środa, 27 marca 2013

Dzień sto pięćdziesiąty piąty - Nowa metoda okradania

Pisałam już kilkakrotnie o moich spotkaniach ze złodziejami.
O historii kradzieży moich zakupów z wózka a także o kradzieży mojej coca-coli przez pana od odwożenia wózków :)

Najwyraźniej to nie jest mój koniec przygód ze złodziejami.
Rozumiem to, że dla potrzebujących czasami jest to ostatnia metoda. Chociaż wg mojej wiedzy, jednak są inne metody na zjedzenie czegoś w momencie, kiedy się nie ma złotówki na życie. No ale to często trudniejsze - bo często wydaje się poniżej ludzkiej godności pójście do jadłodajni niż kradzież.

Na dodatek ludzie jakoś przestali wierzyć w to, że rękę o kasę wyciągają rzeczywiście głodujący (case Rumunów, narkomanów, alkoholików).

Poza tym chyba ludzie tez zaczęli się bardziej liczyć z każda złotówka i panowie od wózków odbijają się bez sukcesu od ludzi wychodzących z zakupami. Tak jak ode mnie.

W ubiegłym tygodniu byłam na zakupach w sklepie na literkę A. Niewielkich i przez to, że mój ulubiony sklep na literke L. miał tyle dostaw, że mnie nie mógł już obskoczyć. Niewielkich naprawdę. Ale, że nosze ze sobą kompa, to nie chciało mi się dźwigać koszyka. Miałam 2 zł w kieszeni - a w tym sklepie TYLKO takie monety używane są do koszyków - więc bez grzebania w torebce i zastanawiania się wyciągnęłam pojazd z koszykowego parkingu.

Idąc przez sklep - najpierw wrzuciłam paczkę papieru toaletowego. Przeszłam do części warzywno - owocowej. Zaparkowałam wózek przy ananasach i dałam nura pomiędzy ogórki i pomidory. I jak wyciągnęłam łeb spod tych palet i grzecznie moje zdobycze zważyłam - nie miałam gdzie ich wrzucić. Wózek zniknął.

Możliwe było to, że postawiłam w innym miejscu. I mi się coś pozajączkowało. Możliwe było również to, że  ktoś - jeden z drugim - poprzesuwali ten wózek i się gdzieś przemieścił. Możliwe było tez to, że ktoś się pomylił i zabrał mój wózek. Obiegłam regały, obiegłam dział warzywno - owocowy i nie znalazłam wózka z papierem. Ani tez nie zauważyłam jakiegoś podejrzanie porzuconego. No cóż - podreptałam po zwykły koszyk - nawet nie byłam bardzo zła i zrobiłam szybko zakupy.

Wczoraj ten sam sklep. Trochę większe zakupy miałam zrobić - otóż do szkoły trzeba było kupić na dzisiejsze śniadanie trochę rzeczy - a przy okazji chciałam kupić zgrzewkę wody i pare litrów mleka. sklep znów miałam po drodze - a i pamiętałam z zeszłego tygodnia, że zgrzewka wody za 5 zeta - to okazja i kupić chciałam na święta. Piję nadal jak głupi osioł tę wodę. Wręcz uzależniłam się. A studnia oligoceńska obok mnie zakręcona nadal.

2 złote miałam. I podobnie jak w poprzednim tygodniu zapełniłam papierem toaletowym wozak i udałam się na część warzywno - owocową - bo musiałam kupić pomarańcze do szkoły. I znów - mam w łapie pomarańcze a wózka nie ma. Tym razem się wściekłam i bardzo głośno zaklęłam.

I obok mnie była pani z obsługi sklepu. Pani zapytała czy przypadkiem nie szukam wózka, widząc mnie z pomarańczami w ramionach. Pokiwałam głową. A pani na to odpowiada: - To niech pani nie szuka. Od kilku tygodniu mamy tu mafię wózkową. Zabierają wózki, odkładają rzeczy na półki i wychodzą - zabierają sobie te 2 złotówki... Nikt im nie udowodni, że to nie ich 2 złote. I nie ich wózek.

No kurka wodna! Czyli złodzieje obleśni okradli mnie na całe 4 zeta w przeciągu tygodnia!
Niech Wam łapy coś poucina!

Komentować tego nie będę.
Uważajcie na złodziei! Szczególnie w to wariatkowo przedświąteczne!

Kolacja - Wygląda dziwnie, ale jest to kleik ryżowy na wodzie z garścią płatków kukurydzianych.
Kleik został zmiksowany blenderem, bo inaczej nie przełknęłabym...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz