wtorek, 23 października 2012

Dzień pierwszy - Niby mało a dużo

No to dzień zleciał, nie zdążyłam się obejrzeć...
Realizacja planów udała się połowicznie.

Miałam do 8 dowieźć dziecię do szkoły. O 9 zjeść śniadanie. Od 9:15 do 11:00 załatwić korespondencje mailową i przeczytać przesłany dokument do zaopiniowania. Od 11 przygotowywać się do wyjścia a o 11:45 zjeść obiad (nie II śniadanie - bo później nie miałabym gdzie podgrzać).
Dojechać na spotkanie na 12:30 i o 14:00 być na kolejnym.
O 15:00 zjeść gdzieś przy kawie II śniadanie. Od 15:15 do 17:30 popracować w knajpce - tam gdzie jest wifi i polecieć do domu. Gdzie o 18:00 pod moją opiekę trafia dzieciak. Dać sobie 15 min. na zjedzenie kolacji (uznałam, że przed snem wolę zjeść podwieczorek). Ogarnąć sprawy domowe. I koło 20 wziąć się znów do pracy...z przerwą na podwieczorek o 21... Popracować przeplatając sprawy domowe do 23 i zgarnąć się z książką do łóżka.

No i wszystko niby szło gładko. Do czasu....
Na pierwszym spotkaniu zaczęły się jazdy, które miały się nie skończyć do końca dnia.
Zaproszono mnie do Fundacji - do pokoju dość ubogo wyposażonego. No i z kawą w łapie usiadłam na fotel. Fotel ten jak się okazało później, nie miał przykręconej nogi. Całym moim cielskiem z hukiem i wylewającą się na mnie kawą znalazłam się na podłodze.
Wstyd - jaki wstyd - facet mniejszy niż ja musiał mi pomagać sie wykokosić z tego gruzowiska. Ha! na dodatek musiałam założyć wysokie obcasy. Przecież kobieta musi przy kości nosić obcasy, żeby nóżka lepiej wyglądała. Czyż nie? Przerąbane pierwsze wejście.
Spotkanie szło jak po grudach - coś niby pogadaliśmy - ustalając, że następne spotkanie będzie bardziej konkretne. No ale ja przyszłam tam z innym celem... Powinnam była założyć cichobiegi - przynajmniej poradziłabym sobie z wstawaniem...

No i okazało się, że zrobiło się późno i nie ma szans - spóźnię się na kolejne spotkanie...No bo jak przejechać z Pragi Pólnoc na Żoliborz? Ale pędzę i lecę i spóźniam się tylko 15 minut. No ale Pan ma dla mnie tylko jeszcze 15 minut. Nie tak się umawialiśmy. Zresztą spotkanie na zasadzie - obiecanki - cacanki i tyle...

Tak się zrobiłam wściekła, że zaczęłam kombinować gdzie mogłabym zapalić (Arkadia) i jak to zrobić, żeby nie kupić całej paczki - bo jak kupię to całą wypalę - a tez jestem na etapie rzucania...
Opanowałam się i poszłam w kącik z kawą zjeść drugie śniadanie. Idealnie pasowało do kawy - bo kawałek ciasta...Zjadłabym cały placek... I jak już jadłam - zorientowałam się, że popijam kawa latte - z duża ilością mleka - Och - a to kalorie...

Musiałam się z kimś podzielić moimi problemami - i od tego są w moim przypadku przyjaciółki, bratowa i mama. padło na jedna z przyjaciółek... skończyło się po godzinie. No nie moja wina, że ona nie mieszka w mieście stołecznym i tylko możemy rozmawiać przez telefon bądź neta...

No właśnie a net'a wywiało z kącika kawowego...

Rozbita się poczułam, mało zmotywowana. Jednak zaczęłam robić to co miałam robić... ale szło gorzej niż po grudzie... Wene szlag trafił.

I weny do obecnej chwili nie odzyskałam. Wolałam zająć się pierdołami - w postaci - pranie, wieszanie, wrzucanie do zmywarki, wyciąganie ze zmywarki, robienie jedzenia dla juniora, zjedzenie kolacji z juniorem (on krokiety - ja dieta) ,gadanie do juniora, zmienienie kotu żwirku... O 21 zjadłam podwieczorek...i zajęłam się pracą - 3 dokumenty - dla rożnych ludzi (trzeba zarabiać dopóki się otworzy własny biznes) - bez weny... mało produktywnie... bez zakończenia...

Dobrej nocy....

P.S.
Dieta - no niby wstrzeliłam się w godziny. Częstotliwość jedzenia mnie szokuje. Ciągle jem. Mam poczucie, że ciągle coś jem... Jedzenie smakowite, pysznie doprawione... Dużo do gryzienia... wiec szczęka się męczy... jednak co jakiś czas czułam jakiś efekt krzyku w żołądku i wieczorem - już późnym wieczorem trochę mnie bolała głowa - no ale nie dziwie się, przecież nie dostarczam sobie dużych ilości cukru.
Ta rozmaitość dań mnie zadowala na 6+. No ale to pierwszy dzień...

Śniadanie I - twarożek z jajkiem, rzodkiewka i ogórkiem


Śniadanie II - Ciasto z jabłkiem i orzechami

Obiad - Grillowany filet z indyka + tymiankowo - czosnkowy dip + soczewica z warzywami

Kolacja - Sałata z mozzarella, wędzonym kurczakiem, grzankami i sosem vinegrette


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz