środa, 12 czerwca 2013

Dzień dwiescie trzydziesty drugi - Kołtun na łbie

Pamiętacie?
W grudniu kiedy leczyłam się z wielotygodniowej grypy zrobił mi się kołtun na łbie - przez to, że we włosy wtarła się maść rozgrzewająca, która wcierałam w szyje i w nos.

Myślałam, że ta sytuacja mi się nie powtórzy.
Ale... przeczytałam, że na wzmocnienie włosów nadaje się olejek rycynowy.
Przepis był opisany m.in w książce J. Chmielewskiej "Autobiografia":

"Zazdrościłam Wandzie....
...która miała wyjątkowo piękne włosy. Zachwyciłam się nimi, nie kryjąc zazdrości.
- Ach, proszę pani...powiedziała Wanda. Rok temu byłam zupełnie łysa - prawie ! Zdumiałam się niedowierzająco i poprosiłam o szczegóły. Wyjawiła je chętnie. Wyłysiała po jakiejś chorobie do tego stopnia, że więcej miała na głowie gołych placków, niż włosów, a w dodatku te resztki wychodziły jej pasmami. Na całe garście już ich nie starczało. Zrozpaczona, pod wpływem czyjejś rady zaczęła smarować głowę rycyną i przez rok miała zmarnowane wszystkie soboty i niedziele, zabieg wygladał bowiem następująco:
W sobotę wieczorem wcierała w głowę ciepła rycynę za pomocą szczoteczki do zębów, raz koło razu w całą skórę, okręcała łeb ręcznikiem i spała w tym naboju. W niedzielę rano myła szczątki włosów i czekała aż wyschną, bo suszarki stanowiły luksus w owym czasie niedostępny. Przetrzymała ten rok i skutek był wstrząsający: grzywa jej wyrosła jak u tarpana.
Przyszła później chwila, kiedy ruszyły w dal takze moje włosy. Żadnej ciężkiej choroby nie przechodziłam... ale włosy zaczęły mi wychodzić również grubymi pasmami i przeraziłam się tym śmiertelnie. Przypomniałam sobie o rycynie Wandy, rzuciłam się na kurację, z tym, ze nie musiałam marnować żadnych sobót i niedziel. Trzymałam miksturę 5 godzin, albo trochę dłużej, potem to myłam i dla odmiany spałam na wałkach do kręcenia. Wytrzymałam 3 miesiące, a rezultat był taki, jak u Wandy, przy najgorszym szarpaniu wychodził jeden włosek, czasem dwa.
Po paru latach sytuacja się powtórzyła, znów się uczepiłam rycyny i znów pomogła olsniewająco. Autorytatywnie stwierdzam, że nie istnieje lepsze lekarstwo na włosy. Rycyna działa bezbłędnie i ma tylko 2 wady: Primo: każde mycie głowy co tydzień zabiera człowiekowi co najmniej 7 godzin, a secundo: włosy od niej trochę ciemnieją i wyglądają jak odrosty po farbowaniu. Nie śmierdzi to natomiast wcale i zmywa się bez trudu szamponem i porządnie ciepłą wodą."
 

No i pomyślałam sobie - a olejek rycynowy mam jako, ze kiedyś niestety przeczyścić to i owo musiałam :) i się marnuje, to czemu mam sobie nie wciepac tej rycyny na łeb.

No i nie wiedziałam tylko, że wciepanie tego na łeb nie jest takie łatwe. Otóż właściwość tegoż olejku jest taka, jakby wlewało się na głowę miód. Gęste jak cholera i mimo, że wlałam sobie prawie pół buteleczki, to rozsmarowac tego nie mogłam. Nie doczytałam pewnie, że Chmielewska wlewała sobie ciepły olejek na głowę... Kołtun zrobił się straszny. Napisane było, że nie śmierdzi. To prawda. Ale napisane zostało tez to, że łatwo go się zmywa...

To żart chyba... siedziałam z godzinę pod prysznicem. Zużyłam prawie cały szampon (a miałam zaoszczędzić na odżywkach!). I włosy po wysuszeni i tak wyglądały jakby nie były myte kilka dni.

Na szczęście kołtun jakoś udał się rozczesać... i wtedy dopiero zaczęłam nurkować po zasobach netu.

Dowiedziałam się, że najlepiej wymieszać olejek rycynowy z innym olejkiem (np. kokosowym) albo odzywką... wówczas da się rozprowadzić a i nie wysusza wtedy włosów (nie wysusza - hahahaha - mam wrażenie, że nie wysusza...).

Uparta jestem - spróbuje jeszcze raz. Tym razem w weekend, kiedy nigdzie nie będę musiała się spieszyć... i nie będę musiała przyzwoicie wyglądać...

Bo wierzcie mi, wstydu to się dużo najadłam na spotkaniach...


Śniadanie - Sucharki z serkiem  light i rzodkiewkami

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz