czwartek, 18 kwietnia 2013

Dzień sto siedemdziesiąty siódmy - US czyli sraczka

Człowiek  wraca  do  Warszawy  i  czuje  się jak koń po westernie a tu niespodzianka.
Wezwanie do US w sprawie rozliczenia podatków za 2012 rok.

Ja  to  nie  wiem czemu tak jest, że rok w rok mnie trzepią. Za każdym razem  nie  maja się do czego przyczepić. Więc chyba myślą o tym, żeby wreszcie mnie dopaść. I tak długo będą to robić aż im się uda.

Wszystko  zapewne  przez to, że mam jakieś odliczenia na rehabilitację dziecka.

No  ale niech mi ktoś do cholery wytłumaczy po co im są potrzebne: akt urodzenia dziecka - kiedy podaje się w pit pesel dziecka? albo pity od pracodawców, kiedy pracodawcy przecież te pity dostarczają do US?

Na  dodatek  sobie  życzą  faktury za Internet - no to możemy sobie ta całą  ekologie  wsadzić  gdzieś - bo mimo tego, że dla dobra środowiska zgodziłam się na e-faktury - to i tak muszę je wydrukować - sztuk 12.

Ale to jeszcze nic. Bo do każdego wydatku, który odliczam muszę im dać wydrukowane potwierdzenie przelewu. To się nadrukuje.

A  i  na  koniec  najbardziej mnie ubawiło to, że muszę im przedstawić orzeczenie  o niepełnosprawności syna. Najwyraźniej US myśli sobie, że moje dziecko cudownie ozdrowieje. Cieszę się. Niech się o to modlą.

Wrrrr

W poniedziałek idę na trzepanie :(

P.S. Poniżej moje kotki - bo jakoś nie mam ostatnio czasu na myślenie o zdjęciu jedzenia - poza tym nic ciekawego nie jem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz