piątek, 28 czerwca 2013

Dzień dwieście trzydziesty ósmy - Ucieczka

Kosmicznie źle mi było.
Dlatego nie wiele myśląc i nie myśląc o przyszłości - zapakowałam dziecko i koty i uciekłam.

Mam co robić - w Warszawie ani fuch nie będę miała w następnym tygodniu a do zrobienia kupę rzeczy mam na kompie. Pogoda ma być przyzwoita, więc niech dziecko tez cos ma z życia.

Jednak los nie pozwala mi się nudzić.
Pierwsze co się stało to uszczelka przy kraniku do węża ogrodowego szlag trafił. Wcześniej sobie powiedziałam, że nigdzie się nie ruszę samochodem. Dlatego tez wykombinowałam, że wytnę kawałki z folii z torby na śmieci... i zakręciłam nimi gwint. Udało się... Woda przestała sikać.


Następnie - ponieważ, woda mi do basenu potrzebna była, kiedy już zaczęła lecieć - podłączyłam sprzęt do basenu... no i okazało się, że filtru nie ma (byłam pewna, że jest). No i musiałam się złamać. Musiałam udać się na wycieczkę do Gniezna. Wściekła byłam jak cholera. Na szczęście udało się kupić.

Kolejna czynnością było podłączenie prądu. No niestety - kabel przy wtyczce sie niestety przetarł... ale usłużny sąsiad mi pomógł.

Kiedy tak biegałam z domku na ogród - pod nogami - a raczej pod drzwiami mi się koty plątały. Dość. Zrobiłam im z dwóch sznurków dwie smycze po 10 m.
Jeden kot chętnie wylazł. Drugi za to szalał. No i tak szalał, że aż się wyplatał z uwięzi.
No i było tak. Poszłam zrobić dziecku kolację. Bazyl miał dość i wrócił do domu. Kazik został na podwórku. Robiąc kolację rzucałam na niego okiem. I kiedy weszłam na taras - zniknął. Wyplątał się z szelek. Sąsiad słysząc moje spanikowane okrzyki powiedział tylko, że pani to strachliwa, z Oskarem było przecież podobnie. jednocześnie syn zaczął krzyczeć. Więc pomyślałam sobie - dam mu jeść i idę szukać kota (trudno - zostawię syna samego). Jadł na tarasie a ja gapiłam się na wszystkie strony. Trzęsłam się strasznie. Minęło może 20 minut (choć dla mnie to z godzinę trwało) a tu sobie kotek dostojnie wszedł na taras i poszedł do swojej miski... Ufff... ale teraz próbuje ściągnąć szelki... poznał co to wolność...



Postanowiłam jeszcze zacząć ogarniać chałupę po zimie. Chciałam uprać pościel. Coś mnie tknęło i poszłam do takiej drewutni - gdzie trzymam suszarkę. I tam nagle zobaczyłam to!



Nogi się pode mną ugięły. Najpierw zaczęłam kombinować. Może zamknę okna. Psiknę syfem na owady latające. Ucieknę. A jutro poprawię. Ale nie - chyba już nie mam siły. Może straż pożarną wezwę. One to sobie zrobiły przez miesiąc. Gnidy!

A ja stanowczo mam już dziś dość sensacji... a to fontanna, a to gniazdo os, a to ucieczka kota, a to mi dziecko pół litra soku wylało na kanapę (na dodatek!), a to nie koniec dnia... Nie jest dane mi się nudzić. A co dopiero usiać do kompa i popracować...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz