środa, 20 lutego 2013

Dzień sto dwudziesty pierwszy - Bezkocie

Pisząc przed chwilą w tytule, ze to już sto dwudziesty pierwszy dzień trochę się sama zdziwiłam...
Bardzo szybko minął ten czas... Czyli aż 4 miesiące pisze tego bloga. Wrzuciłam już prawie 200 zdjęć. Kilogramów ubyło. Cele biznesowe do osiągnięcia jeszcze daleko. Ale żyję i funkcjonuje jakoś.

Funkcjonujemy też już dwa miesiące bez kota.

Wczoraj wracałam z synem z zajęć dodatkowych na piechotę. Może poranny spacer mnie do tego zachęcił. Może za dużo wczoraj o rożnych sprawach jednak myślałam i pisałam. Tabelki mi się rzuciły na oczy. Poza tym rzadko mi się zdarza po okolicach iść piechotą. A w trakcie jazdy samochodem wiele z obserwacji mi umyka. Poza tym koniec miesiąca - więc oszczędzanie :)

Ale gdy tak wracaliśmy - mimo sypiącego śniegu - trochę zmarzliśmy. W każdym razie ja zmarzłam. Bo w kurtce podszytej wiatrem. Bo w butach bez wkładek. Dobrze, ze miałam chociaż rękawiczki.

I już podchodząc pod klatkę, mówię do syna:

- No to teraz gorąca herbata z sokiem, koc i kot...

I ugryzłam się w język.

No bo brak kota. Nie ma do kogo się przytulić. Nikt na bolące miejsce nie przyniesie ukojenia.
Nie zaczepi. Nie drapnie. Nie spsoci czegoś. Nie miauknie. Nie ogrzeje. I nie będzie mruczeć do ucha na dobranoc.

Puste miejsce na parapecie.

Dom bez kota - nie jest ciepły jak powinien być dom...
Nie lubię czasu bezkocia...

Śniadanie - Sałatka owocowa - jabłko, mandarynka, suszona morela



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz