Powtórzę w kwestii edukacji słowa, które na jednej z grup dzis napisałam...
"JA dziś wbijam jedynie szpile za szpilą w krnąbrne osóbki. Nie mam żadnych wyrzutów sumienia. Jednak wracając do wielu wczorajszych dyskusji o edukacji - dotarło do mnie, że w tych szkołach (osoby te są po szkołach wyższych) dziś to chyba niczego nie uczą - skoro ludzie nie potrafią czytać ze zrozumieniem, nie potrafią pytać - wolą ściemniać i kłamać. Ortograf za ortografem (np. "nie które", "sztók").
Excela głupiego nawet nie potrafią w podstawowym zakresie obsługiwać. A do tego wszystkiego mają postawę roszczeniową - skończyłem studia - to mi się należy, to nie będę tego i tamtego robić. Świat schodzi na psy."
Może czepiam się niepotrzebnie edukacji (bo jednak co rodzice to rodzice), jednak mam wrażenie, że ucząc się w przepełnionej klasie, z kluczem na szyi, a później w czerwonym liceum - to jednak moje podejście do zadań, ludzi, szacunku do czasu innych i znajomość świata - tylko w sumie z atlasów, encyklopedii, książek z biblioteki i z jednak prl-owskich dzienników - była większa niż wiedza - ta niezbędna - wikipedyczna tego pokolenia np. moich podopiecznych.
W zeszłym tygodniu wpadłam do Siedlec po referendum - i co? i nie było o czym gadać... (to może nie jest wiedza niezbędna) - ale bardzo mnie to martwi.
Bo jak będę starsza, to to pokolenie będzie rządzić naszym krajem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz