piątek, 16 sierpnia 2013

Dzień dwieście osiemdziesiaty siódmy - Dzień pod wezwaniem dupków

Dziś mam dzień styczności z idiotami i dupkami.

Co się działo do godz. 16 nie chce mi się nawet pisać. Może jutro...
O 16 wzięłam dzieciaka - powiedziałam mu, że mamy jednokierunkowy bilet na wieś. Nie będę się zamartwiać jutrem i tym kiedy wrócimy. Spakowałam się byle jak. Wzięłam koty i wyjechałam na wieś.

I co mnie napotkało... Zieloniusieńka woda w basenie.
Wlałam cały litr syfu do basenu (wg przepisu powinnam tylko 200 ml) - ale zieleń ani drgnie. Nie wiem co będzie jutro - obiecałam dziecku, że będzie sie kąpało. Nie wiem co będzie jutro... Nie wiem... A tu więcej syfu nie kupię przecież...

Na dodatek pożarłam się z sąsiadami, z którymi dobrze w sumie żyłam, bo sobie płot zmieniają. W związku z tym mam z jednej strony dziurę a nie płot. I nie byłoby z tym problemu, ale psa mają. Pies sobie wpada do mnie. Wali kupy - a mój syn dotykający wszystko jęzorem nie może w takim zakupcianym środowisku przebywać. A koty co? mam je trzymać w domku?
Na dodatek jedliśmy na tarasie - i co - i wielki pies mi wparował na taras. Chciał pożrec kanapke dziecku. Dzieciak się przestraszył. Bo pies sobie jeszcze poszczekał!

I kurde pozbieram sama te kupy. Nie mam z tym problemu. Ale do cholery niech zrozumieją moje argumenty!

Nie po to tu przyjechałam! Szlag...

P.S. W kwestii śmieci. Oczywiście nie jest tak fajnie, bo kochani śmieciarze zabrali jedynie worki z plastikem. O szkle zapomnieli. Szlag!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz