czwartek, 18 października 2012

Decyzja

40 lat - to taki wiek, kiedy patrzysz za siebie wyciągając wnioski z swoich dotychczasowych poczynań. Patrzysz też w przyszłość myśląc o tym, że masz coraz mniej czasu...
No właśnie... Cierpię na permanentny brak czasu...
Brak czasu jest super wymówką na wszystko.
Na brak ruchu, na zapuszczanie się, na zjadanie wszystkiego co pod ręką,  na brak spotykań ze znajomymi, na wychodzenie z domu, na brak nowych zajęć, na hobby...
Możesz być pracoholikiem jak ja, dbać o dom i dzieci - ale dla siebie nie masz czasu - jesteś leniem! i złym organizatorem! Bo masz świetną wymówkę. I świetnie się z tym czujesz... No ale masz 40 lat... i tak chcesz przeżyć swoje jedyne życie?
Ach, usprawiedliwiasz się też - mówiąc sobie - już się wyszalałam. Już przeżyłam to co miałam przeżyć. Przecież mam pracę i rodzinę. Mam gdzie mieszkać i co jeść. Moim celem jest szczęście moich dzieci. Halo?

Mi brakuje mi godzin w dobie... Teraz i tak było - od kilkunastu lat to sie ciągnie. Od momentu kiedy zaczęłam pracować. Bo jestem pracoholiczką. Bo praca to tez ucieczka. Od tej szarej ustalonej codzienności - którą sama sobie wytworzyłam. Przecież wszystko jest w moich rękach...

A skoro jest i jestem na progu 40 lat - pora to wszystko zmienić... być szczęśliwą w kolorowej codzienności i siać szczęście wokół siebie.  I właśnie teraz zaczynam zmieniać swoje życie.

Pierwszy krok już za mną.  Po latach pracy w korporacji na "wysokim szczeblu" - zaczynam rozkręcać swój biznes.
Główną przyczyną jest to, że kiedy chce byc szczęśliwa - nie mogę grać w tej grze, gdzie ludzi traktuje się przedmiotowo. Gdzie nie możesz mieć "odmiennego" zdania. Nie będę już pracować tam, gdzie nie szanuje się ludzi - gdzie od nich ważniejszy jest pieniądz i stanowisko. I dotyczy to i zarządzających i podwładnych.  Długo można pisac o tym co się w takich miejscach dzieje - ale to nie jest tematem tego bloga.
Parę tygodni temu jeszcze sobie pomyślałam - po kilku słabszych psychicznie dniach, ach, w sumie to pracować u kogoś jest łatwiej i pójdę jednak na rozmowę o prace. Skoro telefony jeszcze do mnie dzwonią. Nie będę marnować potencjalnej szansy... Złamałam się. Zostałam zaproszona do konkursu do korpo na stanowisko członka zarządu. Przeszłam do ostatniego etapu. Zadzwoniła do mnie headhunterka i poinformowała mnie, że zostało dwóch kandydatów - i że moja wiedza merytoryczna i umiejętności nie maja konkurencji... ale niestety aparycja moja nie spodobała się radzie nadzorczej. Wybrano innego kandydata.

Ożeż - sobie pomyślałam - to na czym ten kraj stoi - na chudych i głupich?

O nie - podjęłam ostateczną decyzję. Teraz czas na mnie. Teraz ja będę kreować swoja firmę. ta firma będzie działać na moich zasadach. Przecież mam juz doświadczenie w rozkręcaniu własnej działalności.
Ale, ale...  Wiem ile to kosztuje nerwów i ile trzeba mieć siły... a ja - a ja odprowadzając dziecko na 2 piętro dostaje zadyszki... nie mam kondycji? Padnę na zawał. Albo udar. Albo cholera wie co.
Kiedy rozkręcałąm poprzednia działaność - byłam dużo młodsza, lżejsza, zdrowsza. A wieczorami padałam na twarz. Teraz sytuacja uległa zmianie - a i nie rzucę się w ubraniu do łóżka po powrocie do domu - bo przecież dom i dziecko....

Więc może tamta rada nadzorcza miała trochę racji?

Dobra... muszę się uporządkować się (człowiek bez pracy to totalna masakra organizacyjna - nawet jak coś organizuje :) ) - nie dać się przy tym wszystkim pracoholizmowi  i zadbać o swoją kondychę.

Przecież muszę miec siły - także na szaleństwa z dzieckiem. Nastolatek potrzebuje ruchu - a, że mama jedynie się nim zajmuje - to na mamie spoczywa psi obowiązek, żeby razem z nim aktywnie spędzać czas. No i przecież muszę mieć i czas i siły jeszcze - albo przede wszystkim na to aby żyć tez dla siebie.

CZAS - to kwestia prosta - harmonogram i trzymanie sie planu. W pracy umiałam to realizować - to i teraz potrafię. I mi sie chce.

SIŁY - czyli ruch i dieta.

No ale jestem śpiochem - nie będzie mi się chciało wstawać o 5:30, żeby poćwiczyć. W ciągu dnia tez nie mam czasu na siłownie czy basen... bo latam po całym mieście i dojechanie do siłowni czy basenu to strata czasu... No ale może jednak to kwestia organizacji... Poza tym czy ja z moim rozmiarem 52 pójdę na siłownię, żeby karki się ze mnie nabijały? Myślałam jeszcze o bieganiu - ale kolana... z ta waga sobie nie pobiegam - muszę najpierw co nieco zrzucić, żeby serce miało siłę i kolana się nie rozwaliły... Rozsądnie dziewczyno, rozsądnie.


Dobra... Nie wszystko na raz. Po kolei... Najpierw dieta i planowanie.
A dieta mi pomoże właśnie trzymać harmonogram w ryzach. Będą codziennie te same punkty kontrolne w ciągu dnia. Z dietą może być łatwiej...

Od dziś zmieniam swoje życie. Podjęłam decyzję!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz