piątek, 15 lutego 2013

Dzień sto szesnasty - Koniec świata?

Rano wstałam dziś zbyt wcześnie - i ten news po prostu do mnie nie docierał.

Najpierw pomyślałam, że naukowcy się pomylili i to co miało przylecieć wieczorem to i przyleciało wcześniej i walnęło w ziemie - choć walnąć nie miało.

Później zachwycały mnie obrazy znane tylko i wyłącznie z filmów katastroficznych.
Mało tego, nabrałam się (zwykle bardzo czujna) na zdjęcie krateru niby po uderzeniu meteorytu - które okazało się poxniej rzeczywiście kraterem, ale po zapadnięciu ziemi w Derweze po odwiertach gazowych.

Następnie pomyślałam, że nie chciałbym być na miejscu tych ludzi, którzy widzieli to zjawisko. Pomijając to, że tak wielu poszkodowanych.

A na koniec roześmiałam się, że no idzie jak nic ten koniec świata. I papież abdykował i meteoryty wala w ziemie - jak nic słowo się wypełnia...

Odwiozłam dziecko do szkoły już spokojnie - nie wkręcając się w informacje.

Kiedy wróciłam do domu, mój starszy Pan Sąsiad, którego spotkałam na schodach,  powiedział mi, żebym wieczorem nie wstawiała samochodu do garażu, bo może trzeba będzie uciekać. Żebym zrobiła zapas żywności i wody. I jak ziemia trząść się wieczorem będzie - to mam stanąć pod ścianą nośną (już teraz wiem, która to!).

A i zapytał mnie, czy nie słyszałam czy prezydent i rząd sa w Warszawie, bo oni mogą znać prawdę. I jak w coś nas ma walnąć (w stolicę) - to oni pewnie już wyjechali.

Aaaaaaaa........

No i co teraz? Jeszcze 3 godziny do Armagedonu jakoś tak :)

I ta  przerażająca sytuacja pokazała nam ludziom, że nie wszystko da się przewidzieć,  racjonalnie wyjaśnić i zadbać o nasze bezpieczeństwo...

Dobrego wieczoru - bez deszczu jakiegokolwiek....

Śniadanie - Kromka chleba tostowego z ziarnami z odrobiną masła orzechowego
i połowa gruszki (powinna byc marynowana) na lisciach z sałaty



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz