sobota, 9 listopada 2013

Dzień trzysta siedemdziesiąty siódmy - Weekend

Nie mogłam dziś spać. Przez koty głównie.
A właściwie Bazyla. Kazik cały czas chory, wiec jedyne co mogę robić to go dokarmiać na siłę. Cała jestem podrapana przez to.
Za to Bazyl zwariował. Po pierwsze chodzi ciągle głodny, co doprowadza do takich akcji, ze otworzenie lodówki to jest wielkie miauczenie kota. Zjada wszystko co się tylko pojawi na stole. Kradnie nawet kanapki mojego syna, zjada kasze jaglaną, nawet zlizuje rozlana herbatę.
Nie da się z nim wytrzymać. Musze w trakcie karmienia Kazika zamykać drzwi przed nim, bo normalnie mnie atakuje.
Na dodatek ten wirus chyba jeszcze jednak w nim siedzi (wpływa on na funkcjonowanie mózgu), bo oprócz tego, że wymyślił sobie, że najlepszym miejscem do spania jest mikrofalówka, to już wcisnął się za lodówkę, czy wciska się w każda najmniejsza dziurę. A później wyjść nie może i ujada.
A żeby było jeszcze tego mało - kuweta przestała mu się podobać - i sika - mimo mojego bezustannego sprzątania - tuż przed nią.

Tak więc Kazik waży teraz zaledwie 3 kg a Bazyl, 4,6 kg.

Niestety od weta przyniesliśmy pchły, no ale nie mam mozlwosci kupienia środków p.pchelnych, bo oczywiście znowu jedna firma mi nie zapłaciła za robotę - niby zapłaci... no ale zostałam z niczym na weekend (nei zapominajac dodatkowo o długu :( )

Ale nie będę o tym teraz myśleć, dzieciak w niezbyt dobrym humorze - muszę go jakoś rozweselić...

P.S. Napisałam do szefa tego człowieka, co jest mi coś winien i nawet był odzew... Jest cały czas szansa, żeby spokojnie się dogadać, ale ja wszystkie możliwości kontaktu wyczerpałam. Wszystko zależy od niego a ja w każdej chwili mogę się spotkać... ale ani nie dzwoni ani maila nie pisze... Smutne to bardzo. A tylko wystarczyłoby, żeby wyciągnął rękę... Nie rozumiem tego... bardzo mi smutno...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz