Ale z jakiegoś powodu nie opublikowało mi się...
Więc mimo tego, że już jestem w Warszawie a jutro czeka mnie znów wyprawa napiszę Wam, że...
Nie lubię wyjeżdżać. Nie lubię z tego swojego miejsca na ziemi wyjeżdżać. Wiem, że niedługo wrócę. Może uda mi się wyrwać - jak mój syn będzie na obozie.
Nie wiem dlaczego tak mam, ze pucuje całą chatę przed wyjazdem. Szkoda mi też tych lodów - co całe pół litra wywaliłam do kompostownika.
Zła jestem na to, że tym razem pies i sąsiedzi nie dali mi jedynie wsłuchiwać się w śpiew ptaków i bzyczenie latającego stalowego ptaka. I zła jestem na pogodę, bo nie zdążyłam wszystkiego napisać - co miałam zaplanowane.
I zła jestem na siebie, bo mogłam zaplanować wyjazd stad prosto nad morze na obóz syna - a nie głupi powrót do W-wy po to, żeby coś uprać - jak i tak wszystko jest uprane. Stąd jest i tak bliżej.
Ale szczęśliwa jestem, że weekend z familijnym zjazdem się udał. I widzę jak mój syn rośnie jak na drożdżach (mimo, że wścieklizna) i wysypia się bez melatoniny dobrze. I kataru nie ma i cienie pod oczami znikają
I cieszę się, że widzę koty, które jednak się już do mnie - do nas - przywiązały (żal je teraz trzymać w 60m2).
I to, że ciągle coś jest do naprawiania - mnie cieszy - bo udowadniam sobie, że sama tez mogę naprawić (przy pomocy wirtualnej koleżeństwa oczywiście). Historie wiejskie tez są cudne.
Były dobre i złe dni. Jak zawsze i wszędzie. Ale jest tu lepiej... Po co wracać? (a koty dziś nie opuszczają posesji, czuja pewnie powrót ... a może boja się, że ich nie zabiorę?)
Koty, które nie opuszczają posesji na krok |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz