niedziela, 7 lipca 2013

Dzień dwieście czterdziesty siódmy - Rower

Daje plamę, ze nie piszę codziennie?
No niestety okres wakacyjny - człowiek czasami musi się oderwać.

Tym razem znów oderwanie moje nie wynikało z lenistwa lub jakiegoś kryzysu - lecz ze zjazdu rodzinnego. Ten własnie dobiegł końca, a ja znów wracam do codzienności. Robota czeka. A być może w najbliższy weekend znowu zobaczę Siedlce.

Ale zdarzyła się mi i bratu niecodzienna historia.
Dziś. Wczoraj rodzinnie opowiadaliśmy sobie rożne historie. O dziwo - tym razem poza śmieciami politycznych tematów nie było. Za to dużo wspomnień ale też rozmów o wierze i znakach.

Dziś musieliśmy z moim bratem podjechać na stacje kolejowa w Słupcy. Była już godzina 21:30.
Żeby tam się dostać jedzie się ponad 10 km przez las.
I tak na początku tego lasu - nagle wyszedł nam na drogę człowiek.
Starszy człowiek. Po 70tce. I zaczął do nas machać.
Minęłam go ale zapytałam brata - a może sie zatrzymać. Mam fobie - boje sie autostopowiczów. Nawet jeśli jadę z kimś to niestety nie zatrzymuje się. Tym razem było inaczej.
Mężczyzna ten do nas podszedł jakimś dziwnym krokiem. Przez chwile pomyślałam, że może jest pijany.
Ale podszedł do brata okna i mówi
- Ukradli mi rower, podrzucicie mnie ludzie do Strzałkowa? (było nam po drodze).
- No ale jak to ukradli panu rower? - zapytałam.
- No tak, zbierałem jagody i mi ktoś musiał ukraść. Jutro tu wrócę - odpowiedział.
- No to niech pan mi pokaże te jagody - powiedział z uśmiechem brat - pewnie podejrzewając, że to nie jagody tylko flaszka pod pazuchą.
I wyciągnął słój jagód.
Kiedy mówił, trząsł dziwnie ramionami - tak jakby nie mógł ich uspokoić, jakby ruchów nie koordynował.
Mówił tez niewyraźnie. Ale nie czuć było alkoholu.
- Czy Pan się dobrze czuje? - zapytał brat.
- Tak, tak - odpowiedział...
- No to niech Pan wsiada powiedziałam.

Jestem panikarą - cały czas myślałam o tym, ze może ma ze sobą nóż i jest niezrównoważony i coś nam zrobi... nacisnęłam ostro pedał gazu i zerkałam co chwila w lusterko na niego. Wtedy tez zauważyłam, że ma oklapniętą powiekę. Tak jakby był po wylewie - po udarze... i sobie przypomniałam, że tak własnie mogło być...

Zaczęłam mu mu zadawać pytania. Okazało się, że podobno od 9 rano już zaczął zbierać w lesie jagody (czyli spotkaliśmy go 12 godzin później) i, że koło 16 mu ten rower ktoś ukradł. Historia nieprawdopodobna - ale później sobie zaczęliśmy tłumaczyć, że może miał rower. Przy nim torbę - albo koszyk. I może donosił do niego jagody. I może rzeczywiście się zorientował kiedy mu podpieprzyli ten rower. Ale w takim lesie? Może się pogubił. Może w ogóle miał jakiś problem z pamięcią. Nie wiem. I nie wiem dlaczego akurat my go zebraliśmy z drogi. Przecież tam jeżdżą miejscowi. I dlaczego tak późnym wieczorem. Przez tyle godzin szukał roweru?

Strasznie nam przeszkadzał zapach jego skóry. Mieliśmy go wysadzić w tym Strzałkowie ale zapytałam gdzie on w tym Strzalkowie mieszka, a okazało się, że on chciał wysiąść w Strzałkowie, żeby złapać stopa do Słupcy. I brat mi szepną - to zawieź go do tej Słupcy. I co znów dziwne - okazało się, że mieszka akurat przy tym rondzie, z którego my musieliśmy zjechać.

Wysiadając jeszcze spytał ile nam płaci - a my byliśmy mocno zdziwienie tym pytaniem, wiec życzyliśmy mu tylko spokojnej nocy i tego, żeby ta strata jakoś się odnalazła... a on powiedział "Bóg Wam zapłać" i odszedł...

Nie rozmawialiśmy z bratem o tym z godzinę. Za to ja cały czas w głowie miałam myśli o tym, że pierwsze co mnie w tym człowieku uderzyło to to, jaka miał na sobie koszulę - bo nasz tata miał moim zdaniem taką ulubioną identyczną - taka do pracy np. na działce - w brązowo granatowa kratkę. I, że biło od niego mimo tego zmartwienia takie ciepło - radość. Jak od naszego taty. No i nasz tata byłby dziś w podobnym wieku. Takie włosy siwe... No i ten udar - to oko....

I kiedy usiedliśmy już spokojnie - nim ja wypowiedziałam te słowa - mój brat swoimi słowami potwierdził to co ja zauważyłam...

Rozmawialiśmy dzień wcześniej o znakach - o tym czy czujemy obecność taty... i takie tam rozkminki.
Może to spowodowało, że tak podeszliśmy do tego spotkania. A może coś jednak w tym było...

I akurat nas to oboje dotknęło - jego dzieci, którzy rozmawiali o nim..., które prawie nigdy ze sobą nie jeżdżą jednym samochodem. A na koniec przypomniałam sobie, że w sumie w ostatniej chwili zdecydowaliśmy, że jedziemy razem... Miało tak być...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz