wtorek, 14 maja 2013

Dzień dwieście trzeci - Sądny dzień

Byłam w sądzie.
Niby  nic  strasznego.  I  w  sumie to nie miałam powodu do tego, żeby sobie tematem zbytnio głowę zawracać.
Poprzedniego dnia jednak zaczęłam panikować.
Po pierwsze nie miałam zielonego pojęcia w co się ubrać. Bo obyczajowo należy ubrać się tak żeby nie urazić sądu. Ale miałam rano pozałatwiać inne  rzeczy  i  wymagało to wygodnego ubrania - croksy i dżinsy. No i zgłupiałam - czy ja mogę iść do sądu w dżinsach. Po długich dyskusjach na fejsie - prawnik się wypowiedział i powiedział, że trzeba po prostu iść  tak  ubranym,  żeby  było  wygodnie. Choć niektórzy znajomi mieli różne   doświadczenia   i   zdania   były  podzielone.  Ale  czy  ktoś kiedykolwiek  widział  jakiś regulamin? Poza tym najwyraźniej obyczaje się  zmieniają  -  tak  jak  kiedyś  nie było do pomyślenia pójście do teatru w trampkach i swetrze. Dziś nikt się tym nie przejmuje...

Następnym  moim  problemem  do rozwiązania był generalny nieporządek w torebce.  Wiadomo  jak  to jest - w damskiej torebce jest wszystko. Ja mam  kilka rodzajów kolczyków, łyżeczkę, kluczy kilka par, długopisy, kosmetyki,  chusteczki,  baterie, 2 pary okularów, telefon oczywiście, portfel   oczywiście,  ale  tez  klej,  skarpetki,  i  mnóstwo  innych niepotrzebnych  rzeczy  i  śmieci.  A nie chciałam aby mnie ktoś przez bramkę nie puścił i przewalał publicznie te śmieci.
Trochę czasu mi to zajęło.

No i kiedy doczłapałam się do sądu - 10 minut przed czasem okazało się że nie ma miejsc parkingowych. Wtedy już wpadłam w panikę. Gdzieś  wcisnęłam  samochód  mówiąc sobie, że przecież to tylko chwile
potrwa...

Przeszłam  przez  bramkę bez problemu i pan skierował mnie do piwnicy. Patrze  a tam nie sala przesłuchań tylko biuro podawcze. No to biegiem wróciłam  do pana a ten na mnie fuknął, że są tu różne gabinety i sale
sądowe  o  takiej samej numeracji. Trzeba było mi mu powiedzieć ze nie chodzi o pokój tylko o salę.

Wpadłam   przed   salę   w  ostatniej  minucie.  I  patrzę  a  tam  na elektronicznej  tablicy - wokandzie  napisane jest że trwa posiedzenie, z godziny 11. A  była  już 13ta. No ładnie. ja miałam do zrobienia tego dnia mnóstwo innych  rzeczy  a  nie  nastawiłam  się, że aż dwie godziny przesiedzę przed salą, bez internetu bez zasięgu komórki.

Nienawidzę  czekać...no  ale  trzeba  było... No i na szczęście ludzie przede  mną  zrezygnowali z czekania - podobno ma się do tego prawo. I zgodzili  się  na  przeniesienia sprawy na inny termin. Mi niestety to nie pasowało. Więc czekałam dalej... No i doczekałam się...

I same wpadki. Czy wiecie kiedy się stoi? A kiedy siedzi? Czy jak mimo to, że nie jestem jeszcze przesłuchiwana ale np. sędzia pyta Was o coś to  trzeba wstać czy można siedzieć? Skąd w ogóle wiadomo gdzie należy usiąść/stanąć po wejściu do sali?

No  ale  wtopę  miałam  kiedy  mnie  pan  sędzia  spytał  o  zawód - i zgłupiałam  -  bo  jestem  i  dziennikarzem i psiarzem  i  biznes konsultantem i marketingowcem i sprzedawcą  i  project  managerem  a i w sumie już w jakimś sensie zarządzam  biznesem a i informatykiem :):) Powiedziałam mu, że nie wiem co wybrać :) no i zostało zapisane że po prostu biznesmenem :P

Druga   wtopa   była  z rokiem. Bo mi się myli 2007 rok z 2006 rokiem. No   ale  sam  sędzia  mnie poprawił.

I tez rozbawiłam sędziów.Zapytał mnie sędzia: - Czy ta pani żyje. Odpowiadam, że umarła. A on pyta mnie: - Czy była w domu. Ja odpowiadam: - No nie, umarła w szpitalu. A sędzia zaczął się śmiać i mówi: - Ja pytałem, czy ta pani była wdową :)))))

Straszne przeżycie... strata czasu też... I jak sobie pomyślę, że mnie to samo jeszcze czeka w sierpniu i w styczniu (świadek w innej sprawie) to jakoś aż tracę siły.

P.S. Poniżej historyjka obrazkowa pt. "Co się dzieje, gdy pani nie ma w domu"

A kuku! Tylko gdzie jest wazon, który stał tam gdzie kotek siedzi...

Wylądował na podłodze :)))))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz