środa, 9 kwietnia 2014

Dzień pięćset dwudziesty ósmy - Zaskoczył mnie słupek

Ciężki był dzień. To jeżdżenie od lokalu do lokalu przy takiej pogodzie. W sumie od rana coś śmierdziało atrakcjami, bo od rana jeździłam bez świateł... za każdym razem po uruchomieniu samochodu... a mi się to nie przytrafia.  To był znak.

Do tego wszystkiego jestem przemęczona, a na koniec biegania po lokalach - osoba, która towarzyszyła mi w piwnicy jednej się skaleczyła. Skończyło to się nieprzyjemnym atakiem. Tak, tak, nawiązując do mojego jednego z wpisów - tym razem nie zareagowałam - w sensie takim, że poprzednim razem byłam zbyt empatyczna - teraz pozostając zimna - również oberwałam...

No i taka rozwalona psychicznie pojechałam po chleb i wodę do sklepu.

No i stało się!

Samochodzik mój został zaatakowany przez słupek na parkingu
Dokładnie tak, bo nie było szansy, żeby go zobaczyć. Szary, niski, stalowy słupek zamontowany na szarym podłożu i nie wiadomo z jakiego powodu

I uśmiecham się, bo dotarło do mnie, że taki pierd przestał mnie już wyprowadzać z równowagi. Mam zbyt dużo ważniejszych spraw na głowie. Samochód to nie człowiek. Nie dla niego sie żyje. To narzędzie nam ułatwiające zycie.

Choć z drugiej strony jestem trochę na siebie zał, bo nie posłuchałam intuicji, która mówiła mi, odpuść te lokale dziś - obejrzysz je jutro...

Spokojnego wieczoru

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz