Blog o moich zmaganiach z uporządkowywaniem życia... poprzez działanie wg zasady w zdrowym ciele zdrowy duch :)
czwartek, 21 lutego 2013
Dzień sto dwudziesty drugi - Kupa
Miałam dziś zupełnie o czymś innym napisać, ale po pierwsze uznałam, że marudzić nie będę - mogę sobie samej się pożalić, a po drugie o temacie przeważyła kupa. Dosłownie kupa.
Temat obrzydliwy - może i tak a może i nie - bo fizjologia przecież jest nierozerwalna z istnieniem człowieka.
Jednak nie o fizjologie mi chodzi lecz o kwestie toalet publicznych w Warszawie.
Ostatnio bardzo dużo pije w ciągu dnia - bo około 3,5 litra dziennie.
Oznacza to, że częściej muszę biegać do toalety.
Kiedy jestem w sprawach biznesowych u klienta - nie ma problemu - choć staram się nie załatwiać swoich potrzeb - bo muszę się skupić na pracy - ktoś ma dla mnie czas od - do.
Jeśli jestem w jakiejś knajpce - choć ostatnio mi się to nie zdarza - tez nie ma problemu.
Ale biegam, załatwiam, jeżdżę po Warszawie. I własnie często po wyjściu od klienta potrzebuje skorzystać z toalety. I zaczynają się schody. No bo gdzie?
Jak mam po drodze stacje benzynowa Orlenu - tez nie ma problemu. Poza tym jeszcze tu mi się nie zdarzyło zatykać nosa bądź na coś nim kręcić.
Ale centrum Warszawy. Zapomnieć mozna. A przeciez nie wejde do knajpy
kiedy nie mam czasu anie ochoty ani zbędnej kasy na siedzenie i kawe, żeby ją kupić i skorzytać z
toalety.
No są jeszcze centra handlowe... ale...
Polacy to jakieś bydło chyba. Bo mimo tego, że zawsze w tych centrach handlowych jakas pani zasuwa ze ścierką to albo ja mam pecha albo nasze społeczeństwo to jakies 80% flejtuchów.
Nim wejdę do odpowiedniej toalety kilka "przegródek" odrzucam w eliminacjach. Wypada własnie na 80%. I nie wiem dlaczego tak jest, że akurat w centrum handlowym taki w łazienkach burdel (nie chce się wdawać w szczegóły). Czy tu przychodzi inny gatunek ludzi niż do knajpek - ba! nawet fast foodów?
Ludzie nawet w toalecie chyba powinni przestrzegać zasady - nie czyń drugiemu co Tobie niemiłe! Makabra...
Ale prawdziwą masakrę to dziś przeżyłam.
Wracałam z Bemowa do siebie do domu. No i przycisnęło mnie. Dużo kaw wypiłam. A gdy wsiadłam do samochodu jeszcze doprawiłam się woda źródlana. Bo juz głodna się zrobiłam. A dziś tez jestem na głodzie. No i po drodze było centrum handlowe. Na szczęście nie musiałam wjeżdżać na jakiś zawiły parking - i szybciutko poleciałam do toalety.
Malutka jak na takie centrum, bo tylko z czterema kabinami.
Pierwsza zamknięta, w drugiej ułamane zamknięcie, trzecia zajęta.
Wchodząc do czwartej w rozpędzie - o mały włos nie wlazłam w leżące na środku shit! Na podłodze! Przed kiblem!
Az mnie wzięło na torsje... Może mi ktoś wytłumaczyć jak to możliwe?
Bydło... świnki... a może nawet nie powinnam ze zwierzakami porównywać...
Mam nadzieje, że ten ktoś co to uczynił w podobnej sytuacji się jak ja znajdzie...
A że o shitach dziś pisałam, to żeby się jedzenie z wiadomo czym się dziś nie kojarzyło - zdjęcia nie wrzucam...:)
A mi się marzy lampka wina na ukojenie nerwów... jeśli macie to wypijcie zamiast mnie :)
Dobrego wieczoru...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz