sobota, 16 lutego 2013

Dzień sto siedemnasty - Powrót do przeszłości

Parę dni temu pisałam Wam o swoich perypetiach z kradzieżą w sklepie torby z zakupami.

Najwyraźniej mam zdolność do krakania :)

Wczoraj podjechałam zawieźć dokumenty z tłumaczeniem jednego tekstu w okolice sklepu na literę L.
Nie planowałam wchodzić, lecz miałam jeszcze chwilę przed odebraniem dzieciaka.
W związku z tym pomyślałam sobie, że temat zakupów będę miała z grzywki - choć na liście miałam właściwie tylko chleb, banany, jabłka, kurczaka, sok jabłkowy - niewiele.

Moja neuralgia mnie męczy, więc dźwiganie nie wchodziło w rachubę. Znalazłam w otchłaniach torby 2 zł - więc zadowolona dorwałam wózek na kółkach.

Zrobiłam szybciutko zakupy i przy kasie zatrzymałam się przy szafie co colą :)
I myślę sobie: od wielu miesięcy nie sprawiam sobie żadnych przyjemności - anie nie kupuje książek ani żadnych czasopism, ani muzyki, ani wina nie piję, ani fajek nie palę, łakoci nie jem, nigdzie nie wyjeżdżam, do kina nie chodzę, do knajp nie chodzę, z colą radze sobie prawie od dwóch tygodni (w sensie nie piję), to sobie zrobię malusią przyjemność i to coś za 2,5o zł sobie kupię. I kupiłam.

Cała happy podjeżdżam wózkiem pod samochód - a tu się pojawia pan wózkowy i pyta czy oddam mu mój wózek. Popatrzyłam na pana - i mówię mu wprost, że w innych okolicznościach przyrody - bardzo chętnie dałabym panu mój wózek, ale te dwa złote mają dla mnie również wielka wartość :)

Pan na to, że nic nie szkodzi, że rozumie, ze takie ciężkie czasy ale ze mi pomoże wsadzić torbę do samochodu. Myślałam błyskawicznie - nic tam takiego nie ma (pamiętałam to co Wam niedawno pisałam), w samochodzie nie mam nic cennego a szarpać się z nim nie będę. Szczególnie gdy pakował już torbę do samochodu. Najwyżej podstawie mu nogę.

Nie obejrzałam się a ten pan już zniknął.
Wzięłam wózek. Zaprowadziłam go na miejsce i radośnie wracałam myśląc o małej radości w postaci łyka coli.

Bardzo się zdziwiłam, kiedy w mojej torbie zakupowej nie było tej malusiej buteleczki napoju, który miał mi radość uczynić... A panu pewnie się przyda jako popitka do innego jemu przynoszącego ulgę zapomnienia napoju...

Poniżej zdjęcie dania, które dziś przygotowałam - makaron w wersji dziecięcej. Jadłam bez makaronu. Dzieciakowi bardzo smakowało. Znów został mi ochłap. Przepis jest banalnie prosty ale warto polecić:

Kurczak (pol kg piersi kurczaka - lekko rozbite) - pieczony z bananami (skropionymi cytryna). Wczesniej marynowany w cytrynie i ziolach prowansalskich i 2 lyzkach oliwy i 2 lyzkach wody. Nie dodawalam soli. Potem wysmazylam tluszcz na grillowej patelni. i wszystko razem do zaroodpornego na pol godz. Zapiekal sie z jogurtem (2 małe kubeczki) wymieszanym tylko z pieprzem. Po wyjęciu posypane szczypiorkiem. Pięknie nie wygląda  Ale dawno nie widziałam tak trzęsących się uszu dziecka.

Obiad - Kurczak pieczony w bananach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz