Moi sąsiedzi dziś się jedni i drudzy i trzeci zbierają do wyjazdu. To jest fajny widok. Lubię sobie tak poobserwować jak na te parę dni się pakują. Upychają się w samochody.
Sąsiedzi z dziećmi najwyraźniej są już dobrze zorganizowani. Lata wprawy. Szybko im to idzie. I co
ciekawe nawet nie maja tak dużo gratów. No tak, przecież najważniejsze, żeby to dzieci miały się w co ubrać, co zjeść i w co się bawić - rodzice nie są najważniejsi.
Starsi Państwo jada na działkę - pod Warszawę. Tłumaczyli mi, że musza z działki po zakończeniu wszystko zabierać - i pościel i naczynia i garnki i kosiarkę. Maja duży samochód, ale jest zapchany po dach.
No a najmłodsi moi sąsiedzi - bez dzieci to dopiero pakowanie się z awanturą. Maja niewielki samochód - cos wielkości a'la tico - ale tez mają przerobiony tak, że tylko maja przednie siedzenia. Bo sąsiad jeździ w wyścigach. Więc co chwilę słychać kłótnie o ilość rzeczy zabieranych w podróż...
A mi się w trakcie takich sytuacji przypomina się jak to kiedyś było... Jak kiedyś się udało zabrać do malucha 5 osób. Zapakować wszystkie graty, często wielki namiot, butle gazową, maszynkę do
gotowania, jedzenie - bo przecież wtedy trzeba było ze sobą zabierać cudownie kupione konserwy... i jechać przez cała Polskę. A często i do Bułgarii.
Cuda Panie, cuda...
Pamiętacie? Och mam sentyment do tego maleństwa :) Źródło: motoweb.pl |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz