środa, 1 maja 2013

Dzień sto dziewięćdziesiąty - Defilady, defilady

1 maja. Dziś tez będzie sentymentalnie.
Bo mi się 1 maja kojarzy z dzieciństwem.
I wiem,  że to były  czasy PRLu - ale mnie teraz - a wtedy dzieciakowi, który w czasie ogłaszania  stanu  wojennego  miał tylko 10 lat - to chyba nie należy wypominać tego, że lubił ten dzień.

Przed  1 maja w szkole czy przedszkolu przecież było tak fajnie. Robiło się i flagi i  kwiaty z bibułek. Wszystko było tak kolorowe. Radosne. Taki jeden barwny dzień w te inne szare dni.

I te radzieckie pochody na Placu Czerwonym - dla człowieka żyjącego w oderwaniu od świata zachodniego - wydawało się to takie interesujące. Imponujące. Te  twarze,  Ci  żołnierze  defilujący,  te  pojazdy, te samoloty, te transparenty i platformy. Taki nierealny dzień.

A te defilady   na   Marszałkowskiej?   Ojej,  pamiętam, że z rodzicami wypatrywaliśmy kogo z ich pracy zobaczymy w TV :) Zobaczyć kogoś znajomego w TV! To było wtedy niesamowite wrażenie.

No  a  Gierek i inni prominenci, piosenkarze, aktorzy - wówczas tylko wtedy można było ich zobaczyć też wyjątkowo na żywo... To byli celebryci ówczesnych czasów.  Poza  tym  w  gazetach  też  ich  przecież (no poza gwiazdami partii) też nie można było uświadczyć :) A pudelka jeszcze nie było.

Już później i to po stanie wojennym, kiedy chodziłam do Liceum miałam tylko jedna przykrość z powodu tego dnia. Chyba to był jeden z ostatnich takich imponujących pochodów. Bo szły zmiany.

Otóż   w   moim  Liceum  Pani  Dyrektor kazała nam pójść na pochód w pierwszej  klasie  -  mimo  przecież  wolnego  dnia  i  w teorii braku obowiązku chodzenia na defilady. Pozornie braku obowiązku.  No  i  nie  poszliśmy. Z tego powodu - obniżono nam ocenę ze sprawowania. Nie było możliwości negocjacji - ani uczniów ani rodziców z Panią Dyrektor.

 Takie czasy. To se newrati - na szczęście :)

Żródło: fakty.interia.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz