czwartek, 14 lutego 2013

Dzień sto piętnasty - Oko - czyli prawda boli

Dzień jak dzień.
A raczej poranek jak poranek - z ta różnicą, że po odwiezieniu dziecka do szkoły - musiałam udać się do Sekretariatu zapłacić za dziecka obiady w szkole.

Jak wcześniej pisałam, miałam to zrobić w poniedziałek...
No ale łatwo nie jest - i niestety gdybym zapłaciła, to dziecko poza obiadami nic by nie jadło. A jeszcze problem byłby z dojeżdżaniem - bo i na paliwo ani centa.
Problem jak zwykle ten sam - czyli płatności kontrahentów.
Bardzo mnie to denerwuje i przyprawia o siwe włosy pewnie. Na szczęście ich nie widzę, bo farbowana kobieta.

Ostatnio jestem specjalistka od prowadzenia rachunków, potrafię wszystko pięknie rozplanować - ale czasami Ci od których zależę mają problemy.

No ale co to szkołę obchodzi.
Pierwszy raz zdarzyła mi się taka sytuacja.
W ogóle to wszystko nie jest łatwe. I trochę się zaczynam bać, że to równia pochyła. Że nie dam rady.
Że zawodzę. I nie chodzi o mnie, tylko o dziecko.
Takie momenty jak ten dziś, właśnie powodują to, że czuje się jakbym już nie czuła gruntu pod nogami...

No ale idę do tego sekretariatu, z głowa opuszczoną i przepraszam bardzo za tą sytuację.
Mówię prawdę, że po prostu nie miałam kasy. A pani, zamiast powiedzieć, no trudno, raz się zdarzyło - wybuchnęła śmiechem i powiedziała: Co pani opowiada, pani nie ma kasy, hahahaha...

Wyszłam i rozpłakałam się.
Zmienił mi się świat, podjęłam decyzje. Pewnie złe. Czuje się oszukana, kopnięta w tyłek, samotna z wielkim bagażem problemów - a ona się śmieje...

No i w tym momencie coś zawiało i coś mi wpadło do oka. Do tej pory czuje to coś. Ale to coś spowodowało to, że musiałam przestać się użalać i pomyśleć o oku...

Taki mój kochany lecz złośliwy anioł stróż.

P.S. Dziś dieta bardzo oszczędna - niezgodna z Vitalią

Śniadanie - Poł pomidora, garść kiełków lucerny, parę listków sałaty
Obiad - Mintaj (niestety :() a'la łosoś na toście i dwa liście sałaty


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz