wtorek, 19 lutego 2013

Dzień sto dwudziesty - Cisza

Nie szczególnie dobrze czuje się w ciszy.

Może raczej nie potrafię istnieć w ciszy.


Cały  czas  w  trakcie  np.  pisania  musi  gdzieś  coś  grać.  Albo w samochodzie męczę się w ciszy.
Nie umiem kontemplować w ciszy a cisza w kościele mnie przeraża.
Może to właśnie jest to "nie umiem" a nie to, że ból mi to sprawia.

Dziś  jednak,  kiedy  rano  wstałam  i  znów  nie  bardzo mogłam sobie poradzić  z wszystkim co na głowie. I to nie chodzi o to nawet, że nie mogłam  sobie  poradzić  - ale tyle we mnie było żalu, złej energii innych,  że  nie  pozwalało  mi to jasno myślec i zaplanować spokojnie pracy.  Neuralgia  do  tego  mi  dokucza,  więc nawet nie mogłam sobie dostarczyć  endorfin  do potrzebującego szczęścia mojego organizmu a i
duszy.

Odwiozłam  dzieciaka jak co dzień do szkoły. I zamiast wrócić do domu, pojechałam  do  Lasku  Bielańskiego. Na spacer. W spodniach dresowych. W wyciągniętym swetrze. W butach - bez skarpetek. Bez prysznica. Na głoda. Bez kawy. Pojechałam.

Miało to być 15 min. a zrobiło się 40. Ani  żywej  duszy. Choć drzewa chyba maja dusze. Tylko sypiący śnieg. I cisza - no prawie, bo jednak gdzieś  w  oddali  słychać  było  szum  samochodów. Ale w moim świecie głośności to była cisza.

Pogadałam  sobie sama ze sobą. Z efektów rozmowy chyba nie jestem zbyt zadowolona. Ale ważne jest to, że i głowę wyczyściłam z wszystkiego co mi nie dawało dziś funkcjonować a i dotleniłam się i poruszałam.

A  to  była  taka dawka tlenu - że powiem Wam po cichu, że po powrocie padłam na pól godziny. I mój pracujący dzień zaczął się dziś po 10:30.

Niestety  ta  dawka  spokoju  wystarczyła  na chwilę. Ale może to znów efekt   tego,   że  nie  umiem  jeszcze  takiego  oddechu  odpowiednio wykorzystać...

Niech wieczór będzie spokojny... dla wszystkich.

Obiad - Kasza jęczmienna z zieloną pietruszką - posypana serem tartym




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz