poniedziałek, 7 października 2013

Dzień trzysta trzydziesty ósmy - Pech - mój druch

No to mój pech nadal mnie prześladuje.
Niestety lokal, którego pełną dokumentacje architektoniczno-budowlano-remontową zrobił mi pro bono świetny architekt przeleciał mi koło nosa. Poszło o 2 zł na m2 czynszu. Niestety komercja bije o łeb działaność społeczną. Cała polityka miasta pro społeczna miasta jest świetna – dopóki nie pojawi się jakiś delikwent z kasą. No tym razem pojawiło się jakieś Towarzystwo Szkolne i najwyraźniej będzie sobie robić szkołę prywatną. No cóż – moi podopieczni nie są w stanie wydac złotówki – więc co ja tu chcę walczyć z twardym pieniądzem, który przyniosą Urzędowi Dzielnicy. Urzad ma przecież wyśrubowany budżet i priorytetem jest jego realizacja.

Bardzo mi jest przykro. Było wszystko na wyciagnięcie ręki. Było. Była nadzieja, że jestem bliżej niż dalej...

I co teraz? Nic się nie zmienia. Składam papiery po kasę do UE (mam 9 dni na przygotowanie papierów). Muszę zapomnieć chwilowo o pieniądzach z PFRON na warsztaty terapii zajęciowej. Wprowadzam w życie plan B. Nie będę do czasu złożenia papierów szukac miejsca. Podejdę z tego powodu, że już nie kasa z PFRON, w taki sposób, że zaczniemy od mniejszej grupy podopiecznych. Trudno. Złożę a później będę szukać. Założę po prostu jakąś komercyjną kwotę czynszu.

No ale nie mogę się wycofać. Licza na mnie ludzie. Opiekunowie i ich dzieci. Nie mogę, chyba, że zejdę z tego świata, bo czuje się wykończona.

Musi się udać... Musi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz