niedziela, 20 stycznia 2013

Dzień dziewięćdziesiąty - Wyjść

Przed chwilą przerzucając pilotem kanały w tv natrafiłam na program o ludziach, którzy z jakiegoś powodu nagle wyszli z domu zostawiając za sobą wszystko - rodziny, zwierzęta, historię, pieniądze uzbierane przez lata, rzeczy które ich otaczały. Wszystko.

Zaskoczyli tym swoich bliskich.
Czasami znaleźli się gdzieś po latach. Czasami po nich słuch zaginął.
Według bliskich nie cierpieli na jakieś choroby powiązane z demencją.
Zaskoczyli wszystkich.

I pomyślałam sobie - nie wchodząc w szczegóły dokumentu, że ja w sumie ich rozumiem.
Czasami sama chciałabym wziąć swojego syna i wyjść.
I pojechać gdzieś, gdzie będzie można od początku budować swoje życie.
Życie tylko na swój (i swojego dziecka) rachunek. Bez obciążeń. Bez złych historii i ludzi.

Czuje ciężar. I nie wiem czemu go jeszcze niosę.

Ale ani nie mam siły na to, żeby wyjść. Ani nie zostawiłabym tych najbliższych, którzy
by przez taka decyzję cierpieli... No ale wyjść nie musi oznaczać ucieczki od całego dotychczasowego życia i środowiska.

A dziś jest taki dzień, gdy po prostu czuję, jakbym była tak osaczona, że żadnego ruchu nie mogę wykonać... ani w przód ani w tył.

Podobno dla chcącego nie ma nic trudnego...
Jak nie teraz to kiedy?

No ale kiedy każda decyzja będzie zła i niebezpieczna. Każda obarczona ryzykiem. I każda może być krótkotrwała... A ja mam wyjść - a nie wracać zaraz z podkulonym ogonem...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz