czwartek, 31 października 2013

Dzien trzysta sześćdziesiąty drugi - Dla mamy

No i tak... Kazik ma białaczkę wirusową.
Mial przetoczona krew.
Nic wiecej nie mozna poradzić.
O 12:00 mial przetoczona krew.
Nic juz nie da sie zrobić.
Miał 0.6 leukocytów - na standard 5-20 leukocytów.
Nic nie poradzimy tylko trzeba czekać... Niech te przeciwciała zaczna działać.
Nic nie widze, żadnej zmiany...
Boje się...

Ale żeby na chwile zapomnieć... to mamie dedykuje poniższe zdjęcie :)
Bo wypisz, wymaluj - to cała moja mama jutro....





środa, 30 października 2013

Dzien trzysta sześćdziesiąty pierwszy - Pan kotek znowu jest chory

Nie jest mi dane martwić się tym, czym powinnam się martwić. Wczoraj kop. Dziś kolejny.

Gdy przyjechałam do domu mój kotek ledwo żył. Leżał sobie w siuśkach i wymiocinach z zakrytymi oczami trzecia powieką.

Trzęsąc się cała natychmiast - bez pakowania go w cokolwiek - zawiozłam go do weterynarza.
Nie wiedział wete co kotkowi jest. Podejrzewał, że może coś zjadł trującego dla kota.
Kroplówki, zastrzyki. Założył mu wenflon. Pobrał krew. Prześwietlił (na szczęście nic w brzuchu nie widać).
Na szczęście kotek nie miał gorączki.

Przywiozłam go do domu. Leży przy misce z wodą. Ale chyba trochę jest lepiej bo zeszła 3 powieka.
Jutro ma być wynik badania krwi. Co on zeżarł.

U pana wete jestem na kredycie. To tak przy okazji - mojego pytania czy powinnam zawalczyć o swoje pieniądze. Nie mam juz dziś na nic siły. Mam nadzieje, że kotek przeżyje noc...

poniedziałek, 28 października 2013

Dzień trzysta pięćdziesiąty dziewiąty - Dumna jestem

Och, dziś krótko, bo padam. Znów noc nieprzespana - a rano znów w pędzie do Siedlec i wieczorny aż 3 godzinny powrót. mam nadzieje, że dziś mi się uda usnąć, bo jutro abarot to samo...

Ale dumna jestem, bo dziś podopieczne były pełne radości po udanym pierwszym weselu, które zorganizowały.
Ponadto, przygotowały pierwsze testowe produkty regionalne do testów - które będą testować smakosze kuchni regionalnej w najbliższą środę. Trochę na chybcika z pomocą mojego brata zrobiliśmy im naklejki na słoiczki i wyglądają całkiem, całkiem :)

A do tego wszystkiego przyniosły próbki swojego rękodzieła :) - bardzo udane próbki.

Wierzą dziewczyny - nareszcie - wierzą w swoje możliwości. Bedzie dobrze. Dziś tez zaczęliśmy już pracować nad ich stroną www i sklepem - a w następnym tygodniu już się rejestrować będą w KRS :)

Fajna grupa :) - Spółdzielnia Socjalna Zbuczynianki <3








niedziela, 27 października 2013

Dzień trzysta pięćdziesiąty ósmy - Wojna?

Myślę sobie, że pora na mocniejszą grę...
Ile mam błagać kogoś o oddanie mi kasy?
Maile, poszukiwania, smsy, informacje, że nie pracuje - tzw. pierdolenie o szopenie...
Ile mam czekać? Grzeczna, cicha, spokojna, błagająca, cierpliwa byłam...
Nie chciałam nikogo skrzywdzić - tylko odzyskać to co utraciłam...
Łącznie z tym, że wybaczyłam - ba! nawet chodziło mi o to, żeby oczyścić co złe... i zapomnieć o tym co złe.

Chodzi o życie... Jakim prawem mam na to, komuś pozwalać? Nie chodzi o mnie. O syna.
Jak mogę tak dalej tkwić i całować stopy a nie postawić na swoim? Jakim prawem ten ktoś może mi to robić?

Wszak mogę wykorzystać narzędzie, które mam... Media...

W tym FB. Taki obrazek z opisem i z prośbą o udostępnianie znajomych i ich znajomych - pójdzie w świat i nikt go nie zatrzyma - choćby chciał...

Jak ma coś mi zrobić, to za późno, bo jak nie daj Boże coś mi się wydarzy (wyobraźnia moja jest wielka) - nawet jak moje serce tego nie wytrzyma, to już jest za późno....

Jestem załamana, bo złamałabym wszystkie moje moralne zasady... Ale czy ludzie nie walczą o swoje i swoich bliskich życie...

Mam czas na myślenie do środy rano - i wreszcie coś muszę zdecydować...

A dziś i byłam w pracy i rzygam jak kot i każda żyła mnie już tak boli, że żadne środki nie pomagają...
Jutro muszę jednak się zawziąć i pojechać do Siedlec...











sobota, 26 października 2013

Dzień trzysta pięćdziesiąty siódmy - Errata do tematu wczorajszego

Powtórzę w kwestii edukacji słowa, które na jednej z grup dzis napisałam...

"JA dziś wbijam jedynie szpile za szpilą w krnąbrne osóbki. Nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Jednak wracając do wielu wczorajszych dyskusji o edukacji - dotarło do mnie, że w tych szkołach (osoby te są po szkołach wyższych) dziś to chyba niczego nie uczą - skoro ludzie nie potrafią czytać ze zrozumieniem, nie potrafią pytać - wolą ściemniać i kłamać. Ortograf za ortografem (np. "nie które", "sztók").

Excela głupiego nawet nie potrafią w podstawowym zakresie obsługiwać. A do tego wszystkiego mają postawę roszczeniową - skończyłem studia - to mi się należy, to nie będę tego i tamtego robić. Świat schodzi na psy."

Może czepiam się niepotrzebnie edukacji (bo jednak co rodzice to rodzice), jednak mam wrażenie, że ucząc się w przepełnionej klasie, z kluczem na szyi, a później w czerwonym liceum - to jednak moje podejście do zadań, ludzi, szacunku do czasu innych i znajomość świata - tylko w sumie z atlasów, encyklopedii, książek z biblioteki i z jednak prl-owskich dzienników - była większa niż wiedza - ta niezbędna - wikipedyczna tego pokolenia np. moich podopiecznych.

W zeszłym tygodniu wpadłam do Siedlec po referendum - i co? i nie było o czym gadać... (to może nie jest wiedza niezbędna) - ale bardzo mnie to martwi.

Bo jak będę starsza, to to pokolenie będzie rządzić naszym krajem...

piątek, 25 października 2013

Dzień trzysta pięćdziesiąty szósty - Parę słów o edukacji 6 latków...

Słuchałam dyskusji o sprawie 6 -latków w Sejmie.
I znów to samo... jak w sprawach aborcyjnych. Pełnomocnik - Elbanowski - zamiast uzasadniać wniosek - argumenty merytoryczne - bawi się w politykę... I to mnie ma zachęcić do referendum?

Słuchając tego pana mam wrażenie, że uzasadnia raczej, że powinno się jednak zaczynać wcześniej edukację. Pan może umiałby przekazać główną tezę i ja uzasadnić. Flaki z olejem, chaos myślowy, słyszę tylko o kosztach utrzymania rodziny, podatkach, kupowaniu dywanów, hałasie, brakiem wykorzystania plac zabaw, zabawa piaskiem i patyczkami... Wyobrażacie sobie te małe paluszki przesypujące ziemię? Matko święta - co to jest?

Porwali tłumy - super - milion osób - super - jednak oni muszą namówić przeciwników. I jak nie są dobrymi mówcami, zapewne ktoś lepszym od nich jest, który popiera te idee.

Zacytuję kolegę: "Po pierwsze - słyszę o mamuśkach, które rozdzierającym szlochem skandują, żeby "nie odbierać dzieciom dzieciństwa", a potem zapisują je na balety, trzy języki, basen, lodowisko, karate i skrzypce...
Po drugie - słyszę, że w polskich szkołach nie ma ciepłej wody, a toalety przypominają czarne dziury za stodołą... cholera, jak tak, to natychmiast trzeba ewakuować stamtąd wszystkie dzieciaki, nauczycieli i obsługę... albo wybrać radnego w swojej gminie, który - dla powszechnej korzyści - te szkoły pozamyka. Po trzecie - politycy coraz bardziej ocipieli - jak ich zapytasz, co sądzą o byle jakim problemie, muszą się najpierw dowiedzieć, co sądzi wroga im partia, żeby potem porozdzierać szaty, jak to oni sę oczywiście przeciw! Zróbmy referendum, czy przestawiać zegarki na czas zimowy i letni, a zobaczycie, że PiS będzie przeciwko PO, PSL będzie chciał jakieś stanowisko, żeby być za, a Palikotowe Ruchy przyłączą się najgłośniej do tych, co wcześniej najgłośniej krzyczeli na ulicy... Oj, głupi ten kraj i z toku na rok, coraz głupszy."

I wszystko to co napisał jest prawdą - bo uważnie słuchałam tego pana i mam dokładnie takie same wnioski. "Widać kogo interesują sprawy edukacji dzieci" "Nie ma pana premiera" "W szkole krzyczy sie do dzieci poprzez tubę" (btw hałas jest szkodliwy dla wszystkich) "Pani Szumilas nie wie co się w szkołach dzieje" "W gminach nie ma chodników na poboczach" "Szkoły gimnazjalne przygotowują analfabetów" (?)"Skoro posłowie krzyczą z ław poselskich a nie podnoszą ręki prosząc o głos - to widać, że edukacja jest w PL na niskim poziomie". Cyrk. Nie prezentacja argumentów. Kolejna hucpa.

Nie powinnam może się wypowiadać na ten temat, i takie argumenty tez słyszę. Jeśli to bezpośrednio mnie nie dotyczy, bo ja już dzieci mieć nie będę, ale mam np. chrześniaka, którego to bezpośrednio dotyczy (a rodzina dla mnie ważna) - a również za parędziesiąt lat te maluchy dzisiejsze - będą nami rządzić - więc pośrednio też mnie ten temat interesuje Ale moje dzisiejsze wypowiedzi na moim wallu nie dotyczą tego czy jestem za czy przeciw. Nie podoba mi się to, że jest upolitycznienie, że nie słyszę konkretnych argumentów tylko opowiadanie o tym, że pani Szumilas nie wie co się dzieje w szkołach. A ja jako obywatelka chce znać argumenty za i przeciw, abym mogła dokonać wyboru. Nie chcę - jesli dojdzie do referendum znów stawać po stronie jakiejś partii tylko po stronie dobra dzieci. TO jest to - co mnie dziś wkurza... :))))))))

środa, 23 października 2013

Dzień trzysta pięćdziesiąty czwarty - Pan kotek jest chory

Miałam nie komentować snów - jednak, życie mi je samo komentuje.
Małe dziecko śnić - to kłopoty.

Wczoraj rano nie podobał mi się kot - Kazik. Nie poderwał się jak zwykle do miski. Zwymiotował. Ale kotki moje czasami wymiotują po to, żeby oczyścić swój przewód pokarmowy z kłaków.
Ale jakoś to mnie tak bardzo nie zaniepokoiło.

Wieczorem nadal nie podrywał się do dzwoniącej miski. Leżał w kącie. Nie bawił się z drugim kotkiem.
Czułam, że coś się dzieje.
Kiedy zaczęłam go głaskać - zaczął na mnie syczeć.
Brzuch go bolał.

Niestety nie miała możliwości wyjścia z domu, w związku z tym dopiero o 1:30 w nocy pojechałam z nim do lecznicy całodobowej.

Po dobiciu sie do pana wete musieliśmy swoje odczekać - jakieś 15 minut. nie mam pojęcia dlaczego. Pan wete mi się kompletnie nie spodobał. Jakby niezadowolony z tego, że ma pacjenta.
łaskawie po tych 15 minutach obejrzał kotka i stwierdził zapalenie okrężnicy. Co to oznacza, otóż to, że zalega kał w przewodzie. Niestety trzeba było wykonać jakiś zabieg. Kotek został poddany narkozie. Wszystko trwało i trwało. Kotek został ogolony na brzuszku, coś tam wete zrobił, kroplówka, zastrzyk z antybiotykiem, zastrzyk z witaminami. Na dodatek ochrzanił mnie za pokarm, który daje kotkowi - że mu się osad nie ściera z zębów. Właściwie nie wiem czy ochrzanił. Bo mruk taki, że tysiąc razy pytałam go o rożne rzeczy. Trwało to ponad godzinę wszystko. Wypisywał strasznie długo skierowanie na kolejne zastrzyki...i dawał do zrozumienia, że to pewnie ja jakimś syfem nakarmiłam kota (choć karma preferowana przez hodowcę).

No i doszło do płacenia. No i pojawił sie brak autoryzacji. Wiem dlaczego. Bo kwota horrendalna. Musiałam lecieć do bankomatu i wyciągnąć tyle ile mogłam. I po powrocie błagałam wete, żeby przyjął tę kwotę, która mam... bo i tak więcej nie mam. Jeśli KTOŚ chciał mnie upokorzyć to MU sie to udało. Nie wiem dlaczego mi to robi, jaki jest cel, jaki jest powód i ile muszę jeszcze znieść.

Jednak najważniejsze, że kotek uratowany. O 18 muszę podjechać do wete i podać mu antybiotyk - no ale nie wiem czy się uda, ale ponieważ pani jutro terapeutki nie będzie to cash zamiast na transport - na zastrzyk sie znalazł - a chodzi teraz bardziej o to, czy pani terapeutka zostanie chwile dłużej i pozwoli mi zawieźć kota na  zastrzyk.

No i do tego wszystkiego - dziś miałam być na spotkaniu z Noblistą w Ministerstwie Gospodarki. Bardzo sie cieszyłam... i znów zycie nauczyło mnie pokory.

Ale kotek zyje :) To najważniejsze!





poniedziałek, 21 października 2013

Dzień trzysta pięćdziesiąty drugi - Złe sny

Miało być o śnie. Będzie o śnie.

Właściwie sen ten to pewnego rodzaju tym razem odpowiedź na to o czym ostatnio myślę. O tym jak chce pokonać problemy w moim życiu. O założeniu Spółdzielni socjalnej osób niepełnosprawnych – bo może to przyspieszy plan uruchomienia ośrodka. O moje wieczne zmartwienia na temat terapii syna – a właściwie tego, że mnie na nią nie stać – na to, że ciuchy trzeba mu kupić – że mi w szkole już zwrócili uwagę na buty zbyt lekkie – na to, ze kompletnie mu nic nie kupuje i czuje się znudzony. Zła matka. Na to, że czuje się po prostu pozostawiona samej sobie, że tkwię w tym w czym tkwię.  I że, pozwalam na to, że ufam ludziom, a tym którym zaufałam bez tzw. mydła potrafią mnie wyrolować – nawet znając moją sytuacje – a wcześniej zapierając się, że pomogą, że nie zawiodą...
A i do tego wszystkiego jeszcze zamartwiam się swoim miejscem na ziemi, do którego nie moge pojechać i zamknąć sezon – i zamartwiam się ogromnie, że przyjdzie mróz i wywali rury – i szlag trafi to wszystko – ten remont – to dbanie o to miejsce... co do tej pory zrobiłam.

Nie będę wchodzić w szczegóły snu, bo to moje i tylko moje. Śnił się m. in mój tata – który mi się może raz – dwa razy w życiu śnił. Śnił mi się właśnie na mojej wsi. I mnie opieprzał za to tkwienie tu gdzie jestem, za to, że nie założyłam jeszcze spółdzielni, że... właściwie za wszystko co napisałam powyżej i na dodatek trzymał na ręku moje dziecko będące jeszcze niemowlakiem, które w wieku niemowlaka mówiło do mnie jak stary, że jestem niedobrą mamą i, że powinnam go komuś innemu oddać.
Na koniec tata powiedział mi, że już jest dla mnie za późno i przynajmniej powinnam napisać testament, żeby rodzina wiedziała, kto ma się zając moim dzieckiem.

Wstrząsnęło mną.  Nie będę komentować. Może jutro do tego wrócę.


niedziela, 20 października 2013

Dzień trzysta piećdziesiąty pierwszy - Z euforii do wściekłości

Miałam wczoraj napisać, ale po przyjeździe z Siedlec padłam na pysk.
To był ciężki dzień, bo rano musiałam dzieciaka wyciągnąć z domu (po trzech nieprzespanych spokojnie nocach okołopełniowych) - a później przebijając się przez ciężka mgłę dojechać na czas i bezpiecznie do Siedlec. No i popracować.

I tak mi się nie chciało... trzeci raz w tygodniu ta sama droga do Siedlec...
No i jeszcze miałam świadomość, że klątwa siedlecka czuwa i jeszcze po powrocie trzeba coś tam napisać (nanieść poprawki do biznes planu i wysłać dziewczynom).
Ale kurka wodna... mimo, ze nie jest łatwo z nimi pracować - to po raz setny powiem... warto wspierać ludzi... i tym razem nie chodzi o nich - tylko o mnie - bo mi się gęba śmieje - bo im się zachciało, bo się zaangażowali, bo widza światełko w tunelu, bo byli odważni (wywalili kogoś z grupy, bo nic mu się nie chciało), bo przestali do mnie mówić per pani, bo kombinują - bo maja za duże koszty, bo przestają myśleć w kategoriach - mam skończone studia to nie będę sprzątać w naszej toalecie i zaczynają sami się cieszyć... No i mi się buziak cieszy... Bo widzę zmiany... Wreszcie... I <3 ekonomia społeczna :)))

No ale ten buziak śmiał mi się do czasu. Po powrocie ucieszona, że szczęśliwie się ten dzień w sumie skończył - popatrzyłam na swoje buty. I zobaczyłam w obu butach odklejona podeszwę. Tak w obu! No i szlag by to wszystko trafił! Skąd ja mam wziąć cash na nowe buty? No skąd?

I cała zła i bezsilna poszłam spać... I niestety sen mnie przebudził w nocy... Zaniepokoił... I znów zarwałam noc. A niestety nie mogę sobie poleżeć, powylegiwac się w łóżku jak normalny człowiek.
Szlag mnie trafia w takich chwilach... Jak to do cholery jest? Dosyć, że cały świat na mojej głowie, że dobijaja mnie problemy, że ciagle coś i nawet odpocząć los mi nie pozwoli...  Aniele mój gdzie Ty jesteś?

A sen, o śnie jutro... bo spróbuje teraz dzieciaka zmusić do spania...
Dobrej nocy!



czwartek, 17 października 2013

Dzień trzysta czterdziesty ósmy - Tajemnicze Siedlce



Byłam dziś w Siedlcach. Jak i byłam w nich w poniedziałek - jaki i będę w sobotę.
Siedlce - to tajemnicze miejsce. Za każdym razem jak w nich jestem, cos się musi wydarzyć.
W poniedziałek na przykład zaczął nam świecić rzutnik na czerwono.
Dziś tylko weszłam w psie shit i spaskudziłam samochód - ale poważniejszych nieszczęść nie było. Może w to shit wdepnęłam na szczęście?

Ale tajemniczo mi było, gdy dziś jadąc w kierunku Siedlec - tuz przed nimi opadły mgły i oczom moim ukazał się jednocześnie i księżyc i słońce... Ciary mnie przeszły...

Ale może te ciary to znak, że znów będę chora - bo właśnie po przyjeździe do domu poczułam znów, że mnie cos zaczyna łapać. No ale znów całą noc nie spałam, bo pełnia już wali po oczach.
A i na dodatek oczywiście nie pomyslałam, nie posłuchałam, nie dotarło do mnie, że dzis ma byc zimno.
I w samej cienkiej bluzeczce rano nalewałam na stacji paliwo do samochodu.
Madry Polak po szkodzie...

Szkoda, bo jutro planowałam zobaczyc dwie propozycje lokali dla Fundacji a i liczyłam, że przed pracowita sobota sobie zrobie pół dnia przerwy i może przejdę sie na jakiś spacer. A czuję, że nie będzie fajnie i znów gdzieś sie ulokuje aby pracować na excellu...

Głupota... Mam nadzieje, że w sobotę bede zdrowa... bo muszę koniecznie jechac do Siedlec. Podopieczni czekają!

p.S. Księżyc i słońce na zdjęciu poniżej:


środa, 16 października 2013

Dzień trzysta czterdziesty siódmy - Duch

Spotkałam dziś ducha. 
Duch się nie spodziewał, że się na mnie napatoczy. To był przypadek. Albo i nie, bo czułam, że sie pojawi. 
Duch, bo szukałam go od lutego... bo sie martwiłam... i moja rodzina też.
Ale chyba nie spodziewał się, bo zrobiłam coś, czego zwykle nie robię, bo  tna piechotę sobie po odwiezieniu dzieciaka do szkoły poszłam na bazarek.

Jak go zobaczyłam ręce mi się tak trzęsły, że nie byłam w stanie zadzwonić do brata. 


I wiecie co - jak mnie zobaczył, to udał, że mnie nie widzi. 


Zastanawiam się czemu się boi? Jakby mnie nie znał :)


A może rzeczywiście to był duch albo przewidzenie? 


Bo ten duch, o którym myślę to taki odważny, prawdomówny, honorowy, dobry, opiekuńczy powinien być... i nie zachowałby się tak...

Ech...


a jutro Siedlce... znowu...


Zmęczona jestem...

wtorek, 15 października 2013

Dzień trzysta czterdziesty szósty - Dwie osiedlowe awantury

Miał to być spokojny dzień. Nie zaplanowałam nic. Muszę odpocząć.
Wczoraj byłam w Siedlcach i do późna pisałam wniosek o dofinansowanie UE.
Padnięta byłam niemiłosiernie - ale do tego wszystkiego syn mi nie spał w nocy, bo mama jak w nerwach to dziecko jak kalka odbiera... i tez się uspokoić nie może.

Przemęczyliśmy się chyba do 4 i zaspałam. Obudziłam się punktualnie o 9.oo - zamiast o 7.oo.
Wysłałam tylko sms do szkoły i w szale zaczęłam przygotowywać śniadanie. Ubrałam na śpiocha syna i wparowałam do garażu, żeby ruszyć w drogę. Idąc już po schodach myślałam o tym, że przecież przyjechałam na rezerwie i mogę nie dojechać do szkoły. Ale szybko o tym zapomniałam gdy w garażu zobaczyłam dwóch kłócących się panów o plamę oleju. Pomijam fakt, że dzieciak mi się zdenerwował - do tego ta scena rozgrywała się tak, że wyjechać swobodnie nie mogłam.

Chodziło o to, że jeden pan coś robił w samochodzie i wylała mu się plama - nie na środek garażu ale na jego stanowisko. I drugi pan wrzeszczał, że to niebezpieczne. Że trzeba przysypać piachem. A pierwszy pan, że pan chyba oszalał...  Na szczęście zauważyli moje próby wyjechania i usunęli się z drogi.
Po powrocie do szkoły plama oleju była ładnie przysypana piaskiem :))))

Usiadłam sobie przy kawie - licząc na chwile spokoju, jednak nie było mi dane...
Nagle usłyszałam krzyk: Panie, panie! - który dobiegał z podwórka - po drugiej stronie mojego mieszkania...
Niech pan przestanie tak napier****** przez ten telefon całymi dniami! Litości pan nie ma? Już od dawna wszyscy wiemy jaki pan biznes prowadzi!
O mamo! Nie słyszałam tego co odpowiedział pan biznesmen, ale faktem jest, że jakoś tak robi (może ma słaby zasięg), że całe osiedle go słyszy. Ja w sumie do tego się już przyzwyczaiłam, tak jak do samolotów, które latają mi nad głową... ale może pan sąsiad nowy?

Tak więc zamiast spokoju od rana same wrzaski i krzyki.

Aaaaaa US się ode mnie odczepił :) :) :)

No dobra - idę sobie w spokoju pospacerować i ustalić plan na dni kolejne...



niedziela, 13 października 2013

Dzień trzysta czterdziesty czwarty - Ciszzzzzzzzaaaaa

No i nie lubię tej ciszy. A już w przypadku referendum szczególnie. Wolałabym niemieckie prawo. Poza tym akurat dziś mam wiele do powiedzenia :))))

Ale skoro kazali zamilknąć, to przynajmniej trochę polityki w moim śnie będzie :)

Otóż moje koleżanki z realu, od kilku tygodniu zbierają się i weekendowo spacerują po laskach i parkach. Jedne z kijkami, drugie nie. I chyba pod wpływem tego spacerowania przyśnił mi sie PeDeT - czyli Szanowny Pan Premier.
Szłyśmy z koleżankami z kijkami przez Łazienki. Plotkując. Omawiając problemy życiowe. Bardziej narzekając niż śmiejąc się.  A tu naraz z naprzeciwka wyskoczył PDT z ochroną - uprawiając jogging. 
Jak Pana Premiera zauważyłyśmy, to nic nie konsultując ze sobą rzuciłyśmy się z kijkami na ochronę, żeby stanąć twarzą w twarz z nim - a nie z przeszkadzającą ochroną. To chyba jasne :)
Ochrona szybciutko zorientowała się, ze z banda matek Polek sie nie wygra i w oddaleniu niewielkim obserwowała co się dzieje. Zdyszanego PDT zaciągnęłyśmy na lody i kawę. Ba! na dodatek on nam je postawił. Ale efektem tego wszystkiego było to, że parę dni później zostało uchylone rozporządzenie ministra pracy i polityki socjalnej, które mi zadrą w sercu siedzi. Tak, tak, wystarczyło, żeby PDT posłuchał ludzi... a nie swoich doradców i całej świty...

No to zobaczymy jak dziś będzie... ale nic nie piszę więcej, bo to przecież cisza przed burzą :)
Dobrego wieczoru sondażowego :)


piątek, 11 października 2013

Dzień trzysta czterdziesty drugi - Życie - nie ma na to rady

Masakryczny ten tydzień.
Poza zjedzeniem telefonu dziecko mi urwało kabel od prysznica. Lokal przeleciał koło nosa. A jeszcze zapomniałam dodać, że w zeszłym tygodniu dostałam mandacik za niedopłatę za parking.
Same straty. Do tego planowany na dziś wyjazd do Siedlec został odwołany - a wiadomo - takie odwołanie to dla mnie mniejszy zarobek.

Wczoraj był 10-ty czyli płacenie rachunków. Wczoraj też po raz kolejny zrozumiałam, że nie mam co liczyć na zrozumienie ludzi albo wsparcie tych od których jego powinnam wymagać. A słów, które mnie ranią przez ostatni tydzień usłyszałam tyle, że zastanawiam się czy do cholery ja naprawdę nie widzę wszystkiego inaczej niż inni. I to jest straszne, że zaczynam w taki sposób patrzeć, zamiast przeciwdziałać tym słowom.

 I tak sobie dziś rano popatrzyłam na tą kupę kubków do umycia po kawie z fusami - nie moich, na stos brudnych ubrań - nie moich, na kupę kota, bo zrobił ze złości pod drzwiami, na ten kabel, na zepsutą zmywarkę, a urwaną klapę do kibla, na urwane drzwi od szafki i po prostu się z bezsilności rozpłakałam.

I nawet już się nie wściekam. Po prostu nie mam siły już nawet na złość. To bezsilność.

Więc zamiast do Siedlec jechać, poszłam na spacer. Na spacer, żeby pogadać ze swoim aniołem o to, żeby dał mi tylko chwilę wytchnienia. Bo coraz bardziej mnie paraliżuje strach. Bo w takim psychicznym stanie nie będę mogła skoczyć choćby projektu, który mam do wtorku złożyć - choć już mi życzliwi ludzie zasugerowali, że nie mam żadnych szans.

Nie, nie będę ich słuchać. Lokale już kolejne dwa mam do obejrzenia. Dziś napiszę dwie umowy, odpiszę jednemu panu na temat warsztatów, napiszę pismo do US, zrobię tabelkę dla księgowości, no i rzucę okiem na rachunki, żeby wiedzieć co mnie czeka :(((( Jutro skończę projekt.
Plan jest. Nikomu nie pozwolę go zniszczyć.

Dobrego weekendu :))))))




środa, 9 października 2013

Dzień trzysta czterdziesty - Referedum

Łeb mnie boli przez to referendum. Człowiek czuje się jak w psychiatryku - co by nie zrobił to i tak nie ma ruchu i odbije się o ścianę. Więc po to te wszystkie gadki: nie lubisz HGW i pójdziesz - to możesz wybrać gorzej (ja tam pomnika smoleńskiego nie chce! gadki o biletach mnie rozśmieszają, bo budżet miasto musi realizować - jak tu przytnie to będzie np. mniej ścieżek rowerowych, samoloty nad Ursynowem to jest , nie chcesz jej zmienić - to jak nie pójdziesz a inni pójdą - to ja odwołają, ale możesz też iśc, ale niestety wtedy referendum może być ważne a zmobilizowani mogą ja odwołać, i takie tam inne scenariusze...

A na dodatek i tak się nic nie zmieni - i nawet nie chodzi o ruch Tuska... Bo albo będzie HGW albo będzie komisarz, który sparaliżuje W-we na rok... albo i nie, bo przecież i tak budżet i decyzje inwest. uchwalają radni... a ich większość to PO. No to po co ta mobilizacja PIS i Guziała (biedny on teraz...)i Twojego Ruchu i innych im podobnym... jak i tak to nic nie zmieni... Chcą utrzeć noska Tuskowi? Na złość babci odmrożę sobie uszy? A! czyli nie chodzi o W-wę?

Boli mnie głowa od tego beznadziejnego hałasu o nic... Jestem w psychiatryku????????? Dlaczego???????

P.S. Jak pech to pech... Dziecko mi zjadło telefon. Nie ma ze mną kontaktu :(

poniedziałek, 7 października 2013

Dzień trzysta trzydziesty ósmy - Pech - mój druch

No to mój pech nadal mnie prześladuje.
Niestety lokal, którego pełną dokumentacje architektoniczno-budowlano-remontową zrobił mi pro bono świetny architekt przeleciał mi koło nosa. Poszło o 2 zł na m2 czynszu. Niestety komercja bije o łeb działaność społeczną. Cała polityka miasta pro społeczna miasta jest świetna – dopóki nie pojawi się jakiś delikwent z kasą. No tym razem pojawiło się jakieś Towarzystwo Szkolne i najwyraźniej będzie sobie robić szkołę prywatną. No cóż – moi podopieczni nie są w stanie wydac złotówki – więc co ja tu chcę walczyć z twardym pieniądzem, który przyniosą Urzędowi Dzielnicy. Urzad ma przecież wyśrubowany budżet i priorytetem jest jego realizacja.

Bardzo mi jest przykro. Było wszystko na wyciagnięcie ręki. Było. Była nadzieja, że jestem bliżej niż dalej...

I co teraz? Nic się nie zmienia. Składam papiery po kasę do UE (mam 9 dni na przygotowanie papierów). Muszę zapomnieć chwilowo o pieniądzach z PFRON na warsztaty terapii zajęciowej. Wprowadzam w życie plan B. Nie będę do czasu złożenia papierów szukac miejsca. Podejdę z tego powodu, że już nie kasa z PFRON, w taki sposób, że zaczniemy od mniejszej grupy podopiecznych. Trudno. Złożę a później będę szukać. Założę po prostu jakąś komercyjną kwotę czynszu.

No ale nie mogę się wycofać. Licza na mnie ludzie. Opiekunowie i ich dzieci. Nie mogę, chyba, że zejdę z tego świata, bo czuje się wykończona.

Musi się udać... Musi...

sobota, 5 października 2013

Dzień trzysta trzydziesty szósty - Dlaczego?

Chyba dobrze policzyłam... to dzień trzysta trzydziesty szósty... :)

Ale dziś w skrócie podsumowuje to co było... i to dlaczego nie pisałam.
Był to ciężki okres dla mnie - i na dodatek chyba się nie skończył.

Otóż w weekendy prowadziłam szkolenia, do których musiałam się przygotować.
W ciągu tygodnia a to jeździłam poza Warszawę do pracy, a to pisałam dokumentację po to aby przyznano mi lokal i fundusze ( a własnie przyszedł polecony z Urzędu Miasta i zobaczymy w poniedziałek jaki jest efekt). A to uczestniczyłam w seminarium jako gość. A to miałam problemy z dzieciakiem w szkole. A to pomagałam swoim podopiecznym pisać biznes plany.  A to Fundacja wystawiała pierwsze przedstawienie i było dość nerwowo. A także postanowiłam nie odpuszczać tym co mi są winni kasę, bo nie ja jestem temu winna i dość już tego, że odpuszczam, bo robię krzywdę swojemu dziecku - rezygnując z części terapii.
A to znowu były historie szpitalne, które jeszcze trwają. I znowu zdycham.

No ale kiedy już widziałam światełko w tunelu - że to się wszystko jakoś wyprostuje przyszło zawiadomienie z US, że muszę złożyć dokumentację - tą samą, którą składałam w kwietniu i, o której Wam pisałam. Nie rozumiem dlaczego? Czy oni mogą tak mnie trzepać jeszcze raz? W kwietniu uznali papiery za wystarczające i wypłacili mi zwrot podatku. To co teraz? Mam dość. Naprawdę.

Jak to jest, że człowiek stara się żyć dobrze, pomagać innym, nie myśleć o swoim tyłku a ciągle jakieś gówno musi się przyczepiać. Dlaczego?