu: Janusz (janusz.pl). Taka prawie szklana piramida. W piramidzie tej obok hotelu znajdowała się tez restauracja, a pomiędzy tymi dwoma obiektami (w tym samym budynku) salon meblowy. Biedny jest ten region siedlecki. To sobie ludzie radzą - jak nie hotel zarabia, to może restauracja zarobi a jak nie ta to może salon meblowy. Istotne jest to, że obok tych dwóch dość ekskluzywnych miejsc (hotel z 3 gwiazdkami) i restauracji, o której słowo zaraz napiszę - meble w salonie były skierowane raczej do przeciętnego Polaka z przeciętnym portfelem.

Szczerze mnie sam hotel zaskoczył. Nie spodziewałam się takiego miejsca w Siedlcach. Przestronny. Elegancki. Dobrze wyposażony. Wygodne łóżka.  Jest tez sauna (3 rodzaje) . I billard. I ping - pong. I wifi. Tylko parking dla gości hotelowych płatnych 20 zeta za dobę. A nie - jedna wada - nie dało się otworzyć okna i zmuszona byłam w ten upał korzystać z klimy - co dla mojego gardła nie jest dobre. W szczególności gdy przy okazji muszę dużo gadać.

Restauracja. Pierwsze wrażenie - to nie jest knajpa dla mnie w spodniach i croksach (luz po szkoleniowy) bo wystrój marmurowy, szklany, błyszczący, żyrandole a'la kryształy... (doczytałyśmy z koleżanką później w karcie, ze to sala weselna i odbywają się tam dancingi).

Miałyśmy z koleżanką ochotę na placki ziemniaczane i ni chu chu w tej restauracji. Dzień wcześniej koledzy polecali nam knajpę Cafe Brama. Ale okazało się, że Cafe Brama w Internecie ma bardzo słabe opinie. Nasi kursanci (lokalsi) mówili jednak, że w Siedlcach chodzi się albo do Cafe Brama albo do cafe Kulturalna (jak dobrze zapamiętałam).

Podobno knajpę po rewolucjach kuchennych - Barbarossa raczej omijają.Co ciekawe sprawdzałam, że ta knajpa miała się nazywać Pod różą według sugestii Magdy Gessler.  Ale skoro tubylcy nadal mówią Barbarossa, to może jednak nazwy nie zmieniła :)))

Poszłyśmy więc do restauracji Janusz.  Pustka. Spędziłyśmy godzinę. Byłyśmy samiusieńkie. Na stronie było napisane, że gości częstują smalcem i nalewkami.

Nikt nam tego nie zaproponował (poza tym jakoś kuchnia staropolska do wystroju tego nie pasuje). Koleżanka spróbowała chłodnik - i jej smakował (ja buraków nie tknę, więc nie próbowałam). Więć zamówiłam sałatkę grecką. Był dość duży wybór chyba 6 różnych sałatek. Negatyw - do niej podali takie zwykłe pieczywo. Pozytyw - nie ograniczali się w ilości sera feta i oliwek. Sos raczej taki sobie... ale też niezniechęcający.
Powaliła mnie obsługa. Bardzo miła. Dostarczenie sałatki błyskawiczne. Sałatka - cena 19 zeta - i wyszłam najedzona. Woda mineralna 3 zeta.  Ta sama knajpa obsługuje śniadania hotelowe. I przyznaję - był duży wybór. O pasztet pytałam - bo pycha - własnej roboty...

Podsumowując - na wieczór i kolację ok - ale nie rewelacja. Na śniadanie super.

Dobry obiad mięsny zjadłyśmy w Ośrodku ZAZ (http://www.zaz-siedlce.pl/)
I tam są tłumy w porze obiadowej (dziś była pomidorowa zawiesista i karkówka z dan polecanych).
Ja jadłam kurczaka nadziewanego serem feta i szpinakiem z młodymi ziemniakami.
Za to ryby... hmmm ... nie polecam... bo wyglądają jak zwłoki a nie jak jedzenie...
Ale jest duży wybór. I nasi kursanci tez ich polecali! :) Na obiad - polecam...

Ale patrząc na to miasto z perspektywy jedzenia to biedne te Siedlce... No ale kto tu się utrzyma - jaka knajpa -  przy tak wysokim bezrobociu...





poniedziałek, 24 czerwca 2013

Dzień dwieście trzydziesty czwarty - Tunel

Wczoraj mi już nawet żal się zrobiło HGW. Trzeba mieć niezłego pecha.
Najpierw utopiony na 10 miesięcy tunel. Już chodziły pogłoski, że lepeij go zakopac bo koszty są zbyt wysokie.
Ha! właśnie - ciekawa jestem ile kosztował jego remont.
Później otwarcie z pompą - i nikt za bardzo nie wie co to w ogóle było. Chyba HGW za dużo nasłuchała się porad "dobrych" specjalistów, że powinna zacząć wychodzić do ludzi i pojawiać się w mediach. Jasne, tylko, że nadmiar jej osoby to przesada, A już otwieranie tego co jest od dawna otwarte (tylko popsute) to lekka przesada. To byłoby śmieszne, gdyby np. po innym zatopieniu np. stadionu ktoś otwierałby go uroczyście. No chociaż mecz po akcji "basen narodowy" był niejako otwarciem :)

Tak czy inaczej pani się pojawiła jaskrawo ubrana po czym parę godzin później znów zaczęło padać i znów ów tunel został zatopiony. Oczywiście media podają info z przesadą, bo do połowy koła woda zalegała... Sytuacja w porównaniu z basenem żoliborskim, to była pestka...

Ale jak się człowiek wsłucha w słowa HGW z rana - o tym, że specjaliści z całego świata (żeby nei byli - że durni Polacy... bo przecież jaka Polska - tacy specjaliści) zajmowali się tunelem, żeby było świetnie i cudownie - to można pękać ze śmiechu. Dość, ze specjaliście tak zbadali sytuacje tunelu przed budowa metra, że został zalany - tak i teraz mądrzy specjaliści dopuścili do tego, że wybiły studzienki. Mało tego po tym żoliborskim potopie, to chyba możną było się nad tym problemem szczególnie pochylić. Nie, ja myślę, że po prostu stwierdzili, że taka ulewa drugi raz się nie pojawi - bo o tym np. mówiły statystyki.

No i cóż - statystyki to nie wszystko... i zalało. No i co tam mówi na ten temat ratusz? Spadło napięcie i klapa jakaś się nie zamknęła albo nie otworzyła - automat zawiódł. Śmieszne. Tacy to specjaliści...

No ale było mi jej w sumie żal. Pecha ma kobieta niezłego.
Ale na referendum nie pójdę. Wiem, że ludziom się już nie podoba. Ale uważam, że szkoda kasy. Ona przynajmniej coś robi. Co będzie robił komisarz, jak przegra referendum? Poza tym kto nim będzie... ?

Ale wracając do samego tunelu. Przy zamkniętym tunelu z samego rana od mostu grota do mostu łazienkowskiego jechałam maks 25 minut. Dzisiaj aż 70 minut. Fajnie? 

No to jak dla mnie mogą go zalać... abarot :)

źródło: FB



niedziela, 23 czerwca 2013

Dzień dwieście trzydziesty trzeci - No to wracam :)

Tak, tak... juz wracam.
Taka przerwa zdarzyła mi się tylko w czasie świąt.
Tak, tak wzięłam za dużo na siebie - tylko niech to zacznie mieć wymierne korzyści.
Właściwie ostatnie dwa dni pracowałam po 18 godzin. Miałam miedzy innymi papierkami tylko poprawić prezentacje, którą już miałam, ale zmieniłam ja kompletnie. tak aby nie była przeznaczona dla wytrawnych managerów ale dla początkujących biznesmenów. Wciągnęłam się. Może niepotrzebnie.
108 slajdów.
Jutro i pojutrze szkolenia po 9 godzin w jednym ciągu. Dam radę. Choć padam dziś na twarz.
Położyłam się późno - ale poranna burza chyba nikomu spać nie dała. Bo się boję. Ale odgłosy były nieprawdopodobne. Człowiek czuje się wtedy tak malutki.

A dziś kolejne zjawisko naturalne. Księżyc. Najbliżej ziemi - od 20 lat. Pełnia to u mnie brak snu. Może jednak się zmuszę jakoś. Bo rano w drogę i dzień gadania...

Idę się pakować. Jutro sie odezwę. Trzymajcie kciuki. Nie za mnie, Za moich uczniów - bo chciałabym aby zrozumieli i żeby ta wiedza, która im postaram się przekazać przydała im się...

P.S. Poniżej zdjęcie - deszcz w słońcu :) - zrobione przypadkiem, ale bardzo mi się podoba :)




czwartek, 20 czerwca 2013

Dzień dwieście trzydziesty - Siedlce

No trochę ostatnio zajęta jestem. Trochę to mało powiedziane.
Od rana do nocy biegam. A wieczorem siedzę w papierach.
No i tak dużo biegam, że nie mam siły nawet na jeszcze napisanie parę słów. Bo już rzygam kiedy otwieram kompa. Na szczęście już finiszuje i zaraz wrócę do trochę spokojniejszego czasu.

Ale w sumie to ja lubię jak mogę tak dużo rzeczy robić. Naprawdę.
Szczególnie jak widzę efekt swojej pracy. Nawet jak to jest prezentacja czy dokument, który ktoś przyjmuje bez żadnych zastrzeżeń.

A dziś w tym upale byłam w Siedlcach. Na burzy mózgów. Z dwoma grupami podopiecznych. I nie wiem jak się udało mi ja przetrwać. Taki upał. Mózg paruje, to jak ma myśleć?

Ale wszystko poszło dobrze - poza tym, że zastanawiałam się wracając czy nie zacznę się rozbierać, bo w tym upale i w korkach to moja klima samochodowa nie wyrabiała... może przez to, ze czarny samochód. Chyba ta podróż najbardziej mnie zmęczyła. Bo buziak mi się uśmiecha po spotkaniu z ludźmi, którym coś się chce robić... Ci ludzie w Siedlcach są jacyś milsi, bardziej otwarci, bardziej uśmiechnięci, choć im trudniej w małym mieście gdzie wielkie bezrobocie...

No to ja wracam znów do pracy :(((( choć wróciłam kwadrans temu...

Zabójcze - upalne niebo... no w końcu jutro pierwszy dzień lata :)))

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Dzień dwiescie dwudziesty siódmy - Palące historie

Bardzo mnie obecnie bawi obserwowanie palaczy.
Ciekawe jak kiedyś mnie ludzie postrzegali, bo ja teraz dopiero zauważam dziwne zachowania związane z paleniem.
Otóż byłam dzisiaj na kawie z osobą, która być może zamówi u mnie szkolenie. Mam nadzieje, że zamówi. Bo cieniutko śpiewam. Ale nie o tym rzecz.
Z osoba ta siedziałam w ogródku niedaleko Sejmu. Ogródek nad schodami – nie na poziomie ziemi. Osoba ta paliła papierosy. I nagle zauważyłam panią z pieskiem. Parę metrów od tego tarasu zauważyła nas rozmawiających i patrzyła. Zastanawiałam się przez chwilę czy przypadkiem nie nasłuchuje o czym mowa. Ale nie o to jej chodziło. Tuż na wysokości naszych siedzeń (ale jak gdyby piętro niżej) zasłoniła dłonią nos – w taki sposób, żebym zobaczyła i przeszła obok, opuszczając rękę po ominięciu nas. Bardzo mnie to rozśmieszyło, bo po pierwsze był wiatr i nawet ja nie czułam dymu. Po drugie mój rozmówca nie miał szansy zobaczyć, ze tej pani się jego palenie nie spodobało. Więc nie bardzo rozumiem po co ta scena.
No ale pani z pieskiem miała swój jakiś cel. Dobrze, ze nie zaczęła krzyczeć – halo, palenie to rak, albo cos w tym sensie :)

No i odnośnie krzyczenia przypomniała mi się kolejna scenka sprzed kilku dni. Otóż oglądając lokale byłam w towarzystwie pana administratora. Sytuacja była taka, że nie znał kodu do domofonu i zadzwonił do dozorcy. Musieliśmy na dozorce poczekać. Więc pan wyciągnął papierosa. I kiedy już przyszedł pan dozorca – ten pan administrator obejrzał się w około – nie zobaczył śmietniczki – ja zresztą też – więc rzucił peta na ziemię. Zdeptał go. I noga skierował do otworu w studzience. W tym momencie rozległ się głos z balkonu. Czy chciałby pan pracować gdzieś gdzie cała podłoga jest uścielona petami od śmierdzących papierosów? Pan od TP na pewno tego nie lubi! Niech pan się zastanowi co pan robi! Administrator spąsowiał. I mnie zapytał – a to nie jest studzienka burzowa?

No cóż – ja się nie znam, ale rzeczywiście oznaczenie na przykrywie było telekomunikacyjne. I rzeczywiście pan balkonowy miał rację. Ale pamiętam, że sama tez nie zwracałam uwagi kiedyś na te oznaczenia. I wszystko co miało klapę i otworki – wydawało mi się generalnie burzowym kanałem. No a to studzienka telekomunikacyjna. Może być i kanalizacyjna. No i kanał burzowy. No ale kto o myślał o innych pracujących ludziach. Teraz już wiem.
No i chyba zacznę zwracać uwagę towarzyszącym mi osobom palącym. Bo chyba mało kto o tym wie.

A to oznaczenie jeszcze studzienek PASTY - czyli mamy TPSA (źródło: wikipedia)


niedziela, 16 czerwca 2013

Dzień dwieście dwudziesty szósty - Na celowniku złodzieja

Ja to chyba przyciągam plemię złodziei.
Ale tym razem moje anioły nade mną czuwały.

Pojechałam na stacje benzynową po Ibuprom. Migrena mnie męczyła straszliwie.
No i wjechałam na stacje przy Powązkowskiej i wysiadłam z samochodu i ani chu chu nie chciał zaskoczyć zamek. Pomyślałam sobie, cholercia, znowu coś z akumulatorem? Alarm też nie pika  Ale mnie jakoś olśniło, bo stanęłam w takim miejscu, gdzie już kiedyś miałam podobny problem. Tak za rogiem - tam raczej nie ma żadnej kamery. Przypomniało mi się, że złodzieje uniemożliwiają  centralnego zamka i człowiek naciska pilota i odchodzi jak zwykle od samochodu... i sprawa jest ułatwiona dla złodziei. Nie wiem w sumie dlaczego udało mi wykrzesać prace mózgu w takim słabym samopoczuciu. Pomyślałam, ze nie będe kombinować i pojadę na inna stacje.

Zawinęłam na Powazkowskiej i skierowałam się w kierunku stacji BP na Bemowie.

Na skrzyżowaniu (przed ostatnim na tej ulicy) na światłach zatrąbił obok samochód. Jakis lepszej klasy. W sumie nawet nie zanotowałam marki. Miałam otwarte okno. Facet koło 50, ubrany "pod krawatem" krzyczy do mnie. Prosze Pani, cos pani się dzieje z lewym tylnym kołem. Wygląda jakby było źle przekręcone. odpowiedziałam - dziękuje. A ten swoje, niech pani sie zatrzyma i sama zobaczy, to bardzo niebezpieczne...

W tym momencie pomyślałam, że łeb mnie boli i mam blisko domu i każdy ruch mi sprawia ból i mi się nie chce wysiadać. Krzyknęłam do faceta na odczepnego - jeszcze raz dziękuje - i zamiast na stacje benzynowa skierowałam się bezpośrednio do swojego garażu.

Postukałam w koło, próbowałam je rozruszać - i nic... I wtedy mnie olśniło. Byłam sama na tym skrzyżowaniu z facetem. On strasznie chciał, żebym zobaczyła to koło - wyszła z samochodu. Nie wyglądał jak obdartus - teoretycznie był godny zaufania. I co by się stało gdybym wysiadła?

Następnego dnia mój brat i mama oglądali to koło - w trakcie mojej jazdy. Nic się nie działo...
Ewidentnie chcieli mnie wysadzić z mojego samochodu. Być może ta akcja się zaczęła na stacji benzynowej.... ale na szczęście się dobrze dla mnie skończyła.

Nawet nie chce myśleć co to byłaby dla mnie za tragedia....


Obiad - Ostatnia już w tym roku zupa (poźniej  rozdziabałam w mikserze) szparagowa na kostce rosołowej i młoda kapusta - z wody... Podałam z jajem.

sobota, 15 czerwca 2013

Dzień dwieście dwudziesty piąty - Lokal czy rudera?

Poszukujemy dla Warsztatów Terapii Zajęciowej lokalu.
To chyba największe obecnie wyzwanie - poza poszukiwaniem podopiecznych.
Dlaczego lokal i podopieczni już potrzebni?
Dlatego, że rozporządzenie Ministra mówi o tym, że aby starać się o dofinansowanie trzeba mieć przynajmniej 20 podopiecznych oraz lokal. Lokal nie może być lokalem wynajętym komercyjnie.
Oznacza to, że jeśli uzyskamy taki lokal od miasta - na dodatek musimy mieć umowę oraz promesę na nieodpłatne użytkowanie na 10 lat.

Obie te kwestie są bardzo trudne do zrealizowania.
Rodzice podopiecznych niestety dziś nie będą jeszcze wiedzieć ile będą musieli płacić za korzystanie z warsztatów. A będą musieli, bowiem nie otrzymamy 100% dofinansowanie.Trudno w takiej sytuacji się deklarować - w szczególności jak nie widza nawet miejsca tych warsztatów.

Warsztaty nasze maja być podobne do tych jak za oceanem. Czyli oprócz typowych zajęć z rękodzieła chcemy zaoferować i trening ekonomiczny i zajęcia z gotowania i sprzątania. Samoobsługa tez jest ważnym elementem tych zajęć. Ale też rehabilitacja - dogoterapia, masaż czaszkowy czy trening słuchowy. To jest wielkie przedsięwzięcie. Ja nadal w nie wierzę. I choć sama już nie wyrabiam - nie odpuszczę.

To są duże koszty - i bez dofinansowanie nie uda się zrobić nic. Nie mamy ani sponsorów - ani swoich pieniędzy. Mamy tylko wiarę. Całą idea nie jest realizowana dla celów zarobkowych - ale specjaliście musza zarabiać. No i szukamy....

I to nie jest tak, że mogę sobie narzekać na Urząd Miasta. Np. pan ze Śródmieścia sam do mnie zadzwonił. Opisał co mogę zrobić.  Starać, tak jak starają się inne Fundacje - ale te co sa na rynku dłużej - maja przewagę. Takich wniosków Pan otrzymuje setki od organizacji pozarządowych i tylko jedna, dwie trzy otrzymują lokal. Bo Warszawa jest przyjazna organizacjom pozarządowym i rzeczywiście pomaga. Co ciekawe Pan tez opowiedział, że zabiera sie tez organizacjom lokale - bo niezgodnie ze statutem działają - np. mieli udostępniać lokal za free grupom artystycznym - a jednak pobierają opłaty. Wiadomo jednak, że miasto ma tez swój budżet, który musi realizować. I oczywiste jest, że tez muszą atrakcyjne lokale wynajmować za kasę - np. 20 zł/m2 minimalna stawka (wywoławcza). I ja to rozumiem.

Jednak nasze wymagania są duże - co do powierzchni - bo aż ponad 300 m2. Choć lokalizacja nie jest dla nas super istotna. Poza tym ja nie potrzebuje lokalu na siedzibę Fundacji - ale na "warsztaty terapii zajęciowej" . Pan poradził, żeby najlepiej sobie samemu oglądać lokale tzw. poza konkursem. Bo o ich przyznanie mogę się starać. Bo są do wielkiego remontu... W piwnicach... Kompletnie nie nadające się np. dla osób na wózkach, bo wejścia są z klatek schodowych. A i tak takich dużych lokali nie ma generalnie w Warszawie. Jest jeden. Powierzchnia byłaby idealna... gdyby nie to, że połowa lokalu ma poniżej 1.8 m wysokości...

Jestem strasznie zdesperowana... Myślę intensywnie. I cos mi mówi, że nie mamy innego wyjścia tylko brać co jest... choć koszt miesięczny czynszu tez nie jest mały dla takiej ruiny... a gdzie ta promesa? Nie wiem....

Ale się nie poddam...









piątek, 14 czerwca 2013

Dzień dwieście dwudziesty czwarty - Opola żal

Pamiętam z dzieciństwa, że gdy odbywały się festiwale i w Opolu i w Sopocie i w Międzyzdrojach i pewnie w Zielonej Górze (tego akurat dokładnie nie pamiętam), to wszystkie okna balkonowe były otwarte i na osiedlu słychać było pogłos... Bo całe osiedla te festiwale oglądały.

I to nie było tak, że wówczas nie było nigdzie muzy... Była... i w tv i w radio.
Ale poziom był.

A dziś włączyłam TV - żeby obejrzeć i premiery i debiuty...
I płakać się chciało.

No Pani Moro, która wydawało mi się, że śpiewa, zaśpiewała obok... i mimo, ze przeprosiła za swoje fałszowanie... to tylko wyglądała. Ale przynajmniej miała piękna piosenkę Anny German do wykonania...A później - co występ to większa żenada... I nie wiem - czy w tym kraju nie ma już twórców muzyki i tekściarzy z prawdziwego zdarzenia? A choreografowie? a styliści?

No laska z ruda grzywą śpiewająca  reggae w miniówie i w zajebistym makijażu i skacząca jak do hip hopu? Co to się dzieje? Aktorzy śpiewający? W Opolu? No to gdzie nasza polska śpiewająca młodzież? Tylko w must the music i w voice of Poland? No widocznie nikomu do promocji Opole nie jest potrzebne...

Chociaż akurat Debiuty wygrała Natalia Sikora, która była wielka gwiazda voice of Poland i słusznie! Od pierwszej chwili miałam ciary na plecach.  Ale sama formuła Debiutów to kolejny fakap. No przecież własnie po to są te " Mam talenty", gdzie śpiewa się piosenki innych wykonawców, żeby znaleźć głos...

A w Opolu to chyba nie sam głos się powinien liczyć - lecz "cały wykonawca" - z wybranym przez siebie repertuarem... No ale widocznie w tym roku chodziło o oddanie pokłonu Maryli Rodowicz...

Strasznie to słabe. Ciekawe kto jest w Komisji wybierającej piosenki na Premiery... Czym się kierowali? A ile było zgłoszeń? Wygrali  w tej kategorii Golcowie... ale nie wiem dlaczego...? Myślałam, że ludzie słyszeli i widzieli to samo co ja... jednak nie.

Słowo daje, że dawno czegoś tak żałosnego nie oglądałam... a przecież Polacy potrafią!

Więc na dobranoc - ta co potrafi - Natalia Sikora i Konie :)



czwartek, 13 czerwca 2013

Dzień dwieście dwudziesty trzeci - Dzieci za szybko rosną

Od września ub. roku do czerwca tego roku dziecko mi urosło o 2 numery...
I w ciuchach i w butach... i we włosach :)))))

Nie wyrabiam... Kupowałam rzeczy i tak o numer większe - i tak dobrze, że na to wpadłam... a teraz...mogę sobie wszystko pooddawać.
A spodenki z zeszłego roku - takie letnie i krótkie - nie wciskają się na tyłek, mimo, że mój syn to szczupak.
Kurtki - do pasa sięgają. Buty znów trzeba kupić.

To jakiś obłęd. Zawsze wszystko na raz się zwala. I to właśnie na koniec roku szkolnego.

Dzieci zdecydowanie za szybko rosną. W szczególności wtedy za szybko rosną jak mamy maja na głowie inne problemy... I w sumie zawiesiłam się dziś myśląc o kupowaniu, że ja nie pamiętam kiedy ostatnio sobie cokolwiek kupiłam... Ale olać - ja  nienawidzę robić zakupów. Przynajmniej nie mam powodów do chodzenia po sklepach... Choć sama trochę śmiesznie wyglądam w za dużej marynarce na spotkaniach... :))))
Ale przynajmniej mam powód do zachwalania normalnej metody odchudzania :)))))

A dziś właśnie na spotkaniu podano tez rozmawiającym po sałatce w porze lunchu. Miłe, bo dawno się nie spotkałam z takimi sytuacjami na rozmowach w korporacjach.

Obiad - Sałatka grecka. Bez pieczywa.

środa, 12 czerwca 2013

Dzień dwiescie trzydziesty drugi - Kołtun na łbie

Pamiętacie?
W grudniu kiedy leczyłam się z wielotygodniowej grypy zrobił mi się kołtun na łbie - przez to, że we włosy wtarła się maść rozgrzewająca, która wcierałam w szyje i w nos.

Myślałam, że ta sytuacja mi się nie powtórzy.
Ale... przeczytałam, że na wzmocnienie włosów nadaje się olejek rycynowy.
Przepis był opisany m.in w książce J. Chmielewskiej "Autobiografia":

"Zazdrościłam Wandzie....
...która miała wyjątkowo piękne włosy. Zachwyciłam się nimi, nie kryjąc zazdrości.
- Ach, proszę pani...powiedziała Wanda. Rok temu byłam zupełnie łysa - prawie ! Zdumiałam się niedowierzająco i poprosiłam o szczegóły. Wyjawiła je chętnie. Wyłysiała po jakiejś chorobie do tego stopnia, że więcej miała na głowie gołych placków, niż włosów, a w dodatku te resztki wychodziły jej pasmami. Na całe garście już ich nie starczało. Zrozpaczona, pod wpływem czyjejś rady zaczęła smarować głowę rycyną i przez rok miała zmarnowane wszystkie soboty i niedziele, zabieg wygladał bowiem następująco:
W sobotę wieczorem wcierała w głowę ciepła rycynę za pomocą szczoteczki do zębów, raz koło razu w całą skórę, okręcała łeb ręcznikiem i spała w tym naboju. W niedzielę rano myła szczątki włosów i czekała aż wyschną, bo suszarki stanowiły luksus w owym czasie niedostępny. Przetrzymała ten rok i skutek był wstrząsający: grzywa jej wyrosła jak u tarpana.
Przyszła później chwila, kiedy ruszyły w dal takze moje włosy. Żadnej ciężkiej choroby nie przechodziłam... ale włosy zaczęły mi wychodzić również grubymi pasmami i przeraziłam się tym śmiertelnie. Przypomniałam sobie o rycynie Wandy, rzuciłam się na kurację, z tym, ze nie musiałam marnować żadnych sobót i niedziel. Trzymałam miksturę 5 godzin, albo trochę dłużej, potem to myłam i dla odmiany spałam na wałkach do kręcenia. Wytrzymałam 3 miesiące, a rezultat był taki, jak u Wandy, przy najgorszym szarpaniu wychodził jeden włosek, czasem dwa.
Po paru latach sytuacja się powtórzyła, znów się uczepiłam rycyny i znów pomogła olsniewająco. Autorytatywnie stwierdzam, że nie istnieje lepsze lekarstwo na włosy. Rycyna działa bezbłędnie i ma tylko 2 wady: Primo: każde mycie głowy co tydzień zabiera człowiekowi co najmniej 7 godzin, a secundo: włosy od niej trochę ciemnieją i wyglądają jak odrosty po farbowaniu. Nie śmierdzi to natomiast wcale i zmywa się bez trudu szamponem i porządnie ciepłą wodą."
 

No i pomyślałam sobie - a olejek rycynowy mam jako, ze kiedyś niestety przeczyścić to i owo musiałam :) i się marnuje, to czemu mam sobie nie wciepac tej rycyny na łeb.

No i nie wiedziałam tylko, że wciepanie tego na łeb nie jest takie łatwe. Otóż właściwość tegoż olejku jest taka, jakby wlewało się na głowę miód. Gęste jak cholera i mimo, że wlałam sobie prawie pół buteleczki, to rozsmarowac tego nie mogłam. Nie doczytałam pewnie, że Chmielewska wlewała sobie ciepły olejek na głowę... Kołtun zrobił się straszny. Napisane było, że nie śmierdzi. To prawda. Ale napisane zostało tez to, że łatwo go się zmywa...

To żart chyba... siedziałam z godzinę pod prysznicem. Zużyłam prawie cały szampon (a miałam zaoszczędzić na odżywkach!). I włosy po wysuszeni i tak wyglądały jakby nie były myte kilka dni.

Na szczęście kołtun jakoś udał się rozczesać... i wtedy dopiero zaczęłam nurkować po zasobach netu.

Dowiedziałam się, że najlepiej wymieszać olejek rycynowy z innym olejkiem (np. kokosowym) albo odzywką... wówczas da się rozprowadzić a i nie wysusza wtedy włosów (nie wysusza - hahahaha - mam wrażenie, że nie wysusza...).

Uparta jestem - spróbuje jeszcze raz. Tym razem w weekend, kiedy nigdzie nie będę musiała się spieszyć... i nie będę musiała przyzwoicie wyglądać...

Bo wierzcie mi, wstydu to się dużo najadłam na spotkaniach...


Śniadanie - Sucharki z serkiem  light i rzodkiewkami

wtorek, 11 czerwca 2013

Dzień dwieście trzydziesty pierwszy - Prośba o udostępnianie

Mozna pomóc bez angażowania się finansowego - wystarczy tylko przekazywać poniższe ogłoszenie :) w imieniu Fundacji Ergo Sum:

"Osoby niepełnosprawne w Polsce po ukończeniu edukacji szkolnej, która często kończy się już w wieku lat 16, często nie mają szansy na kontakt z rówieśnikami, rozwój czy pracę. Skazane są tylko na swoje środowisko – rodzinę, bliskich, znajomych... Mam wrażenie, że czas dla nich w tym momencie staje w miejscu. I nie mają szansy na namiastkę normalnego życia w społeczeństwie. Opiekunowie tych dzieci i „dorosłych dzieci” się starzeją. Często nie radzą sobie z trudnymi sytuacjami związanymi z niepełnosprawnościami.

Dlatego Fundacja Ergo Sum planuje otworzyć Warsztaty Terapii Zajęciowej, żeby dać niepełnosprawnym – w tym przypadku autystom, osobom z zachowaniami autystycznymi i co ważne również z sprzężonymi niepełnosprawnościami - możliwość rehabilitacji ale także szansę na naukę samodzielności poprzez wspólne gotowanie, sprzątanie, trening ekonomiczny, pracę poprzez tworzenie produktów (rękodzieło) czy przez zabawę poprzez realizacje na przykład przedstawień teatralnych.

Chcemy naszym podopiecznym zaoferować miejsce, w którym codziennie w dni powszednie przez 7 godzin dziennie będą mogły czuć się bezpiecznie i czuć się częścią społeczności.

Staramy się o dofinansowanie, żeby rodzice mogli pozwolić swoim dzieciom skorzystać z naszej propozycji. Aby starać się o dofinansowanie musimy najpierw zebrać grupę przynajmniej 20 wstępnie zainteresowanych podopiecznych.

Fundacja jest organizatorem warsztatów a nie beneficjentem. Wszystkie pozyskane środki muszą bezwzględnie być przekazywane na zorganizowanie i utrzymanie warsztatów... A koszty są duże – bo trzeba wyremontować wielką zagrzybiała piwnicę i dostosować ją do wymogów sanitarnych i wyposażyć w sprzęt rehabilitacyjny ale także m.in. sprzęt gospodarstwa domowego... Ale też utrzymać – a kosztem istotnym są specjaliści (np. musimy na 5 osobowa grupę mieć przynajmniej jednego opiekuna). NIE CHCEMY tworzyć przechowalni. Chcemy stworzyć prawdziwe miejsce do rehabilitacji, rozwoju, współpracy i integracji społecznej dla ludzi, którym tego zabraknie albo już dziś brakuje...

Dlatego proszę o udostępnianie tego ogłoszenia – nie prosimy Was o pieniądze - tylko pomoc w dotarciu do osób potrzebujących i ich opiekunów, którzy mogą nawet nie wiedzieć, że maja szansę na taką pomoc."


poniedziałek, 10 czerwca 2013

Dzień dwieście trzydziesty - Serce nie sługa

Zastanawiam się czy są ludzie, którzy nie muszą się martwić. Albo inaczej – potrafią się nie martwić.
Dziś od tych zmartwień głowa mnie rozbolała. Głowa to pikuś. Czułam w całym swoim ciele bicie swojego serca. W tempie oszalałym. Zatrzymałam samochód. Wyłączyłam silnik. Otworzyłam okna. I wsłuchiwałam się w to bicie. Jak nic ponad 100 uderzeń na minutę. Wiem, że nic mi się nie stanie. Żadnego zawału nie będzie. Mama mi jakiś czas temu w takiej sytuacji ciśnienie mierzyła i nie było jakieś szalone. Jestem niskociśnieniowcem. Ale to nie jest przyjemne uczucie.

Zamknęłam oczy. Spokojnie oddychałam i próbowałam myśleć o niczym.
Myślę, że pomogła mi tu koleżanka, która pokazała mi trening autogenny i techniki pozytywnego myślenia... akurat dziś to się przydało.

Serce pewnie po jakiejś pół godzinie się uspokoiło...

Tylko, że ja o tej sytuacji szybko zapomniałam i znów zaczęłam się martwić... i znów to samo... Kładłam się do łóżka – spać nie mogłam, ani książka nie pomogła, ani radio, ani tv ani nawet już w rzeczywistym wykonaniu trening... Serce kołatało. No i co, no i wzięłam krople na uspokojenie. One mnie ukoiły...

Niech już wszystko co złe się skończy... Jak jeszcze długo mam spadać, żeby się odbić? Dlaczego nic nie może być normalnie? Dlaczego muszę tyle na swojej drodze zła spotykać? Dlaczego jak wyjrzy przez chmury słońce – to ten widok widzę tylko przez chwilę?

Droga, któa wybrałam jest słuszna drogą. Fundacja otworzy te warsztaty dla niepełnosprawnych. Ja wiem, że to się wszystko uda... tylko jakim kosztem? Jak przetrwam z dzieckiem te kolejne miesiące? No jak?

Jestem monotematyczna, ale...

Mogłabym spokojnie przeżyć kolejne 3 miesiące. Poprosiłam kogoś o zwrot moich ciężko zarobionych pieniędzy. Ale ma mnie i moje dziecko – a przede wszystkim moje dziecko - w "poważaniu".

Spokojnie, spokojnie, spokojnie...

P.S. Poniżej własnej roboty bułeczki - odcięcie od świata przez potop zmusiło mnie do pieczenia bułeczek na śniadanie. na szczęście miałam trochę mleka, trochę maki, trochę już drugiej świeżości drożdży i trochę cukru pudru - czyli wszystko co złe i gluten i cukier i mleka a i dużo oleju...ale co tam... mus to mus..
Kolacja: Mini bułeczki drożdżowe z plasterkiem zgniecionego sera twarogowego


niedziela, 9 czerwca 2013

Dzień dwieście dwudziesty dziewiąty - Potop

No i deszcz i burze pokrzyżowały mi plany.

Zostałam otoczona wodą. Z każdej strony. Ni hu hu nie dało się wyjechać poza uliczki osiedla. Wszystko zostało zablokowane przez straż pożarną i policję.

W garażu się natomiast pływało. Do piwnicy nawet bałam się zajrzeć.

Niedawno przyjechała straż pożarna. Wodę wypompowała.
Ale gdy weszłam już wstawić samochód do garażu nogi się pode mną ugięły. Zobaczyłam to tuz nad moim miejscem do parkowania:


Nawet widać na zdjęciu jak z świeżego pęknięcia kapie woda!
Oczywiście nie ma gdzie zadzwonić - numer do administracji jest tylko stacjonarny.
Ochrona zgłupiała. Zapisała tylko przy mnie zgłoszenie. Ale wpadliśmy z sąsiadem na pomoc zadzwonienia po pogotowie wodno - kanalizacyjne. Przyjechało. I to szybko.
Obejrzeli i pojechali. Bo stwierdzili, że to nie jest ich sprawa. Bo to ziemia w patio nasiąkła wodą i sufit w garażu przecieka przez ta ziemie!

Świetnie. No to wpadliśmy na telefon alarmowy katastrof budowlanych w woj. maz. (całodobowo) 0 600 779 268 (może komuś się przyda - choć tego nikomu nie życzę!). Niestety co usłyszeliśmy -  cytuje: "jak to nie katastrofa to proszę zadzwonić do powiatowego inspektoratu budowlanego rano".

Straż pożarna tez nie chciała spojrzeć - ta co wypompowywała wodę - bo bez zgłoszenia popatrzeć nie mogą. Zgłoszenie nic nie dało - bo trzeba "zadzwonić do powiatowego inspektoratu budowlanego rano".

Inaczej mówiąc, jak budynek pęka, woda cieknie, tynk się sypie - to nie jest żadna katastrofa i zagrożenie. I można czekać do rana... Polska!

Mam nadzieje, że przez ta ciężka ziemię, przez ciężką wodę sufit w garażu, a co za tym idzie, mój blok się nie zawali.

Samochód pozostawiłam na zewnątrz.

Dobranoc.




sobota, 8 czerwca 2013

Dzień dwieście dwudziesty ósmy - Rozczarowania

Mam czas rozczarowań.
Powinnam napisać o urzędach... Bo codziennie mi ręce opadają z ich powodów.
Ale chyba czara goryczy przelała się dziś przez ludzi.

Nie rozumiem często ludzi. Narzekają.
Złe czasy. Bezrobocie. Bieda. Nędza.

Ja tez narzekam, ale szukam rozwiązań. Choć nie jest lekko.

No i wyobraźmy sobie sytuację, że jest jakiś koncept na zrobienie czegoś razem - pociągnięcia jednego tematu razem. Ale nie za duża kasę - bo wiadomo, że jak się coś robi od początku i razem - to nie ma od razu koksów. Ale tez czegoś takiego, co wspierać będzie innych ludzi - można powiedzieć, że firma z sercem :)  I umieszcza się ogłoszenie na FB - z którego nie musi wynikać wszystko - bo wiadomo - chodzi tez o jak gdyby o "zabezpieczenie swojego pomysłu".  I zakłada się, że bardzo wiele osób jest bezrobotnych. Bo jest.

"Ogłoszenie: Dotyczy niestety tylko osób zameldowanych w woj. maz. i takich, którzy mogą się wpisać lub są wpisani do rejestru bezrobotnych. Ale ludzi, którzy nie marzą o kokosach a poprzez realizacje celów społecznych chcą zarabiać na życie. I takich z zamiłowaniem do gotowania, ale też dietetyków, dobrych organizatorów i ludzi, którzy z uśmiechem wychodzą do każdego człowieka - chorego i niepełnosprawnego. Ten rodzaj działalności będzie angażował ludzi od rana do nocy - w światek i piątek. Jeśli kogoś interesuje wstępnie tak zawoalowana propozycja - bardzo proszę o kontakt na priv. Nie, nie chodzi o usługi opiekuńcze..."

I dwie osoby słownie się odzywają.
A jak piszesz pytanie o co chodzi o ta bezrobotność. Jest czy jej nie ma?
To prawie lincz. Bo przecież nikt nie będzie pracował za głodowa kasę! (było to napisane? tylko było słowo o kokosach). W szczególności jak praca dzień i noc ( a znacie kogoś, kto prowadzi swój interes i nie jest zaangażowany w to od rana do nocy?).

No ja nie rozumiem i nie zrozumiem. Nie wiem z czego żyją ludzie bezrobotni. Nie no wiem - z pożyczania i nieoddawania :(

Ja nie mam i nie wyobrażam sobie możliwości życia jako pijawka...
Żal mi, że ludzie którym kiedyś pomagałam  maja mnie w dupie i żal mi, że ludzie do których wyciągam rękę (tez w jakiś sposób w potrzebie) tez maja mnie w dupie i nawet pytać im się nie chce. Jak bym była w sytuacji dobrobytu jak jeszcze rok temu - to oczywiście miałabym wianuszek ludzi, którzy coś chcą i podobno dla nich jestem dobrym friendem. Weryfikacja, weryfikacja, weryfikacja i w sumie smutek...

No ale tez wiem, ze ludziom nie da się na siłę pomóc.
I tez wiem, że ludziom łatwiej żyć narzekając, w świadomości, że wszystko im się należy i pasozytując...

Zawsze mnie dziwiło - jak to jest, że ludzie bez pracy często więcej spędzają czasu na rożnego rodzaju rozrywkach i przyjemnościach i otaczając sie różnymi przedmiotami. Hmm... No tak to takie proste... brać od innych... i zapominać, ze się od nich bierze...

Ciężka pogoda to i kot ziewa :)

piątek, 7 czerwca 2013

Dzień dwieście dwudziesty siódmy - Fałszywa szczodrość

Napisałam jakiś czas temu tekst o kasie, którą szczodry rząd dorzucił niepracującym rodzicom dzieci niepełnosprawnych...

Cytuję fragment: "Przeczytałam wczoraj, że „O 200 zł wzrośnie od kwietnia zasiłek pielęgnacyjny dla rodziców dzieci niepełnosprawnych, którzy sprawują nad nimi całodobową opiekę - zapowiedział premier Donald Tusk. Zaznaczył, że docelowo, w ciągu pięciu lat świadczenie to ma osiągnąć wysokość płacy minimalnej.
Przedstawione rozwiązania przyjęła we wtorek "kierunkowo" Rada Ministrów.
Teraz rodzice dzieci niepełnosprawnych w tym przypadku otrzymują 620 zł świadczenia pielęgnacyjnego, jest ono niezależne od dochodu całej rodziny.” „Jak dodał, po podwyżce omawiane świadczenie wynosić będzie 820 zł, a po osiągnięciu pułapu płacy minimalnej (czyli za 5 lat)- 1600 zł brutto."

Bardzo dobry ruch. Jednak znów populizm. Niewiele załatwia.

Dzieci niepełnosprawne w większości (zasiłek o którym mowa dotyczy 92 tys. dzieci – ja otrzymuje 137 zł/mies. i tu się nic nie zmieni) uczestniczą w edukacji: przedszkole, szkoła lub edukacja domowa.
Oznacza to, że rodzic wówczas nie opiekuje się dzieckiem całodobowo.
Gdyby rodzic chciał brać opiekunkę i chciał iść do pracy - to się i tak łatwo nie pozbiera. A w sumie nie opłaca mu się."

Hucznie to zresztą rząd oznajmił. TYLKO nie oznajmił, że przy okazji zabrał kasę rodzicom - opiekunom dorosłych dzieciaków. 

Niech mi ktoś wytłumaczy, jak taka mama niepracująca do 18 roku życia dziecka nagle zostanie bez grosza, gdy dziecko uzyska pełnoletność to co się z nia i jej dzieckiem stanie jak ja pozbawia tego głodowego zasiłku???? Żal dupę ściska... Przeciwdziałanie wykluczeni psia mać (przepraszam).

Obiad: Ryż, z odrobina papryki, cebuli, ananasem z puszki i niewielka ilością kurczaka. Dodałam też trójkącik topserka. Wszystko podduszone na oliwie z oliwek i z duza ilościa słodkiej papryki i curry.

czwartek, 6 czerwca 2013

Dzień dwieście dwudziesty szósty - Marketing telefoniczny

Zadzwoniła do mnie pani mówiąc, że jest z jakiegoś centrum rehabilitacji z Dzielnej (jak dobrze usłyszałam - w każdym razie nigdy tam nie byłam). I powiedziała, że chce mi zaproponować bezpłatna godzinną rehabilitacje bo "zdaje sobie sprawę, że bóle kości są szczególnie uciążliwe w taka pogodę".

No zszokowała mnie.

Spytałam ją czy sugeruje mi, że coś mi dolega... i jak ona by się czuła gdyby ktoś nieznajomy do niej zadzwonił do domu i powiedział, że jest chora dajmy na to na raka... Odłożyła słuchawkę.

No kurka wodna!

Miała być kolacja: Mus z truskawek - ale poł kg znalazło się w brzuchu dzieciaka :(

środa, 5 czerwca 2013

Dzień dwieście dwudziesty piąty - Państwo chce kraść...

Chyba mimo życia w Polsce demokratycznej jednak cofamy się do czasów PRL. Dwa przykłady z ostatnich dni.

Pierwsza akcja to zamach na Cafe Kulturalna. Jedna z pierwszych klubokawiarni w Warszawie w miejscu kulturalnym. Ale nie zachowującym się kulturalnie. Pan dyrektor sobie wymyślił nowy koncept na biznes podobno. Chciał znaleźć jednego ajenta na to i dwa inne miejsca mu podległe.

Nie wiadomo jakie było tego uzasadnienie biznesowe. Ale chyba musiało być. Właścicielka klubokawiarni (oczywiście nie lokalu) inwestowała w to miejsce przez lata. Uaktywniła to miejsce. Ludzie tam przychodzą. To teraz trzeba było jej odebrać lokal – wraz z cała inwestycja i bez większych nakładów marketingowych nadal mieć przychody z tego miejsca. Proste? Proste. Na szczęście szum w net zrobił swoje i podobno nawet HGW interweniowała.

Druga sprawa mnie bardziej zbulwersowała. Otóż Stowarzyszenie Cogito uzyskało od miasta zrujnowany budynek (hotelowy i restauracyjny). Zainwestowało w ten budynek około 1 mln złotych – uzyskanych od swoich dobroczyńców – na cel aktywacji społecznej osób chorych na choroby psychiczne. Powstał Ośrodek, który dawał miejsce pracy dla 20 osób wykluczonych, którzy nie mieliby szansy nigdzie na normalna pracę. Podobno Państwo nadal musiało doinwestowywac ok. 100 tys zł rocznie do Ośrodka. Ale dopiero się ten ośrodek rozkręcił. Musiał przekonać ludzi do tego, żeby korzystali – to nie jest przecież proste. 100 tys zł rocznie to jest inwestowanie w nanego człowieka 416 zł. A gdyby ta osoba nie pracowała to jaki koszt byłby Państwa? Nie należy zapomniec o tym, że najlepsza rehabilitacja dla takich osób jest praca!
No i co robi Państwo w osobie Jerzego Millera? Wymawia umowę na użytkowanie Ośrodka.
Co oznacza – że chce wykluczyc ludzi społecznie ale tez UKRAŚĆ milion złotych!
Podaje jakąś przyczynę? Ależ skąd. Można sobie tylko dopisać ta przyczynę... Chce więcej kasy...

No i do tego powinnam dopisać swoja historie, jak to miasto wspiera organizacje pozarządowe i jak ludziom niepełnosprawnym proponuje lokale, które są zapleśniałymi, zagrzybianymi, zniszczonymi i do remontu piwnicami bez okien. Ale ta historia będzie miała ciąg dalszy... i do tego tematu jeszcze wrócę.

Obiad: Sałata skropiona oliwa i cytryną z pomidorkami koktailowymi i połówka serka brie light.

wtorek, 4 czerwca 2013

Dzień dwiescie dwudziesty czwarty - Meszki cd

No i dziś przespałam całą noc. Ale nie wiem co będzie jak znów przestanie padać i te meszki będą wszędzie. Dowiedziałam się, że problemem z meszkami jest to, że w przeciwieństwie do komarów one wydzielają jakiś znieczulający środek. A dlatego ugryzienie jest tak przykre, bo aparat gebowy jest przystosowany do rozrywania skóry. W czasie wywysania krwi blokują krzepniecie krwi. Czyli pozostawiaja otwarta rankę i w związku z tym łatwo te nacięcia ulegaja zakazeniu. Tak więc niekoniecznie dochodzi u mnie do alergii lecz do zakażenia czymś. Np. paciorkowcem. Stąd taka ostra reakcja. Moja i mojego syna. Na ten zmasowany atak. Bo zakażenie paciorkowcem to może tez być tzw. szkarlatyna odranna... I dlatego to niby uczulenie się przemieszczało (ugryzły mnie np. na rękach a wysypka po paciorkowcu ogarneła całe ciało). Dlatego środki antyalergicznie niekoniecznie działają. I trzeba jednocześnie w takiej sytuacji przyjmować środki p zapalne i rutinoscorbin – jak przy przeziębieniu. A może skonczyć się nawet antybiotykiem. Pisałam Wam, że przełykać nie mogę. I, ze mam gorączkę.

A na to, żeby łagodzić swędzenie – po prostu trzeba kupić jakiś środek w aptece – lub przemywać po prostu ukąszenia woda utlenioną – która też łagodzi swędzenie.

Proste? Proste – jak się posiada odpowiednia wiedzę.


Teraz będę uważać bardziej. I będę wiedzieć co robić.

A dzis szkolne zdjecie mojego syna - na hipoterapii. Bo sie jakos bez zdjeć smetnie sie zrobiło.




poniedziałek, 3 czerwca 2013

Dzień dwieście dwudziesty trzeci - Katastrofa samochodowa

Znacie to z życia?
Człowiek bardzo się rano spieszy. Na dodatek poirytowany jest uczuleniem.
Dziecko nie chce wstać. Wszystko nie tak. A kiedy wsiada w samochód – ten się nie odpala.
I nie wiem dlaczego. Przecież właśnie cztery dni wcześniej byłam na przeglądzie. Przecież nie zostawi łam go z włączonymi światłami ani radiem. Sprawdziłam klemy od akumulatora i były na swoim miejscu.

Cholera mnie wzięła. No jak ja mam dziecko odwieźć do szkoły? Taksówka niestety tym razem nie wchodził w rachubę. No więc dziecko miało wagary. Mało tego okazało się, że wysłałam sms na zły nr  - zamiast do szkoły... A w szkole poza tym miałam zrobić awanturę o podrapanie mojego syna przez dziewczynkę.

Jak na złość do ASO nie mogłam się dodzwonić. Przypomniałam sobie, że mam jednak w ubezpieczeniu w PZU jakiś pakiet komfort pomoc. No to dzwonie do PZU – nim się dodzwoniłam – wisiałam z poł godziny z melodyjka przy uchu. Szlag by to trafił.

No i pytam panią czy może mi przysłać pomoc – i czy będę musiała coś zapłacić. Ale nie – nie dowiem się nic – dopóki pani nie wprowadzi moich danych do systemu. Sto razy musiałam powtarzać swoje nazwisko – bo pani się dane nie zgadzały, no ale sorry, trzeba umieć słuchać.
I wreszcie mnie pyta co się stało. Opowiadam, że nie wiem, ale może to akumulator. Po czym dowiaduje się, że rozładowanie to nie awaria. Awaria może być powód np. rozładowania akumulatora np. jakieś przepięcie – ale jak tylko przyjadą i odpala samochód to zapłacę 178 zł. Jak będę chciała, żeby zabrali samochód i się tam okaże że to jakaś dziwna przyczyna to nie zapłacę tej kasy. No ale jak się okaże, ze jednak np. nie wyłączyłam czegoś i przez noc się rozładował to i tak zapłacę 178 zł. !!!!!!!!!!! No ale to nie koniec – bo mój samochód stoi w garażu podziemnym – a jak się nie uda wjechać laweta (a się nie uda) to jeszcze dopłacić trzeba 24 zł!!!!!

Ja nie wiem ile kosztuje nowy akumulator... ale za taka bzdetę mam płacić? Mimo, że płace majątek za ubezpieczenie?

No dobra – kolejna możliwość to odpalenie samochodu od sąsiada – ale sąsiad nie ma kabli. Kable niestety na stacji to tez niemały koszt bo 100 zł. No to byłam w kropce.
Na szczęście dowiedziałam się, że ele taxi może podjechać i odpalić samochód za 30 zeta. No i to uczynili. Samochód normalnie działa. No prawie normalnie – bo zauważyłam, że licznik km mi nie działa... Spartolili coś na tym przeglądzie. No a ja znów dostałam po nosie z nieprzewidywalnymi wydatkami. Ech...

Zdjęcia nadal nie będzie – pije tylko jogurty i mleko... ale jest lepiej.

niedziela, 2 czerwca 2013

Dzień dwieście dwudziesty drugi - Pokora

Człowiek ucz się cały czas pokory.

Moje dotychczasowe alergie to był pikuś. Jakieś tam kichanie, smarkanie, kasłanie.

Naprawdę ta alergia dała mi w kość. Gorączka, ból głowy, swędzenie a właściwie to już nawet ból całego ciała.
Ale poza tym wszystkim to jeszcze tak radykalna zmiana wyglądu i głupie pytania - jak ja wyjdę do ludzi.
Głupie, bo jak wielu ludzi na świecie ma zmiany na twarzy, uszkodzenia inne ciała, inny wygląd... a ja z bąblami wstydzę się wyjść?

Podziwiam ich. Naprawdę. Podziwiam tez alergików, którym nie jest łatwo na tym świecie. Cały czas uważać... Ja będę musiała dodać TYLKO do uważania meszki - a oni - całe listy potraw, które mogą ich zabić...

Naprawdę nie zdawałam sobie sprawy z tego, że alergia to tak poważna sprawa. Teraz wiem. Może po to musiałam to przejść, żeby innych lepiej rozumieć?

Dziś już ciut lepiej... ale kolejna noc nieprzespana...

Jutro będzie lepiej...

A zdjęć nie ma, bo mam tak opuchnięte tez gardło, że jeść nie mam siły...

sobota, 1 czerwca 2013

Dzien dwieście dwudziesty pierwszy - Drapanie

Przepraszam - milczę dziś.... bo uczulenie mnie do szału doprowadza... Jestem jednym wielkim bolesno - swędzącym bąblem...

Taki dzień dziecka...