wtorek, 29 kwietnia 2014

Dzień pięćset czterdziesty ósmy - Ścinka

Taka historia...

Opiekuję się od jakiegoś czasu grupa dziewczyn, które chcą w Siedlcach założyć gabinet odnowy biologicznej.

Niestety jedna z nich musiała odejść z grupy - fryzjerka. Cały koncept jednak opiera się na tym, że dziewczyny będą świadczyć usługi kompleksowe. Nie ma możliwości, żeby usług fryzjerskich nie było...

Sytuacja na rynku siedleckim jest taka, że nie ma BEZROBOTNYCH fryzjerek.
Dziewczyny szukały wszędzie... i w szkołach fryzjerskich i w urzędzie pracy i poprzez ogłoszenia i na FB...

I znalazły jedną jedyną....
Nie było czasu na dalsze poszukiwania w związku z tym musiały ja dokooptować do swojego zespołu...
Nie było szans na sprawdzenie jej umiejętności, a miały być to szczególne umiejętności - stylizacja oraz fryzury z pazurem...

No i zażartowałam sobie prowadząc dla nich i dla drugiego zespołu, że poddam się testom jako model...

I stało się... Ja sobie prowadziłam szkolenie (teorię) a dziewczyna się mną na sucho zajęła...

Efekt? Nigdy nie miałam takich krótkich włosów. No i mam grzywkę :)
I dostałam jeszcze sugestie co do koloru włosów...

Podoba mi się. Wszystkim na około poza jednym okazem się równiez bardzo podoba...
Czuje się lżejsza, zadbana i młodsza...

Lubię taką zmianę w swoim zyciu :)))))) (i to za free i na dodatek dla dobra ogółu - bo koleżanki wyciagnęły pewne wnioski...  dziewczyna nie ma pazura - ale go wyhodują :) )


niedziela, 27 kwietnia 2014

Dzień pięćset czterdziesty szósty - Świętość

Nie jestem dewotką, jestem zwątpieniem i poszukiwaczem swojej wiary...i jestem zła.... ale jestem fanką słów JPII - jak i słów Kaczmarskiego, Herberta i wielu innych...Zagłębiam się w słowa Benedykta XVI i nadzieją dla mnie jest Franciszek. Czytam dużo o historii Kościoła, Katechizm Katolika ale też apokryfy mnie intrygują...

Przerażona jestem tym co się dzieje w Kościele - benedyktynki, pedofilia, zamykany kosciół...

Moja droga nie jest prosta... i pewnie tez taka bo czegoś w zyciu doświadczyłam i wygodniej mi jest iść w tej trudnej sytuacji mając przeżycia związane i z Taize i z spotkaniami młodzieży...

 I trochę czuje się zaatakowana dziś.

Nie dlatego, że kanonizacja JPII - dlatego, że dla niektórych świętość jest zabawna...
Rozumiem, to może być śmieszne dla niektórych i kontrowersyjne dla niektórych...

Ale dla mnie jest to ważne.

Ja wierzę w dobro... nawet to niedoskonałe... Ale to przeważające w życiu... Jesteśmy powołani do świętości - do czynienia dobra...

Dlaczego tym co nie wierzą najbardziej przeszkadza, że JPII został świętym?
.



czwartek, 24 kwietnia 2014

Dzień pięćset czterdziesty trzeci - Kot kontra szkolenie

Szkolę w Siedlcach, więc po powrocie padam na pysk.
Niby praca podobna do konsultacji - jednak gadanie non stop i uczenie ludzi rzeczy, o których nie słyszeli... wykańcza... I ta monotonna droga codziennie...

A na dodatek mam fajnego kota :)
Za każdym razem jak prowadzę dla kogoś szkolenie - szczególnie z Marketingu - to staram się tak poprawiać prezentację cz.1 (część druga to firma w internecie, więc nie ma prezentacji - tylko żywe działania  ), żeby była odpowiednia dla danej grupy. A to dlatego, że ludzie są różnie zaawansowani, a to, że mają inne potrzeby, a to, że działają w różnych branżach (obrazki, przykłady, linki, zadania). No i tak w poniedziałek pomiędzy zajmowaniem się synkiem a pisaniem wniosku poprawiłam sobie prezentację.

I znów pękniecie ze śmiechu, bo nie wiem jakim cudem Esterek - bo nikt inny tego nie mógł zrobić... nacisnął jednocześnie shift i del i enter łapami....To jest możliwe bo oba są po skrajnej prawej stronie a zaznaczony był ten plik, bo własnie go zamknęłam. Synek nie miał dostępu do kompa. Prezentacja bez możliwości odzyskania poleciała w kosmos

A rano jak wstawałam pomyślałam, że chyba sobie poprawianie dziś powinnam odpuścić, bo to świezynki te dwie grupy.... :))))))))))))

Mam magicznego kota :)))))

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Dzień pięćset czterdziesty - Lany poniedziałek

Gotował się synkowi makaron do rosołu. W tym czasie siedziałam w kuchni z komputerem na kolanach i słuchawkach na uszach.
Nagle poczułam zapach jakby makaron się przypalał, więc nie wiele myśląc rzuciłam się do niego. Złapałam garnek i sito i rzuciłam się do zlewu.
Wszystko to robiłam w słuchawkach na uszach (długi kabel).
Nie przewidziałam jednak, że mój ukochany kotek jak tylko zauważy poruszający się kabel - na niego zapoluje. Niestety tak się stało nieszczęśliwie (uchwycił łapkami bliżej kompa), że musiałam puścić garnek i łapać kompa.  Dobrze, że poczułam pociągnięcie kabelka, bo byłoby po kompie...

Kompowi nic się nei stało, wrzatek za to poleciał mi na nogi - na szczeście niewielka resztka, ktora ostała się w makaronie (bo nie do końca jeszcze się przypalił).

No i lany poniedziałek miałam, oj miałąm...
No i oparzenie - jak zwykle w święta... na szczęscie już nie boli :)))))

P.S. Poniżej zbój, który traktuje krzesła jako najlepsze zabawki do wspinaczki :)



piątek, 18 kwietnia 2014

Dzien pięćset trzydziesty siódmy - Wielkopiatkowo

Może powinnam biegać z odkurzaczem, ścierkami po mieszkaniu, może powinnam od rana do teraz stać przy garach, może powinnam paść ze zmęczenia - bo wtedy te myśli, wątpliwości, zapytania o przemijaniu, odradzaniu nie siedziałyby mi w głowie.

Bóg w moim życiu jest. Wiem. Ale taki nienamacalny. I miłosierność jego żadna. Właśnie do mnie dotarło, że w tych najtrudniejszych sytuacjach kiedy te moje prośby były wypłakane na kolanach - to ich nie słuchał...

To co mi utkwiło z wielu moich rozmów z moim tatą o Bogu, w szczególności gdy urodził się mój synek, to pytanie mojego taty - skąd ja sobie wbiłam do głowy, że miłosierdzie to odpowiadanie na prośby. Brakuje mi tych z nim rozmów. Brakuje mi teraz, gdy mam tak wiele wątpliwości... bo byliśmy takimi umacniającymi się w wierze niedowiarkami... I ten jego miesiąc odchodzenia powinien mi coś powiedzieć. I po latach nadal pustka. Po co to wszystko się dzieje? Po co te krzyże? Po co czynić dobro, kiedy trudno? (nie piszcie mi, że wraca, bo tez mi w to trudno uwierzyć) I czymże jest Zbawienie, że warto?

Dobrej nocy... Niech już będzie spokojnie...

niedziela, 13 kwietnia 2014

Dzień pięćset trzydziesty drugi - Jaka kurde praca???

Siedzisz sobie przeziębiony okrutnie.
Ale mimo tego przeziębienia i zmartwień wszelakich (bo chciałbyś tylko usnąć i obudzić się gdy wszystko co złe przeminie) wziąłeś się w garść i chałupa ogarnięta, dzieciak najedzony, pranie się suszy, kuwety tez ogarnięte a i na dodatek złożyłeś w wniosek po unijna kasę.

I w taki spokojny niby wieczór sobotni, kiedy oglądasz sobie w spokoju VoP, w swoim kąciku w kuchni i nagle dopada Cie agresja... Której nie jesteś w stanie zrozumieć.

Nagle słyszysz zarzut, że czyjejś pracy nie szanujesz - oraz to, że najwyraźniej rodzice mnie tego szacunku nie nauczyli....

Ale kurde jakiej pracy???????????

I jak się do cholery objawia brak szacunku do czyjejś pracy?????? Znów czegoś nie powiedziałam? A powiedzieć powinnam? Czego nie zrobiłam?

Co znowu? Znowu demagogia? Czy może czyjeś wyrzuty sumienia? Bo to może ja powinnam powiedzieć , że mojej pracy nikt nie szanuje bo ani słowa dobrego nie usłyszałam a tylko wiecznie coś nie tak - a niosę ten ciężar utrzymania sama na swoich barkach... I jeszcze jest źle, bo za mało?

I usłyszałam wreszcie, że powinnam się wynieść z mojego kącika. Wyłączyć TV. Zając się synem. Bo tekstu ów nie może się uczyć - bo tylko w kuchni można palić - a w kuchni ja oglądam VoP - a musi być cicho, a w ogóle to już pora uśpić dzieciaka. A w ogolę to jestem złą matką, bo dzieciak ma mokrą głowę po wyjściu z wanny i powinnam natychmiast mu wysuszyć!

No co jeszcze, co jeszcze... bo widzę, że wszystko prowadzi do tego, żebym zamieszkała w piwnicy - ale nadal wszystko utrzymywała, sprzątała, gotowała, kupowała... brawo...

.....

Idę chorować, bo inaczej sobie strzele w łeb!

sobota, 12 kwietnia 2014

Dzień pięćśet trzydziesty pierwszy - Cyferki, cyferki, cyferki

Pojechałam do Siedlec zdrowa. Przyjechałam chora...

I choć mi sie ta bardzo nie chciało, padałam na twarz to wzięłam się za nowy biznes plan. Dlaczego? Bo musiałam złożyć projekt po fundusze unijne. Może kiedyś mi się uda coś dostać :)

Poszło dość szybko - bo już w trakcie jazdy samochodem liczyłam sobie projekt :)
Doszłam do takiej wprawy, że zaczynam biznes plany robić sobie w głowie.

Projekt dotyczy ośrodka integracji społecznej autystów dla 15 osób.

Biznes plan w wersji minimalistycznej. Nie przechowania ale tez nie wodotryski. 

Założenie - ośrodek otwarty jest od 8:30 - 17:30. Pracuje stale 5 terapeutów - dwie osoby administracyjne - wolontariusze oraz kupujemy dodatkowe usługi po 8 godz. mies. dla podopiecznych (terapia SI, masaże, dogoterapia). Koszt wyposażenia i remontu tylko 50 tys. (marzenia  ). 

Rodzice opłacają obiady. 

Kto zgadnie jaki jest koszt miesięczny na jedną osobę pod opieką ośrodka?

4 300 zł/miesięcznie :(

Co to oznacza? bez dofinansowania żadnego rodzica nie będzie na taki Ośrodek stać!
Ale tez zauważcie, że to jest kwota niższa od kwot jakie Państwo daje - dofinansowuje - na umieszczenie osoby w ośrodku całodziennym. Tam jest przechowalnia. Tu aktywna rehabilitacja...

Ech...






czwartek, 10 kwietnia 2014

Dzień pięćset dwudziesty dziewiaty - Ranny samochód


Ranny samochód... uszkodzenie - wgniecenie i obdarty lakier widoczne po prawej stronie :( 
Listwa odpadała już wcześniej - aż odpadła definitywnie przy tej okazji :(

środa, 9 kwietnia 2014

Dzień pięćset dwudziesty ósmy - Zaskoczył mnie słupek

Ciężki był dzień. To jeżdżenie od lokalu do lokalu przy takiej pogodzie. W sumie od rana coś śmierdziało atrakcjami, bo od rana jeździłam bez świateł... za każdym razem po uruchomieniu samochodu... a mi się to nie przytrafia.  To był znak.

Do tego wszystkiego jestem przemęczona, a na koniec biegania po lokalach - osoba, która towarzyszyła mi w piwnicy jednej się skaleczyła. Skończyło to się nieprzyjemnym atakiem. Tak, tak, nawiązując do mojego jednego z wpisów - tym razem nie zareagowałam - w sensie takim, że poprzednim razem byłam zbyt empatyczna - teraz pozostając zimna - również oberwałam...

No i taka rozwalona psychicznie pojechałam po chleb i wodę do sklepu.

No i stało się!

Samochodzik mój został zaatakowany przez słupek na parkingu
Dokładnie tak, bo nie było szansy, żeby go zobaczyć. Szary, niski, stalowy słupek zamontowany na szarym podłożu i nie wiadomo z jakiego powodu

I uśmiecham się, bo dotarło do mnie, że taki pierd przestał mnie już wyprowadzać z równowagi. Mam zbyt dużo ważniejszych spraw na głowie. Samochód to nie człowiek. Nie dla niego sie żyje. To narzędzie nam ułatwiające zycie.

Choć z drugiej strony jestem trochę na siebie zał, bo nie posłuchałam intuicji, która mówiła mi, odpuść te lokale dziś - obejrzysz je jutro...

Spokojnego wieczoru

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Dzień pięćset dwudziesty szósty - Lokal

Pamiętacie taki lokal, 400 m2, do którego miałam przygotowana pełną dokumentacje architektoniczną,wykonana za free przez super architekta?

Zwinęła mi ten lokal sprzed nosa organizacja, która chciała zrobić w nim szkołę prywatną?

No to właśnie po 8 miesiącach lokal wrócił do puli lokali do wynajęcia.... tylko, że w całości (cały budynek 600m2).

Niestety nie jestem w stanie podźwignąć taki koszt. Nie uda mi się dostać na całość dofinansowania z środków jakichkolwiek.  A rodzice moich podopiecznych nie będą w stanie dorzucić się do czynszu.

Ale może w ramach tego hałasu wokół problemów opieki nad niepełnosprawnymi ktoś się nade mna i nad moim podopiecznymi ulituje.

Jutro jadę na spotkanie pogadać! Trzymajcie kciuki!


sobota, 5 kwietnia 2014

Dzień pięćset dwudziesty czwarty - Urodziny

Jutro mój syn skończy 15 lat.

Jak to szybko minęło. Piszę banały, ale człowiek naprawde niezauważa jak czas szybko płynie i jak czesto go marnuje...

Te urodziny to dla mojego syna zapewne duże przeżycie. Nie wiem co on sobie w takim dniu mysli. Bardzo chciałąbym to wiedzieć.

Dla mnie to kolejne urodziny, kiedy ryczeć mi się chce.
Bo znów sytuacja gdy oglądam każda złotówkę kilka razy nim ja wydam. A wiadomo jest, że dla mojego synka zdobycie jakiejś fajnej zabawki - a co dopiero w ramach finansowego rosądku, to prawie rzecz niemozliwa.
Skończyło sie po 3 godzinach buszowania w sklepie na zabawce, ktora już miał - ktora lubił, a ktora się zepsuła.
Ale czuje się jakbym mu dawał to co juz ma - więc jak ma się cieszyć?
A w sumie powinnam raczej kupic mu kurtkę... spodnie...koszulki... A co ja mam zrobić z wakacjami???

Biedny ten mój syn. Biedny bo mama sobie postawiła cel w zyciu. Bo mama dała się okraść złodziejom. Bo mama sobie nie radzi...

A do tego wszystkiego jeszcze do cholery jasnej trzeba urzadzic impreze w szkole. Nie wystarcza tak jak za naszych czasów cukierki w torebce. Wymogi są innej kategorii.

Smutno... Ale synkowi musi być wesoło... Dlatego bierz się babo w garśc i przynajmniej przez te kolejne trzy dni nie dawaj się złym emocjom...

Dobrego weekendu!

czwartek, 3 kwietnia 2014

Dzień pięćset dwudziesty drugi - Dwa kluczyki

Wrzucę zapisane posty za poprzednie dni - niestety miałam utrudnienia z dostępem do sieci.

Ale nim to zrobię podzielę się taką sytuacją z dnia dzisiejszego.

Otóż przed wczoraj przyśniło mi się, że wchodzę do knajpy, która nazywa się "dwa kluczyki"... Pomyślałam, że chyba dobry znak...

Jednak dwa kluczyki oznaczały to, że jednego dnia będę jechać dwa razy do Siedlec...

Po nieprzespanej nocy, wyciągnięciu dzieciaka z domu i zawiezieniu go do szkoły w złym humorze przebijałam się przez warszawskie korki w drodze do Siedlec. Spieszyłam sie, więc postanowiłam, że zatankuje samochód, jak się juz przebije przez to zło.

Dojechałam do Zakretu i wjechałam na stację benzynową....
Sięgnęłam po torebkę (i dobrze, że nim zatankowałam). A tu portfela nie widać. Przeszukałam cały samochód. No nie ma!

Byłam pewna, że go już nie odnajdę.
Juz widziałam oczami wyobraźni jak wyrabiam dokumenty, karty itp.  Ile kłopotów! Ile kasy! Ile biegania!

Postanowiłam wrócić do domu (ok. 30 km). A nie miałam złotówki przy sobie a rezerwa paliwowa świeciła sie od wczoraj... Więc oprócz trzaskawki z powodu utraty, stresowałam się tym czy w ogóle dojadę do domu. Dlaczego do domu? Bo miałam nadzieje, jednak, ze może kot dorwał mi portfel i wala się gdzieś w domu pod jakimś stołem. Kot ostatnio nawet zwala butelki z wodą i się nimi bawi, więc mogłam się tego pomysłu uchwycić. Jakoś dojechałam, ale portfela w domu nie było.

Pojechałam do syna szkoły (kolejne jakieś 8 km). I tam cud....
Na szczęście jak syna przebierałam portfel mi musiał wypaść i wsunął się pomiędzy ławkę i szafkę.

No i znów przejażdżka przez zakorkowaną Warszawę. Jednak juz z mniejszym ciśnieniem, bo samochodzik najedzony.

Ale - tego rekordu spóźnienia na spotkanie w Siedlcach chyba już nigdy nie pobiję.
2 godziny (znów dwa - jak we śnie).

Na szczęście można było przesunąć na później spotkanie.

Masakra.