środa, 11 września 2013

Dzień trzysta trzynasty - WF

Odwożąc dziś syna do szkoły słuchałam audycji o wf-ie w szkołach. Na początku się roześmiałam gdy usłyszałam jak wyglądała promocja wf-ów w szkołach, że gdzieś tam w obecności Pani Ministry odbywało się jakieś skakanie i robienie gwiazd. Wielka mi zachęta dla dzieci i rodziców.

Jechałam do szkoły w trakcie pierwszej lekcji – o to mi się właśnie nie podoba w tym roku, że nie codziennie mój syn chodzi na 8 do szkoły! No ale trzeba się jakoś zorganizować. Choć przez to wybijają mi dzieciaka i mnie z rytmu. No ale jadąc w tym czasie miałam okazje zwrócić uwagę na to co się dzieje na mijanych przeze mnie boiskach szkolnych.

Na jednym parę osób biegało w kółko i wymachiwało rękoma – za to tłum rosłych chłopaków siedział na ławkach. Prawdę mówiąc to śmiesznie wyglądało, bo było rano dość chłodno i wszyscy tacy zakapturzeni siedzieli – jak stado wron na żerdziach :) Ciekawa jestem jakie to wymówki Ci koledzy mieli. Wszyscy kontuzjowani?

A drugie boisko (warto wspomnieć, że te oba to już takie nowoczesne boiska – nie jak kiedyś trawa i piach) w szkole prywatnej.  Tu dwie grupki. Chłopaki i dziewczyny. I nie wydaje mi się, żeby było widac jakiś leserów. Dziewczyny robiły jakieś pajacyki, a chłopaki biegali dookoła.

Czy to oznacza, że dwa typy szkoły i inne w nich podejście młodych ludzi do wf-u? A może ich rodziców?
W prywatnej się docenia to za co rodzice płacą? Czy co?

No i przypomniałam sobie wf-y w mojej podstawówce. Jak ja nie znosiłam tego wf-u. Nie, że byłam tłuściochem, bo taka to się zrobiłam po urodzeniu dziecka. To było nudne. To było głupie – bo rywalizowaliśmy między sobą w rzutach piłkami, skokami, biegami...Jak ja nie znosiłam tych jakiś podchodów pod piłkę ręczną. Nie pamiętam wf z początku podstawówki, ale ten koniec to jakaś masakra. Pamiętam, że jak kazali nam biegać na czas – to potrafiłam przejść spacerkiem te okrążenia. Z jakiej paki myśmy otrzymywali oceny za te wysiłki. Przecież nie ma możliwości, żebyśmy mieli równe szanse w każdej z dyscyplin. Bez sensu.

W LO to już było inaczej, poza rozgrzewka mieliśmy do wyboru to czym się zajmowaliśmy w przeciągu 90 min. A te obowiązkowe testy przechodziliśmy wszyscy na 4 – jak komuś nie zależało  - albo na 5 jak ktoś miał ochotę powalczyć bez względu na wynik. Efekt był taki, że chłopaki grali w piłę nożną lub w kosza a dziewczyny w siatkówkę. I to były fajne chwile. Poza tym jak ktoś miał ciśnienie jakieś – bo przed klasówką albo czegoś nie zrobił – nie było problemu, żeby wyłączyc się z zająć. Było normalnie. Bez przymusu i wycisku – co nie powodowało zniechęcenia.
Tak jak mi zostało zniechęcenie do biegania po podstawówce...

A mój syn? No mija 2 tydzień szkoły – a wf-u ani jednego jeszcze nie miał... A dlaczego? Bo wfistą jest dyrektor – a ten na początku roku jest zajęty innymi sprawami... a zaraz będzie zimno i dzieciaki nie będą korzystać z ruchu na świeżym powietrzu... ech...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz