środa, 3 kwietnia 2013

Dzień sto sześćdziesiąty drugi - Dobry Samarytanin

Ech... Parę ciężkich stresowych chwil i znów mnie choroba dorwała.
Już nie mam siły do tego dziadostwa. Tym razem całe 39 stopni i nos jakby przewrócony od smarkania na druga stronę.

Powinnam się już przyzwyczaić i nie marudzić. Ale jak nie marudzić, jak jutro mam szkolenie na którym nieodwołalnie muszę być! Ale skoro już tak ciągle tu marudzę, to po wczorajszej historii jeszcze jedna historia - tym razem o dobrym człowieku.

Nie pamiętam dokładnie kiedy to było - wydaje mi się, że jakieś 3 lata temu. Zaczynam się bać swojej niepamięci. Ale nie jest to w tej historii istotne.

Była zima i ferie mojego dziecka, które z nim spędzałam. Plany mieliśmy wyjazdowe. Ale powaliła mnie mega mega mega grypa. Pamiętam, że bardzo byłam nieszczęśliwa z tego powodu. Moje dziecko było nieszczęśliwe i pozostawione samo sobie. Byłam w stanie wstać, zrobić coś do jedzenia i zaszyć się w kołdrę przed TV i zastygnąć bez ruchu. Każdy ruch to był ból. Ach, wtedy chyba pierwszy raz dopadła mnie tez neuralgia i nie wiedziałam co mi jest (albo jakoś w tych okolicach). Nie spałam - bo musiałam czuwać nad dzieckiem. Z jakiegoś powodu nie mogłam nikogo poprosić o pomoc - ach! chyba wiem! wtedy urodził się mój bratanek! Więc milczałam. (No to teraz mama mnie w weekend objedzie! aaaaaa....)

To trwało już dwa dni i zabrakło mi jedzenia.

Zakupy zamawiałam przez internet - więc nie było z tym problemu. Przyjechał do mnie pan kurier. Lat w okolicach 60. Odebrałam towar. Zapłaciłam za zakupy i prawdę mówiąc chyba nie wyglądałam najlepiej, bo i ledwo żywa jak i chyba rozbeczana.
I pan się z przerażeniem w oczach zapytał, czy czegoś mi nie potrzeba... A ja odpowiedziałam, że przecież mam wszystko - właśnie pan mi przywiózł. U lekarza pani była - zapytał. Ja na to, że nie, ale mam aspirynę i witaminę c i dam sobie radę i dziękuje. I do widzenia. W sumie nieładnie go potraktowałam.
Nawet nie rozpakowałam wszystkiego tylko poszłam znów przed TV. Aaaaa.... jeszcze pamiętam, że byłam tak chora, że puszczałam irytujące mnie wedding tv, żeby nie spać...

Po jakiejś pół godzinie jakiś czort dzwonił domofonem. No i zwlekłam się otworzyć...

A tu niespodzianka - nie diabeł lecz anioł w postaci pana kuriera.
Pan ten przyczłapał się do mnie z całym workiem leków.
Byłam w szoku - dał mi i wyszedł. Słowa nie zdążyłam powiedzieć.

A on mnie uratował. Bo parę godzin później czułam się już lepiej. A następnego dnia ćwierkałam jak skowronek wiosną.

Później pana odnalazłam - i nie chciał ode mnie wziąć nawet złotówki. A to pewnie było koło 100 zł. A tam przecież nie zarabia się nie wiadomo ile. Zrobił to bezinteresownie. Czasami jeszcze przywozi do mnie zakupy. Uśmiechamy się tylko.

To był dobry Samarytanin. Z krwi i kości.

Jako kolacja - kawałek ciasta bez cukru i glutenu - marchewkowego. Pofolgowałam sobie. Ale już więcej nie będę. Próba była przed urodzinami mojego syna - bo na urodziny powinien być tort bez glutenu i cukru i wymyśliłam sobie, że może być zamiast biszkoptu ciasto marchewkowe... ale czym przekładane? 

1 komentarz:

  1. kremem z kaszy jaglanej ;) na mleku owsianym lub ryzowem z dodtakiem owocow jakie może...:)

    OdpowiedzUsuń