poniedziałek, 4 lutego 2013

Dzień sto piąty - Urzędas

Dziś w Urzędzie Stanu Cywilnego dowiedziałam się, że wszystkie akty ślubne, urodzenia, zgonów są do odebrania od ręki, których fakt miał miejsce najwcześniej w 2003 roku, bo reszta jest wrzucana do bazy dopiero wtedy jak ktoś o nie zapyta...

Ale najfajniejsze jest to, że jak się wskaże, że np. akt urodzenia jest potrzebny do identyfikacji (dowód, paszport, m-sce zameldowania, sprawy związane z opieka społeczna m.in zus) to jest za darmo.... Oczywiście trzeba sobie trochę poczytać - bo nikt tego wprost nie powie... Wiec jak sie np. na wniosku o akt zgonu napisze do ZUS a nie do spraw np. spadkowych, albo do aktu urodzenia - do paszportu zamiast do szuflady - to się oszczędzi 22 zł. A i tak nikt tego nie sprawdza... Kto na tym traci? :) A urzędnicy?

No tak - moja mama powinna tu coś napisać, bo chyba lepiej widzi to na co patrzy niż ja.

Gdy przyszłyśmy do Urzędu usiadłyśmy przy stoliku w celu wypełnienia formularzy. Na wprost miałyśmy nasze okienko z panem urzędnikiem, który nadzwyczaj szybko się uwijał. Taki typek nie zbyt zachęcający do załatwiania jakiś z nim spraw. Sweterek jak z lat 70 i dłuższe ale tłuste włosy. Fuj. No ale że szybko się uwijał, nie zastanawiałam się zbytnio nad tym, że będziemy zaraz z nim miały coś załatwiać.

Nadeszła nasza kolej. Obie z mamą podeszłyśmy do faceta. I zaczęło się. Odwrócił się w moja stronę i zapytał, czy mam ochotę na kawałek czekolady. Kopara mi opadła. Aż mama powtórzyła mi pytanie. Właśnie - nie zapytał mojej mamy o to czy ma ochotę! Jakoś mnie już w tym momencie zdenerwował. Ale grzecznie podziękowałam. No ale może jednak? - zapytał. No to ja w tym momencie - że dieta i nie jem.

Następnie przegląda ten formularz i mówi - o z Warszawy - jaka szkoda. Znów zbaraniałam i pytam - a niby dlaczego szkoda? A ten, że potrwała by cała sprawa dłużej. Hm.

Dalej patrzy - A to pani JESZCZE mężatka - mówi. Zobaczył mój wzrok - i mówi - w sumie to nie ważne  że mężatka... Po chwili dodał - dla tej sprawy.

W związku z tymi pytaniami zaczęłam się zajmować własną komórką. A ten pyta - pisze pani? A ja na to - nie można korzystać z komórek? Ale chyba rozmawiać! A on - nie pytam w związku z komórka, tylko pani mieszka na takiej ulicy - to musi pani pisać...

No i nagle pan szacowny złamał długopis. Pomyślałam - cholera - to się nie skończy nigdy. Więc wyciagnełam swój długopis i mu dałam - i mówię do mamy - no zaraz się okaże, że wręczyłam łapówkę za 5 zeta. Facet się zorientował chyba, że cos zrobił nie tak i oddał mi swój - ale na czarno piszący długopis - bo on nie może czarnym wypełniać. Ha! zdobył jakąś moją rzecz.

Cała sytuacja trwała i trwała. Ale ani go trzasnąć nie można przez okienko. Ani odszczeknąć - bo sprawy nie załatwi. Albo ja jeszcze bardziej spowolni. Człowiek uziemiony.

Wreszcie dał mi kwitek i zaprosił za tydzień.

Wyszłyśmy z mamą z urzędu. Mama oburzona. Zadała mi tylko pytanie - czy urzędnikowi wolno tak się zachowywać? No - jawny podryw i to w obecności mamy. Ciekawe co mi powie za tydzień...


Śniadanie - Tost z serkiem topionym i plasterkiem pomidora




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz