niedziela, 4 maja 2014

Dzień pięćset pięćdziesiąty trzeci - Kotek na uwięzi

Mimo tego, że dni minęły pod znakiem kilku katastrof (np.musiał jesienią przejść przed moja wsią niezły huragan, bo zastałam przewrócony do góry dnem i dziurawy basen) i zimno było jak na Mont Evereście - to jedna historia mnie rozśmieszyła do łez.

Otóż zabrałam na wieś koty - Bazyl juz na niej przebywał w zeszłym roku - lecz małego kotka to była podróż pierwsza. Cwaniak juz w samochodzie dokazywał i udało mu się zepsuć drzwiczki do kontenerka - tak, że koty buszowały mi przez kawałek drogi po samochodzie. Nie było to bezpieczne, kiedy maluch nagle znalazł mi się pod nogami. Ale jakos udało je sie storpedować.

Na wsi Esterek kilkakrotnie przebywał na wolności, ale nie był tak uciązliwy jak Bazyl.

Na dodatek mój brat zabrał ze soba psa - mopsa. I wbrew moim obawom - koty i pies zgodnie przebywały w jednym pomieszczeniu.

Bazyl urywał się na spacery - lecz gdy go się wołało - pojawiał się bez problemu.
Do czasu... Jednego wieczora wołam kota i wołam i nic...
I pasni sąsiadka zawołała mnie i pyta czy szukam kota...
I wskazuje mi na największe drzewo u sąsiadów - a tam na samym czubku siedzi mój kot.
Okazało się, że sąsiedzi przyjechali z wilczurem, ktory to nie był tak miły jak mops... I kotek z przerażeniem uciekł na drzewo.

Zastanawialiśmy się co zrobić. Sasiadka jednak powiedziała, ze zaraz wyjada z psem i pewnie sam zejdzie.
Zastanawialiśmy się co tu zrobić - może zawołać straz pożarną?

Kot siedział na tym drzewie i siedział... płacząc rozpaczliwie.
Jednak i na FB powiedzieli, żeby sie nie przejmowac - bo jak kot poczuje sie bezpiecznie i zgłodnieje to zejdzie...

Zostawilismy go w spokoju... i po jakims czasie pojawił się - miaucząc pod drzwiami...
Żałuje, że nie widziałam tej akcji schodzenia = bo podobno koty norweskie złążą głowa w dół z drzew :)

Taka to historia...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz