piątek, 28 grudnia 2012

Dzień sześćdziesiąty siódmy - To coś pomiędzy

Chyba w przeciągu roku najbardziej nie lubie tego okresu pomiędzy świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem.

Takie stanie w miejscu. Takie zawieszenie. Takie oczekiwanie. Ale przecież sam Nowy Rok nic nagle nie zmieni.

Ani nie ma gdzie pójść specjalnie. A jak się już ruszysz np. na basen to napotykasz dzikie tłumy.
Pogoda nie zachęca zresztą do wyjścia. Co roku. Bo albo mróz albo takie szarości jesienne jeszcze. No i jeszcze ten sezon grupowo - grypowy.

Jak chcesz pogapić się w TV - to lecą jakieś odgrzewane kotlety.
Jak chcesz coś załatwić - to sezon urlopowy.
Dziś przejeżdżałam obok Arkadii - a tam korek - chyba jeszcze większe zgromadzenie ludu niż przed świętami. Może wyprzedaże.

Co jakiś czas jakiemuś oszołomowi myli się dzień i strzela już petardami.
W pracy pamiętam tez zwykle o tej porze była plaża - bo wszystko co ważne i tak załatwione - rozliczone było już przed świętami.  Gadki szmatki przy kawie i koszmarnie ciągnący się czas.

Najchętniej zawinęłabym się w koc, zasnęła i zapomniała o tych paru dniach...

A tak naprawdę to niech się już skończy ten 2012 rok - bo nie był fajny...

Śniadanie - Kanapeczka z serkiem ziołowym, rzodkiewką, ogórkiem i szczypiorkiem

Obiad - Sola pieczona w ziołach z sosem cytrynowym
z kuskusem i surówką z kapusty włoskiej, marchwi i jabłka





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz