poniedziałek, 10 czerwca 2013

Dzień dwieście trzydziesty - Serce nie sługa

Zastanawiam się czy są ludzie, którzy nie muszą się martwić. Albo inaczej – potrafią się nie martwić.
Dziś od tych zmartwień głowa mnie rozbolała. Głowa to pikuś. Czułam w całym swoim ciele bicie swojego serca. W tempie oszalałym. Zatrzymałam samochód. Wyłączyłam silnik. Otworzyłam okna. I wsłuchiwałam się w to bicie. Jak nic ponad 100 uderzeń na minutę. Wiem, że nic mi się nie stanie. Żadnego zawału nie będzie. Mama mi jakiś czas temu w takiej sytuacji ciśnienie mierzyła i nie było jakieś szalone. Jestem niskociśnieniowcem. Ale to nie jest przyjemne uczucie.

Zamknęłam oczy. Spokojnie oddychałam i próbowałam myśleć o niczym.
Myślę, że pomogła mi tu koleżanka, która pokazała mi trening autogenny i techniki pozytywnego myślenia... akurat dziś to się przydało.

Serce pewnie po jakiejś pół godzinie się uspokoiło...

Tylko, że ja o tej sytuacji szybko zapomniałam i znów zaczęłam się martwić... i znów to samo... Kładłam się do łóżka – spać nie mogłam, ani książka nie pomogła, ani radio, ani tv ani nawet już w rzeczywistym wykonaniu trening... Serce kołatało. No i co, no i wzięłam krople na uspokojenie. One mnie ukoiły...

Niech już wszystko co złe się skończy... Jak jeszcze długo mam spadać, żeby się odbić? Dlaczego nic nie może być normalnie? Dlaczego muszę tyle na swojej drodze zła spotykać? Dlaczego jak wyjrzy przez chmury słońce – to ten widok widzę tylko przez chwilę?

Droga, któa wybrałam jest słuszna drogą. Fundacja otworzy te warsztaty dla niepełnosprawnych. Ja wiem, że to się wszystko uda... tylko jakim kosztem? Jak przetrwam z dzieckiem te kolejne miesiące? No jak?

Jestem monotematyczna, ale...

Mogłabym spokojnie przeżyć kolejne 3 miesiące. Poprosiłam kogoś o zwrot moich ciężko zarobionych pieniędzy. Ale ma mnie i moje dziecko – a przede wszystkim moje dziecko - w "poważaniu".

Spokojnie, spokojnie, spokojnie...

P.S. Poniżej własnej roboty bułeczki - odcięcie od świata przez potop zmusiło mnie do pieczenia bułeczek na śniadanie. na szczęście miałam trochę mleka, trochę maki, trochę już drugiej świeżości drożdży i trochę cukru pudru - czyli wszystko co złe i gluten i cukier i mleka a i dużo oleju...ale co tam... mus to mus..
Kolacja: Mini bułeczki drożdżowe z plasterkiem zgniecionego sera twarogowego


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz