niedziela, 6 stycznia 2013

Dzień siedemdziesiąty szósty - Na mojej drodze

Nie chciało mi się nic pisać.
Chciałam odpocząć. Licząc na powrót weny.

Jednak po przeczytaniu maili naszła mnie myśl, że od kilku miesięcy w moim życiu zdarzają się niezwykłe sytuacje. A może to nie chodzi o same w sobie sytuacje tylko to, że pewne sytuacje stawiają na mojej drodze ludzi.

Zastanawiam się, czy to nie wynika z tego, że w poukładanym w pewnej sferze życiu - dom - praca - dom (nie istotne w tym przypadku jest to, co w domu bądź sercu) człowiek popada w takie schematy, ze nie widzi tak naprawdę ludzi. Osoby, które przez czas w pracy spotykasz wystarczająco albo w nadmiarze wykorzystują twoje możliwości zauważania innych.

Po powrocie do domu masz czas dla rodziny i znajomych. No owszem, rzucisz okiem na informacje o ludzkich historiach, zawiesisz łzę nad czyimś losem, podzielisz się jakimś tam nieszczęściem z innymi na FB, czy dorzucisz złotówkę na WOŚP czy inny cel dobroczynny. Ale czy Ty naprawdę kogoś wspierasz? Czy robisz to, bo tak trzeba, bo lepiej się poczujesz? I znów wrócisz do celebrowania swojego ja i swoich potrzeb?

Ostatnie miesiące pozwoliły mi na to, że spotykam się z innymi ludźmi - na chwilę - poprzez pracę. Ich historie są dość nietypowe a środowisko często takie, które omijałabym szerokim łukiem jeszcze pół roku temu.  Oni są w moim życiu tylko na chwilę - jednak zarywają mi noce. Ludzie, którzy chyba do końca nie chcą pomocy innych - ludzie, którzy zgotowali sobie sami swój los - twardzi, którzy mają duży potencjał do tego, aby im daną pomoc jednak odtrącić. I spać... i upaść...

Ostatnie miesiące to też czas, gdy z jakiegoś powodu - po 3 latach pisania bloga (nie tego), który jest pewnego rodzaju moją terapią a jednocześnie blogiem podpowiadającym innym jak sobie radzić z pewnymi problemami - z którymi ja lepiej lub gorzej sobie daje radę - zaczynają kontaktować się ze mną inni ludzie. Kobiety. Matki.

Wiem o tym, że nie mogę pozostawić ich maili bez odzewu. Ale też niektóre rozmowy, które prowadzimy, są z jakiegoś powodu. Chyba czuje ten powód i wyciągnę z niego wnioski. Może znów jakiś cel w życiu kolejny się w związku z tym pojawia.  Mam nadzieje, że znajdę siłę, żeby spisać w każdym razie te historie - opowieści.

Ale dziś mnie ruszyła bardzo jedna rozmowa. Płakałam w tym tygodniu po kocie. Jednocześnie szukając dla dziecka - ale też dla siebie kociaka. Maine coon - nie trzeba dużej filozofii aby dowiedzieć się ile taki kot kosztuje. I ja tu drapie się po głowie szukając kasy na tego kotka.
I w tej prawie samej chwili piszę do mnie ona - "obca". Która ma dziecko niepełnosprawne. I napisała w swoim e-mail, że ma jeden bochenek chleba na tydzień - pokrojony tak, aby starczył dla jej prawie dorosłego dziecka. Pozawijany w odrębne kawałki papieru. A jej wystarczają szlugi zwijane z bibułki i herbaty. Bo tylko to ma z radości życia. Maila napisała, bo Bemowo daje darmowe wifi a kompa ma z programu jakiegoś dla niepełnosprawnych. Tłumaczyła się.
Nie wiem czy się do mnie jeszcze odezwie.

Nie ma tu co ściemniać - bardzo się źle poczułam. 

W każdym razie, ja wiem, że nie da się pomóc wszystkim. Jedni sobie sami spieprzyli życie - innym los rzuca kłody pod nogi. Nie nam jest to oceniać.

I trochę się w tym wszystkim gubię.

Z jednej strony mówi się, kochaj bliźniego jak siebie samego, nie rób innym co tobie nie miłe - ale psychologowie mówią nie zrozumiesz tego, jeśli nie pomyślisz wreszcie o sobie, o swoich potrzebach...  Do tego można dołożyć jeszcze szczęśliwa matka - szczęśliwe dziecko... Inaczej mówiąc - najpierw ja - później inni... Ale czy tak jest na pewno?


Obiad - Pieczona pierś z kurczaka podana na duszonej
kapuście włoskiej z suszoną śliwka i pieczonymi ziemniaczkami






1 komentarz:

  1. Na pewno! To tak jak z tlenem w samolocie. Najpierw zakładasz maskę sobie, później dziecku, później innym... :-) Naprawdę!

    OdpowiedzUsuń