środa, 24 lipca 2013

Dzień dwieście sześćdziesiąty czwarty - Jajca

To był ciężki dzień.
Odwołano mi jeden dzień konsultacji, w związku z tym nie miałam zaplanowanych działań.
Tak, tak - nadal trzymam się planów i nie żyje w chaosie organizacyjnym :)

Moje koty już na wyjeździe zaczęły oznaczać teren. A wiecie jak to jest - jak zaczynają oznaczać, to robią to zazwyczaj w miejscach najbardziej im przyjaznych - łóżko, fotel...

Co prawda hodowczyni ich poddała mi świetny sposób na pozbywanie się tego zapachu... czyli mycie tych miejsc woda z octem (że nie wiedziałam o tym wcześniej - mając poprzedniego kota - bo to naprawdę działa!). Jednak nie podobało mi się to latanie za nimi przez cały dzień i sprzątanie po nich.

Coz, trzeba było podjąć decyzje o kastracji...
Wiedziałam, że jest program w Warszawie finansowania połowy kosztów kastracji sterylizacji kotów i psów, w związku z  tym zadzwoniłam do lecznicy realizującej ten program. Okazało się, że wolne terminy są owszem - ale dopiero na listopad.
Do listopada, to ja połowę rzeczy będę miała oznaczonych. Nie mogę tak długo czekać.

W związku z powyższym zadzwoniłam do lecznicy, którą dotychczas opiekowała się moim poprzednim kotkiem i umówiłam się na rano. Koszt kastracji jednego kota to z pełna gama leków (antybiotyków i p. bólowych) to 150 zeta. czyli dwa koty - 300 złotych. Ech...

Wieczór był już ciężki - bo musiałam biednym kotkom zabrać miski z jedzeniem. Cały czas chodziły i płakały. Strasznie mi przykro było. Ale w tej przykrości mi się znów przyśniło coś okropnego.

Otóż przyśniło mi się, że jest u mnie jakaś impreza i ze, zostawiłam gości, bo własnie byłam umówiona na kastracje kotków. A kiedy wróciłam po zawiezieniu ich do lecznicy, kotki już był z powrotem. Dziwiłam się strasznie. Pytałam wszystkich skąd się wzięły kotki - na dodatek pytałam gdzie jest transporterek? A wszyscy się na mnie patrzyli jak na wariatkę. O co mi chodzi. Czułam, ze to są duchy kociaków....

Rano obudziłam się wystraszona, zaniepokojona... Niby to tylko zabieg....
O godz. 10 zawiozłam kociaki na operację, którą miała odbyć się o godz. 11 - a ja miałam je odebrać o godz.13. Po powrocie do domu nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Dopadł mnie rozstrój żołądka.
Coś mnie tknęło i zadzwoniłam koło godz. 12 i pani z przejęciem mi powiedziała, że niestety ale zabieg musi ulec przesunięciu i żebym przyjechała o godz. 15. Nic więcej nie usłyszałam, wiec sobie dopowiadałam historię, poza tym myślałam o tym, ze sa biedaki rozdzielone, zaniepokojone i przecież strasznie głodne.

Przyjechałam o godz. 15 a tam działy się bardzo emocjonalne sceny. Taka siwa, chudziutka, ledwo stojącą starowinka z łzami przełykanymi rozmawiała z pania wete. Obok leżał wielki pies  większy od tej starowinki. Z wielkim brzuchem. Suka. Okazało się, że to towarzyszka tej starowinki - ale już z wieloma przerzutami. Po jakimś zabiegu - jak okazało się - zrobili go za darmo. Ci lekarze pojechali nawet po tego pieska do tej pani, bo rozmowa tez dotyczyła tego, jak ta pani sobie poradzi z tak wielkim psem, ze trzeba go zanieść do domu - a oni teraz nie mogą opuścić lecznicy. Tłumaczyli, że piesek cierpi, że trzeba podjąć decyzję.
Nie byłam w stanie tego słuchać, poprosiłam o swoje kociaki...

Na szczęście kociaki przeszły zabieg dobrze - bez komplikacji. Dostałam tylko jedna uwagę, żeby nie pozwalać im się lizać w wiadomym miejscu. I że żadnego kołnierza im nie należy zakładać, bo to katorga dla kotków.

W domu je wypuściłam. Zataczały się. Ciut zjadły i oszołomione nie chciały się położyć tylko łaziły i łaziły. Nie mogły znaleźć swojego miejsca. Jeden z nich próbował wskoczyć na parapet, dobrze, ze to zauważyłam.

Kiedy po godzinie już mniej się nogi im plątały - zaczęła się akcja lizanie. Nie pozwalałam im na to, mówiłam nie wolno, próbowałam odciągnąć je od tego lizania, jednak skończyło sie tym, że moje własne koty zaczęły ode mnie uciekać.

Noc również nie była fajna. Bo nie chciały do mnie przyjść i biegałam za nimi. Aż padłam. Bo rano musiałam jechać do Siedlec. Ale chyba spałam ze 4 godziny tylko. nie wiem dlaczego aż tak się martwiłam.

Może dlatego, że podjęłam decyzje o ciachaniu jajek? Wszak to wbrew naturze... i przeze mnie cierpiały?

Ech... nadal są obrażone...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz