W mailach pytacie o efekty. największe i najbardziej widoczne widać było podczas 1000 kcal - bez ćwiczenia - z wygodna dietą. Żałuje bardzo, że nie mogę jej już kontynuować.
Ale tez funkcjonując na 1400 - 1600 kcal czuje się silniejsza. Doszła tez woda w mojej diecie - 4 litry, ktora ewidentnie mnie oczyszcza - bo cera bardzo mi się zmieniła, tzw. skórki pomarańczowej mimo tłuszczyku mniej jakby (bez dodatkowych masaży). Faktem tez jest, że nie palę - więc też może to wpływać na samopoczucie. Patrząc na wagę spada mi od 0,5 do 1 kg tygodniowo - więc to bardzo zdrowo. Ale wymaga cierpliwości. Ta cierpliwość mam i myślę, że nei mam problemu z tym, żeby kontynuować ta dietę jeszcze do listopada przynajmniej.
Zaniedbałam się - więc muszę cierpieć. odchudzamy się dwa razy dłużej niż tyjemy. Ale to też nie jest duże cierpienie, bo przyzwyczaiłam się do 5 posiłków, nie muszę zbyt dużo czasu poświęcać na przygotowanie jedzenia - i trudne są weekendy - kiedy rozpieszczam swoje dziecko.
Ale nosze w tej chwili rozmiar 46 i jestem zadowolona. Chyba najbardziej z tego, że udowodniłam sobie, że mogę wiele zdziałać. I że jestem twarda. I rzuciłam fajki i colę i wino i jestem na diecie.
Ale jest jedno ale - ćwiczenie i kondycja. Mam z tym problem - nie z mobilizacja do ćwiczeń, bo lubię to uderzenie endorfin. jednak ciało i kondycja mnie ograniczają. I patrze na swojego syna... z którym chciałabym biegać...
Obecnie on biega dziennie na bieżni 5 km (chciałby więcej, ale po prostu nie czuje granicy), ale to środek zastępczy. Trzeba z nim pobiegać na zewnątrz. Nie mam siły. Kolana bolą - mam zadyszkę. Serce mi wyskoczy. Jeszcze jestem za ciężka na taki sport. A jak chcę normalnie ćwiczyć to teraz newralgia mnie ogranicza...
Nie pije, nie palę, zaczęłam się zdrowo odżywiać, nie chleje coli :) - zaraz z kawa też pewnie skończę.
Ale z kondycją nadal słabiuteńko... słabiuśko...
Wściekła jestem... na siebie...
Ale może zaraz... za chwilę... może najpierw kijki...?
czekam na wiosnę :)
To kolejna rzecz, która mi się ostatnio popsuła - wzięłam więc sprawy w swoje ręce. Po prostu woda nie płynie. Dziś taka wieczorna rozrywka mnie czeka. Trzymajcie kciuki! |
Ja chodzę... w tempie takim, żeby nie zdechnąć. Przy poprzednim podejściu po miesiącu chodzenia byłam w stanie przestawić się na marszobiegi. Gdybym nie zostawiła, po kolejnym miesiącu, może dwóch mogłabym już biegać. Najważniejsze to zacząć i ćwiczyć systematycznie. Nasze ciała spragnione są ruchu jak kania dżdżu i szybko się regenrują :-)
OdpowiedzUsuń