piątek, 18 kwietnia 2014

Dzien pięćset trzydziesty siódmy - Wielkopiatkowo

Może powinnam biegać z odkurzaczem, ścierkami po mieszkaniu, może powinnam od rana do teraz stać przy garach, może powinnam paść ze zmęczenia - bo wtedy te myśli, wątpliwości, zapytania o przemijaniu, odradzaniu nie siedziałyby mi w głowie.

Bóg w moim życiu jest. Wiem. Ale taki nienamacalny. I miłosierność jego żadna. Właśnie do mnie dotarło, że w tych najtrudniejszych sytuacjach kiedy te moje prośby były wypłakane na kolanach - to ich nie słuchał...

To co mi utkwiło z wielu moich rozmów z moim tatą o Bogu, w szczególności gdy urodził się mój synek, to pytanie mojego taty - skąd ja sobie wbiłam do głowy, że miłosierdzie to odpowiadanie na prośby. Brakuje mi tych z nim rozmów. Brakuje mi teraz, gdy mam tak wiele wątpliwości... bo byliśmy takimi umacniającymi się w wierze niedowiarkami... I ten jego miesiąc odchodzenia powinien mi coś powiedzieć. I po latach nadal pustka. Po co to wszystko się dzieje? Po co te krzyże? Po co czynić dobro, kiedy trudno? (nie piszcie mi, że wraca, bo tez mi w to trudno uwierzyć) I czymże jest Zbawienie, że warto?

Dobrej nocy... Niech już będzie spokojnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz