piątek, 28 lutego 2014

Dzień czterysta osiemdziesiaty ósmy - Krzesk

Miałam dziś przyjemność odwiedzić miejsce niedaleko Warszawy, gdzie istnieje a raczej ledwo dyszy
Diecezjalny Ośrodek Trzeźwości w Krzesku - Majątku.
Już to miejsce żyje w sezonie letnim i przyjeżdża mnówsto osób, w tym dzieciaki z rodzin gdzie istnieje problem alkoholowy - nie tylko aby się świetnie bawić, ale aby przechodzić terapię jako osoby współuzależnione.
Jednak dbanie o ludzi wychodzacych z nalogu wymaga całorocznego miejsca - które jak widac wymaga duzo pracy.

Jestem pod wielkim wrażeniem zaangażowania dyrektora Ośrodka. I trzymam mocno kciuki, aby mu się udało wskrzesić ten Ośrodek. A potrzeba tu przede wszystkim materiałów budowlanych - bo ręce do pracy są.

Zapewnie nie raz będe jeszcze o tym miejscu pisała...

A przy okazji bardzo mnie dziś rozśmieszyło to, choć może nie powinno, że jednym z pierwszych opiekunów tego miejsca był ksiądz Kieliszek :)

Poniżej zdjęcia z tego miejsca - w stanie w jakim jest.














wtorek, 25 lutego 2014

Dzień czterysta osiemdziesiąty piąty - Sen

Udało się! Spałąm 12 godzin!
Wczorajszy dzień był koszmarny.
Już tylko rano wstałam mój ukochany synek zaczął akcję walenia głowa we wszystko.
Nie dało sie opanować go. Mama powinna była zostać w domu.
Ale nie mogła.
I jeszcze jej się dostało za to, że jeździ pracować - do tej jej Siedlec. Ręce mi opadły.
Ale musiałąm jechać. Choć już wybierałam nr, żeby odwołac spotkania.
Z łzami w oczach jechałam do Siedlec.
I kiedy juz dojeżdzałam - okazało się, że z dwóch - tylko jedno się odbedzie.
Co bylo kompletnie mi nie po drodze, bo takie 2 godzinne spotkanie to pokrywa mi tylko koszt paliwa.
Na dodatek bylam niewyspana, zdenerwowana i chora. No coz - ludzie nie szanuja innych czasu ani innych pieniędzy.

I kiedy wróciłam - a przyrzekam, że nie chciałao mi się wracać do domu z kłopotami, to syn nadal mial wściekły humor, nie spał, nie jadł.

Jednak z powodu przeziębienia w trakcie powrotu zaczepiłam o aptekę. Miałąm tez kupic melatoninę, ale okazało się, że jej nie ma. I pan aptekarz polecił mi inny - dotychczas nieznany mi - lek ziołowy na sen.
Powiedział mi, że sam stosuje i człowiek śpi głeboko i spokojnie. W sumie w skladzie była głownie melisa, więc wątpiąc jednak zakupiłam.

No i zadziałał. Faktem jest, że dzieciak nie spał poprzedniej nocy - ale nie pamietam kiedy nawet po nieprzespanej nocy spał tyle czasu!

Niech działa, niech działa... Niech już będzie lepiej.

Bo wtedy bedzie normalniej...

niedziela, 23 lutego 2014

Dzień czterysta osiemdziesiaty trzeci - Ukraina

Wiele osób pyta mnie, czemu taka rozpolitykowana nic nie pisze o Ukrainie na blogu.

Po prostu nie wiem co napisać. Brak mi słów.
Coż my możemy pomóc - poza światełkami, zbiórka kasy, czy modlitwą...

Mam nadzieje, że to co najgorsze juz za nami, choć watpię, że Putin tak zostawi sprawę. 70% ludności na Krymie to wszak Rosjanie.Zapewnienia o integralności, pokojowych porozumieniach jakos do mnie nie trafiają. Znajdzie się zawsze sposób... A już w Charkowie chyba powracający Berkut został powitany kwiatami...

No i Julia...

Julia nie wybaczy. Janukowycz musi stanąc przed Majdanem. I jeszcze jest gwarantem, że nikt ludzi Majdanu nie zdradzi. W szczególności na dodatek jak Julia mówi, że porozumieniem mogą sobie wytrzeć buty jedynie... i że to zdrada Majdanu... A godzine wcześniej Kliczko mówił, że musiał podac rekę Jakunowyczowi, żeby krew się nie przelewała... Stanęła w opozycji do opozycji.

Nie podoba mi się to. Czy to wszystko ma szansę skończyć się dobrze i w spokoju?

Strasznie to smutne, że nie maja prawdziwego lidera z tłumu... Nie rozumiem tego. Wepchnięcie na stołki tych co już na nich byli tylko w innym rozdaniu do niczego nie doprowadzi.
W takiej sytuacji nie dziwie sie, że Janukowycz sobie jeszcze nie odpuścił...

Ale dziwie się, że nie ma lidera wśród tłumu... A sama w naszym wolnym kraju nie bardzo wiem komu dziś mozna zaufać. Wiecznie te samę głowy w okienku. Wiecznie te same gadki. To samo bagienko. Nie ma hodowli nowych liderów - nowych ugrupowań. Smutne.

Nie wiadomo co się tam naprawdę dzieje, media inscenizują wedle zapotrzebowania.
Domyślamy się co oni moga myśleć. Oceniamy ze swoich wygodnych stołków przed TV i netem.

Niech jednak będzie dobrze...

A gdzis koniec... Igrzysk śmierci :(((

Zdjęcie: The Times na kończąca się Putiniadę w S(r)oczi by  Peter Brooks & Morten Morland

piątek, 21 lutego 2014

Dzień czterysta osiemdziesiaty pierwszy - Głupi organizm

Cały tydzień miałam zaplanowany tak, aby dziś zając się uruchomieniem sklepu dla Wykluczonych.
No i nie uruchomię.  Z kilku powodów. Pierwszy to taki, że po wtorkowym stresie już we wtorek wieczorem dopadło mnie przeziębienie. Norma - mój głupi organizm musi odreagować. Tylko nie w porę.
Nie wiem jak ja te dni przezyłam. Naszprycowana lekami. Jeżdząca do Siedlec. Prowadząca konsultacje.
Wczoraj jednak już się poddałam i dziś choruję. Mozna tak nazwac ten stan - bo rożni się od normalnego stanu jedynie tym, że nigdzie nie pojechałąm i postanowiłam nie pracować nawetz domu.
Dzieciak tez siedziw domu, więc normalne obowiązki trzeba wykonywać. Ale nie mam siły na pracę. Nie jestem w stanie się skupić. I cały czas płakac mi się chce. I cały czas gapię się w TV i ukraińskie gry wojenne.

Ale nie tylko to jest powodem nie urachamiania sklepu. Otóż osoba, która obiecała mi przygotowanie grafiki do sklepu sobie olała temat. I to mnie zasmuciło bardzo - gdyż od wielu tygodni duzo osób wspiera moje działania - a raczej moich podopiecznych graficznie - a ja musiałam na takiego trafic co obiecuje i nie robi nic. A tak na to liczyłam.
Pewnie się sama zajme tym - może jutro jak będę się lepiej czuła.

A w przyszłym tygodniu znów codzienne jazdy bez trzymanki - więc chyba opoźnie się temat o kolejny tydzień. Martwi mnie to, bardzo tym bardziej, że umówiona byłam na wywiad w sprawie sklepu we wtorek.
Trzeba odwołać.

Nie znosze ludzi, którzy obiecują i nie wywiązują się z tych słów. Słowa na wiatr.
Ale kto mówił, że ma mi być łatwo. W sumie najwazniejsze jest to, że np. moi podopieczni maja piękne grafiki na swoich stronach :)

Ja trenuje nadal pokore i cierpliwość....


wtorek, 18 lutego 2014

Dzień czterysta siedemdziesiaty ósmy - Za chwile radości się płaci

Wczoraj nosiłam usmiech od ucha do ucha - bo nowy lokator przybył.
Ale ktos mi kiedys powiedział, że za chwile szczęscia płaci sie podwójnie...

Więc zaledwie dzień się zaczął - słowa mnie raniły... a raczej krzyki... i teraz juz naprawdę czuję, że nie mam swojego miejsca, nie ma w tu dla mnie miejsca... nie mam nawet gdzie się schować, nie mam nawet chwili na swoje myśli w samotności...

Płącz, płacz... będziesz płakać do końca życia. I nawet nikt nie zapłacze za Tobą jak umrzesz... nawet Twoj syn...

Głupia jesteś i przekazała Ci tę głupote i mama i babcia...

Tak, glupia jestem, że to wszystko znoszę... Że pozwalam na to, żeby moje dziecko to słyszało...

Cały świat musiał to słyszeć...

A mi serce krwawi z bólu - ale jutro będzie nowy dzień...

piątek, 14 lutego 2014

Dzień czterysta siedemdziesiąty czwarty - Dać wędkę

Kolejny ciężki tydzień.
Jeżdżenie codziennie do Siedlec i z powrotem mnie wykańcza.
200 km codziennie to czasami mi się wydaje ponad moje siły.
A jeszcze w W-wie tyle do zrobienia. Zaległości rosną.
Miałam uruchomić sklep fundacyjny dziś. Bo taka ładna data, ale fizycznie jestem w stanie tym się zająć. Trochę w tym temacie tez mnie ludzie martwią. Niby zaangażowani. Niby coś chcą. Ale jak dochodzi do momentu kiedy już dostają tę wędkę to najwyraźniej nie chce im się ruszyć tyłka.

W sklepie maja sprzedawać swoje produkty – jako fundacja oferujemy im platformę – ale tez poza tym, żeby przesłać mi zdjęcia, opis produktu i zapakować przesyłkę, gdy zostanie produkt sprzedany – nic nie muszą robić. Nawet kurier do nich przyjedzie.
 I codziennie uczę się pracy z wykluczonymi – którzy codziennie bardziej mi się wydaję – staja się wykluczonymi bo im tak wygodniej. Najlepiej, żeby świat się użalał. I najłatwiej wyciągać rękę tylko po kasę. Rozżalona jestem. Mam chwilami dość.

A w Siedlcach mam kilka nowych grup pod opieką i jedną w W-wie.
Najbardziej mi się podoba projekt, gdzie będzie tworzony dom przejściowy dla osób wychodzących z alkoholizmu. Wszystko wygląda jakbym miała wspierać ten projekt, jakby niebiosa mi go zwaliły na głowę (nikt inny nie chciał się zaangażować) – bo uzyskuje wiedzę i  doświadczenia , które będę mogła wykorzystać dla swoich pomysłów.

Podobną sytuację przeżyłam w zeszłym tygodniu. Spotkanie ze Stowarzyszeniem o podobnym profilu jak mój. Pomagam im stworzyć kampanie 1% jednak bardzo dużo się nowych rzeczy dowiedziałam. Niby wszystko dzieje się po coś. Niby cały czas wierzę i mam nadzieje. I chwilami pojawia się światełko w tunelu... Ale muszę przeżyć jakoś te dwa kolejne tygodnie jeszcze w takim totalnym dole... W marcu już będzie dobrze. O ile dożyje do marca, bo naprawdę organizm odmawia już posłuszeństwa. Newralgia wróciła. Serce wali jak oszalałe.

Ach, no i z super informacji to dostałam darowiznę dla Fundacji w postaci biżuterii do sprzedania w sklepie. No ale w sumie co z tego, jak nie mam siły ruszyć ręką i głową po tym całym tygodniu?

Do tego wszystkiego zaczynają się ferie syna. Będzie zabawnie (sark!)... Nawet nie chcę o tym myśleć. Do tego dzieciak nie ma terapii... :(((((((( Nie wiem jak to będzie... Nie wiem...

poniedziałek, 10 lutego 2014

Dzień czterysta siedemdziesiąty - Podsumowanie tygodnia

Nie pisałam, bo mam ciężkie dwa tygodnie...
Jak wracam do domu to padam.
Więc podsumuje tylko to co mnie wściekło lub ubawiło w ubiegłym tygodniu:


  • Brak telefonu
Całkowicie dezorganizuje mi dni. Na przykład: Człowiek umawia się z innym człowiekiem i zapomina, że ma tylko ze sobą telefon z funkcją przesyłania sms-ów - zamiast telefonu z pocztą. W nieżyjącym telefonie w mailu jest dokładny adres spotkania, albo na FB prywatnej wiadoności jest nr telefonu do tej osoby. Jednoczesnie bateria w netbooku wyczerpała się na poprzednim spotkaniu...
Kontaktów do znajomych tej osoby tez nie ma - bo wiszą w iChmurze. Człek nawala. Ba! od tygodnia człowiek ciągle ma opóźnienie z odpisywaniem na maile a w korkach się nudzi. Jak żyć cholercia - jak żyć?


  • Rozpoczęcie Olimpiady
Nie podobała mi sie poza baletem "Wojna i pokój" i meduzami w Jeziorze Łabędzi :). Czekałam na Chór Alexandrowa. Buty pań noszących flagę olimpijską były różne. A biegnięcie poza stadion, żeby zapalic ogień jest passe :)


  • Minister Zdrojewski - a raczej wydawane pieniądze na projekty kulturalne
Poniższa grafika pokazuje jaki mamy cyrk w tym kraju z dotacjami.  Zasady przyznawania kryteriów strategicznych, które sprawiają, że słaby merytorycznie projekt "przeskakuje" w rankingu dużo lepsze i zgarnia kasę.


Ten sam minister co w przypadku Muzeum JPII. Tylko inny program.

Ale ten sam case co Muzeum JPII. Bo najmniej punktów (wśród beneficjentów dotacji) zdobył wniosek o wsparcie rzeczonego Muzeum JP II (82,6 pkt.).

Drugi pod względem zdobytych punktów wnioskodawca na liście (ponad 89,90 punktów na sto możliwych) dostał 0,00 zł. Dlaczego?

Coraz mniej mi się chce cokolwiek pisać, żeby próbować...

Poza tym, że już tu pisałam, że niektóre wytyczne są nie do zrealizowania. Np. projekt na aktywizację zawodową niepełnosprawnych. owszem mogę spełnić wymóg, że 20% podopiecznych zostanie zatrudnionych po 3 mies. od zakończenia projektu (czyli de facto po 1,5 roku od uruchomienia projektu) - ale poprzez zatrudnienie ich u siebie... Ale chyba nie o to chodzi? Projekt przeciwdziałający wykluczeniu - wyklucza jeszcze bardziej moich podopiecznych... Bzdura... Wkurzenie...


  • Złodziej?
Jakiś piep.... ktoś wcisnął mi w piątek coś do zamka w drzwiach. Zamek zepsuty. Trzeba speca. Przypadek tylko sprawił, że nie zamknęłam na ten zamek drzwi...bo nie dostałabym się z dzieckiem do domu! Czy ludzie muszą mieć tak na...ne w głowach?


  • Wszystko w tym kraju trzeba wplatać w politykę - czyli kask Stocha

"Cytat w tytule to tylko jedna z tysięcy podobnych reakcji Polaków na... nowy kask, w którym Kamil Stoch występuje w Soczi."
Łapy mi opadły... Co zrobić, żeby mieć taka jazdę prosto do psychiatryka? Więcej już nic nie napiszę...sami zobaczcie linka Stoch napluł Putinowi w twarz.

wtorek, 4 lutego 2014

Dzień czterysta sześćdziesiąty czwarty - Równość w prawie

Dowiedziałam się dziś za to, że żona rolnika, który bierze dopłaty na hektary i jest ubezpieczona w KRUS (bo bierze się pod uwagę kwotę dopłaty i dzieli na osoby w gospodarstwie rolnym - jeśli na osobę wypada więcej niż połowa wynagrodzenia minimalnego w pl to jest problem. Uważa się bowiem, że żona rolnika to zawód i na 100% pomaga w gospodarstwie, i nie może zarejestrować się jako osoba bezrobotna w UP. A w przypadku, kiedy się nie jest rolnikiem - w UP jakoś nikt nie bierze pod uwagę średnich zarobków na łba w gospodarstwie domowym - przecież matka, gospodyni domowa to tez zawód...czy nie? Ba a z podatkami można się rozliczać na dwa łby.

Można niby zrezygnować z dopłat -ale  spowoduje to, ze de facto dwie osoby będą bezrobotne a nie jedna... Bezsensowne to.. a w takiej spółdzielni robota za min. wynagrodzenie dałaby gorszy efekt... bo tak maja po 800 zł na łebka... a przy wynagrodzeniu 1680 zł będą mieli po 600 zł na łba...(bo dotyczy to aż trzech osób w rodzinie - rodzice + dziecko). Czyli jakby nie bylo to du...pa...

Ale wyobrażacie sobie taka sytuację, że dopłata jest - ale facet kasę przepija - a żona rolnika nie może nawet przez pośrednictwo pracy szukać pracy? Bo nie spełnia warunków!  I jest bez pieniędzy. No tak, sądy, alimenty i takie tam... Ale ona chce pracować.

Mało tego spotkałam panią w takiej sytuacji, która twierdziła, że ona nigdy w życiu roli się nie dotknęła i nigdy w życiu mężowi nie pomagała - no ale Państwo wie lepiej.

Hm, ciekawa jestem - tego się nie dowiedziałam - jak to jest kiedy w tym samym gospodarstwie rolnym jeszcze mieszkają na przykład dziadkowie - czy dopłatę liczy się na ich głowę też? Jeśli tak jest to jest metoda - zameldować kogoś dodatkowego...  Ale to znów może być problematyczne niestety... Ech..

Jakoś mnie to zirytowało - ale może się nie znam... l
A ciągle powtarzam, że już mnie nic nie dziwi w tym poplątanym kraju.

sobota, 1 lutego 2014

Dzień czterysta sześćdziesiąty pierwszy - Afera z butami

W zeszłym tygodniu zgubiłam fleka. Kupiłam - i wcisnęłam w buta. Niestety znów zgubiłam. Wczoraj.

I leciałam jak głupek po parkingu w Centru Handlowym na Bemowie bo miałam mało czasu - a chrześniak ma urodziny - wiec drobiazg musi być. No i wywinęłam orła.

Tak nieszczęśliwie, że plastik na obcasie się rozpłaszczył. Buty do wyrzucenia - psia kość!

I co zrobiłam? Wpadłam do sklepu i w przeciągu 5 minut kupiłam nowe buty. Najtańsze.

Nie miałam więcej czasu, bo musiałam odebrać syna. Przyszłam do domu i się załamałam, bo kupując jakoś nie zauważyłam, że zakładam buty ozdobione w ćwiekowe gwiazdy...:)))

Buty na dodatek raczej są atrapą butów zimowych (zero ocieplenia), z flauszu i na dodatek o numer za duże...

Psia kość!