Zaczynam być nudna z opowieściami śmietnikowymi.
Ale tak się jakoś składa.
I dziś rano również się złożyło.
Jestem jeszcze zakatarzona. Węch też mam lekko niefunkcjonujący przez lata popalania fajek.
Ale rano w moim własnym mieszkaniu obudził mnie straszny smród.
Człowiek w półśnie nie bardzo wie o co chodzi. Umysł jeszcze tworzy projekcje. Więc ja sobie pomyślałam, że zamknęłam gdzieś kota i ten pewnie zdechł. Było to bezsensowne myślenie - bo ja nie mam za bardzo gdzie kota zamknąć. A poza tym ciągle plącze mi się pod nogami i wiem, że jest. A jak znika mi na dłuższy czas - to zawsze to zauważam.
Zerwałam się jednak nagle z łóżka. No i oczywiście wpadłam na kota.
Myślę sobie - już lekko wybudzona - że kuwetę kot ma sprzątaną na bieżąco - ale może przez chorobę zapomniałam a może coś mu się przytrafiło. Jednak nie! Poszłam do śmieci. Wciągnęłam powietrze i nic. To nie stąd "wali" na całe mieszkanie zdechłym zwierzęciem. Popsutym mięsem.
No i mój wzrok zatrzymał się na misce kota. Dziwnie nie ruszonej. Codziennie kot rano dostaje do miski mokre jedzenie i do końca dnia nic tam już nie ma.
Wzięłam do rąk miskę - i myślałam, że wyzionę ducha! Whiskas z torebki taki śmierdzący - taki popsuty! Kota chcieli mi otruć!
Niewiele myśląc - wrzuciłam żarcie do śmieci...
A śmieci w kuchni. I nie załatwiło to problemu. Dlaczego nie wpadłam na to, żeby to spuścić z biegiem Wisły?
Ech. Założyłam kurtkę na koszulę nocną, wciągnęłam buty na gołe nogi i przespacerowałam się w ten mróz do śmietnika.
Była ca 5:30 :)
P.S. Mam problem dziś z wrzuceniem zdjęć. Nie chce mi się walczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz