Niby nic strasznego. I w sumie to nie miałam powodu do tego, żeby sobie tematem zbytnio głowę zawracać.
Poprzedniego dnia jednak zaczęłam panikować.
Po pierwsze nie miałam zielonego pojęcia w co się ubrać. Bo obyczajowo należy ubrać się tak żeby nie urazić sądu. Ale miałam rano pozałatwiać inne rzeczy i wymagało to wygodnego ubrania - croksy i dżinsy. No i zgłupiałam - czy ja mogę iść do sądu w dżinsach. Po długich dyskusjach na fejsie - prawnik się wypowiedział i powiedział, że trzeba po prostu iść tak ubranym, żeby było wygodnie. Choć niektórzy znajomi mieli różne doświadczenia i zdania były podzielone. Ale czy ktoś kiedykolwiek widział jakiś regulamin? Poza tym najwyraźniej obyczaje się zmieniają - tak jak kiedyś nie było do pomyślenia pójście do teatru w trampkach i swetrze. Dziś nikt się tym nie przejmuje...
Następnym moim problemem do rozwiązania był generalny nieporządek w torebce. Wiadomo jak to jest - w damskiej torebce jest wszystko. Ja mam kilka rodzajów kolczyków, łyżeczkę, kluczy kilka par, długopisy, kosmetyki, chusteczki, baterie, 2 pary okularów, telefon oczywiście, portfel oczywiście, ale tez klej, skarpetki, i mnóstwo innych niepotrzebnych rzeczy i śmieci. A nie chciałam aby mnie ktoś przez bramkę nie puścił i przewalał publicznie te śmieci.
Trochę czasu mi to zajęło.
No i kiedy doczłapałam się do sądu - 10 minut przed czasem okazało się że nie ma miejsc parkingowych. Wtedy już wpadłam w panikę. Gdzieś wcisnęłam samochód mówiąc sobie, że przecież to tylko chwile
potrwa...
Przeszłam przez bramkę bez problemu i pan skierował mnie do piwnicy. Patrze a tam nie sala przesłuchań tylko biuro podawcze. No to biegiem wróciłam do pana a ten na mnie fuknął, że są tu różne gabinety i sale
sądowe o takiej samej numeracji. Trzeba było mi mu powiedzieć ze nie chodzi o pokój tylko o salę.
Wpadłam przed salę w ostatniej minucie. I patrzę a tam na elektronicznej tablicy - wokandzie napisane jest że trwa posiedzenie, z godziny 11. A była już 13ta. No ładnie. ja miałam do zrobienia tego dnia mnóstwo innych rzeczy a nie nastawiłam się, że aż dwie godziny przesiedzę przed salą, bez internetu bez zasięgu komórki.
Nienawidzę czekać...no ale trzeba było... No i na szczęście ludzie przede mną zrezygnowali z czekania - podobno ma się do tego prawo. I zgodzili się na przeniesienia sprawy na inny termin. Mi niestety to nie pasowało. Więc czekałam dalej... No i doczekałam się...
I same wpadki. Czy wiecie kiedy się stoi? A kiedy siedzi? Czy jak mimo to, że nie jestem jeszcze przesłuchiwana ale np. sędzia pyta Was o coś to trzeba wstać czy można siedzieć? Skąd w ogóle wiadomo gdzie należy usiąść/stanąć po wejściu do sali?
No ale wtopę miałam kiedy mnie pan sędzia spytał o zawód - i zgłupiałam - bo jestem i dziennikarzem i psiarzem i biznes konsultantem i marketingowcem i sprzedawcą i project managerem a i w sumie już w jakimś sensie zarządzam biznesem a i informatykiem :):) Powiedziałam mu, że nie wiem co wybrać :) no i zostało zapisane że po prostu biznesmenem :P
Druga wtopa była z rokiem. Bo mi się myli 2007 rok z 2006 rokiem. No ale sam sędzia mnie poprawił.
I tez rozbawiłam sędziów.Zapytał mnie sędzia: - Czy ta pani żyje. Odpowiadam, że umarła. A on pyta mnie: - Czy była w domu. Ja odpowiadam: - No nie, umarła w szpitalu. A sędzia zaczął się śmiać i mówi: - Ja pytałem, czy ta pani była wdową :)))))
Straszne przeżycie... strata czasu też... I jak sobie pomyślę, że mnie to samo jeszcze czeka w sierpniu i w styczniu (świadek w innej sprawie) to jakoś aż tracę siły.
P.S. Poniżej historyjka obrazkowa pt. "Co się dzieje, gdy pani nie ma w domu"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz