Przez te prawie dwieście dni na wygodnej diecie - za którą tęsknie i vitalii - nauczyłam się już tak przyrządzać jedzenie i wpadłam w taki tryb, że właściwie na oko wiem czego nie powinnam a co powinnam robić.
Przez ten weekend również sobie niby odpuściłam liczenie kalorii - jadłam mocno kaloryczne jedzenie - no trochę mi tez od życia się należy :) i mimo wszystko ani dkg mi nie przybył - choć tez nie ubył. Faktem tez jest to, że przez te zamknięte sklepy trochę nawaliłam z piciem wody - i powiem, że czułam się bez niej niekomfortowo.
Tak - zdecydowanie wiem już o co chodzi. Regularność, małe porcje, woda. Przecież cały świat o tym trąbił - a ja głupio w to nie wierzyłam.
Co do ćwiczeń sytuacja wygląda następująco. Chyba przez to, że trochę lenistwa zażyłam (nieładnie! bo miałam dużo rzeczy zrobić) - totalnie odpuściła mi newralgia. Oznacza to, że mogę się zacząć ruszać.
Nawet wcisnęłam się w spodnie do biegania nr 44 :) - ale jednak nie miałam odwagi. Bo nie mam kondycji. Ale skoro wracam do roboty - to i od poniedziałku powolutku będę się ruszać. Może uda mi się choć pół godziny dziennie przejść marszo-biegiem :)
Ale z drugiej strony - patrząc na rezultaty tego ponad półrocznego odchudzania - bez ćwiczenia tez się dało.
Bez ćwiczenia i głodzenia.
Ale chodzi mi o kondycje a nie sam wygląd.
Dlatego biorę się do roboty i kończę z lenistwem parodniowym. Muszę się przyłożyć.
Kolacja - tarta na cieście bazyliowym z chorizo, świeżymi pomidorami, oliwkami i camembertem... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz