Dlatego chyba mnie roznosi. Dosłownie.
W związku z powyższym zaczęłam robić porządki. Ale nie takie zwykłe.
Tylko wywaliłam wszystko z szafy. I swoje graty i dziecka.
Mogłam zamiast tego umyć okna. Ale raczej skończyłoby się to dobiciem mojej osoby w permanentnym stanie przeziębienia. Wybrałam szafy.
Ze swoich rzeczy jedynie jedna spodnie wyleciały do wora z rzeczami do oddania. I to nie z powodu tego, że spada mi waga i spodnie też spadają - lecz się zaczęły rozpadać. Na szczęście takie spodnie do robót domowych. 100 lat miały. Trochę żal. Dużo ze mną przeszły. Ale w ramki ich nie oprawię.
Za to przy buszowaniu w dzieciaka szafie - a właściwie komodzie - się załamałam.
Rośnie dzieciak. Jeszcze we wrześniu wciskałam go w ciuchy z Endo - 146 cm.
Przed świętami już 152 cm.
Teraz pozostały dwie pary spodni takich co nie wygląda jak przybłęda.
Kilka podkoszulków. Cztery bluzy.
Koniec świata. A już w Endo nie ma jego rozmiaru. Szkoda. Bo lubię ten brand - i wesołe i dobrej jakości rzeczy.
I szkoda, bo chyba kot musi jeszcze poczekać... trzeba dziecko ubrać...
Więc w złym nastroju kończę ten dzień.
Albo nie - może jeszcze pogrzebie trochę w szafach z produktami sypkimi spożywczymi. Będzie trochę fanu :) i trochę zapomnę o kolejnym małym problemiku.
Obiad - kasza kuskus, udko kurczaka w ostrej papryce, buraczki - zdjęcie porcji dzieciakowej - zjadłam taką połówke |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz