poniedziałek, 21 października 2013

Dzień trzysta pięćdziesiąty drugi - Złe sny

Miało być o śnie. Będzie o śnie.

Właściwie sen ten to pewnego rodzaju tym razem odpowiedź na to o czym ostatnio myślę. O tym jak chce pokonać problemy w moim życiu. O założeniu Spółdzielni socjalnej osób niepełnosprawnych – bo może to przyspieszy plan uruchomienia ośrodka. O moje wieczne zmartwienia na temat terapii syna – a właściwie tego, że mnie na nią nie stać – na to, że ciuchy trzeba mu kupić – że mi w szkole już zwrócili uwagę na buty zbyt lekkie – na to, ze kompletnie mu nic nie kupuje i czuje się znudzony. Zła matka. Na to, że czuje się po prostu pozostawiona samej sobie, że tkwię w tym w czym tkwię.  I że, pozwalam na to, że ufam ludziom, a tym którym zaufałam bez tzw. mydła potrafią mnie wyrolować – nawet znając moją sytuacje – a wcześniej zapierając się, że pomogą, że nie zawiodą...
A i do tego wszystkiego jeszcze zamartwiam się swoim miejscem na ziemi, do którego nie moge pojechać i zamknąć sezon – i zamartwiam się ogromnie, że przyjdzie mróz i wywali rury – i szlag trafi to wszystko – ten remont – to dbanie o to miejsce... co do tej pory zrobiłam.

Nie będę wchodzić w szczegóły snu, bo to moje i tylko moje. Śnił się m. in mój tata – który mi się może raz – dwa razy w życiu śnił. Śnił mi się właśnie na mojej wsi. I mnie opieprzał za to tkwienie tu gdzie jestem, za to, że nie założyłam jeszcze spółdzielni, że... właściwie za wszystko co napisałam powyżej i na dodatek trzymał na ręku moje dziecko będące jeszcze niemowlakiem, które w wieku niemowlaka mówiło do mnie jak stary, że jestem niedobrą mamą i, że powinnam go komuś innemu oddać.
Na koniec tata powiedział mi, że już jest dla mnie za późno i przynajmniej powinnam napisać testament, żeby rodzina wiedziała, kto ma się zając moim dzieckiem.

Wstrząsnęło mną.  Nie będę komentować. Może jutro do tego wrócę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz